motywacja

Kulisy mojego maratonu. Ludzie

Na trening długodystansowca składają się setki samotnie spędzonych godzin w biegu. Czasem pojawia się opcja na towarzystwo, większość treningu to jednak samotność. Przynajmniej w moim przypadku i prawdopodobnie w przypadku najlepszych długodystansowców na świecie. Przyzwyczajenie i bezproblemowe znoszenie własnego towarzystwa przez wiele godzin pomaga nie stracić celu z zasięgu wzroku i przetrwać cały cykl treningowy. Ja przebywając ze sobą sam na sam, mocno pracuję nad psychiką. Coś tam sobie zawsze pomruczę pod nosem, przeklnę, wyobrażę mój zwycięski finisz, albo zwyczajnie zatrzymam się w połowie drogi i tak po ludzku popłaczę. Pokochanie i zrozumienie samotności długodystansowca bardzo pomaga, ale to nie wszystko. Na samotność trzeba móc sobie pozwolić, trzeba ją pogodzić z potrzebą bliskości z innymi ludźmi (bo człowiek to jednak stadne zwierzę) i potrzebami naszych bliskich. Dobre zorganizowanie biegacza i wyrozumiałość otoczenia sprawiają, że samotność długodystansowca jest do pogodzenia ze stadnym życiem. Nie jest to proste i nawet w takich przypadkach, jak ja i Bartek dochodzi do spięć, ale jest do zrobienia. Gdy do tego wszystkiego dodamy ogromne wsparcie płynące z naszego otoczenia, sukces mamy murowany! Dziś chciałabym trochę opowiedzieć o roli innych ludzi w moich przygotowaniach. Nie wiem, czy do wszystkich dotrą moje podziękowania (bo rodzice dalej nie wiedzą, że prowadzę bloga), ale zanim zacznę chwalić się robotą, którą wykonałam sama na treningach, chcę podziękować tym najważniejszym osobom w moim życiu za wkład w mój bieg.

Rodzinie mojej i Bartka, za wybaczanie naszego permanentnego braku czasu, cierpliwość, gdy ponoszą nas emocje, akceptację naszych diet (szczególnie przez babcie), obecność na biegach i w codziennym życiu, za wiarę w nas i całe ciepło, które dostajemy codziennie.

Znajomym i przyjaciołom, którzy mimo, że czasem bardzo zaniedbani, dalej mnie lubią i mają ochotę się spotkać. Rozumieją, gdy nie chcę się napić i cieszą razem ze mną gdy świętuję na całego. Gratulują i nie hejtują mnie na FB, choć nie każdego to moje bieganie jara.

Kibicom na trasie i w sieci, jesteście jednym z przyjemniejszych skutków założenia bloga. Właściwie najprzyjemniejszym! Gdy słyszę na trasie płynący od was doping, po prostu lecę jak na skrzydłach. Na niedzielnym maratonie za każdym razem, gdy słyszałam Dajesz Kasia! Brawo RunTheWorld! Myślałam sobie, patrzcie, ja to robię, tak jak pisałam! Robię to! Budowaliście moją pewność siebie i ani razu nie poddałam się negatywnym myślom. Gdy czytam słowa uznania, maile z podziękowaniami za inspiracje i motywację, z jednej stronie ogromnie się cieszę i rosnę, z drugiej trochę się rumienię i boję się, że aż za dużo we mnie pokładacie nadziei. Wiem, że jestem tylko zwykłą dziewczyną i jeszcze nie raz was zawiodę, stąd czasem bardzo powściągliwa jestem w swoich reakcjach, ale uwierzcie bardzo dużo siły mi dajecie i jestem za to ooogromnie wdzięczna!

Osobom, które nie wierzyły, dziękuję za głos rozsądku w tym całym szaleństwie. Ochota udowodnienia, że dam radę wbrew wszelkim kalkulacjom i prognozom sprawia, że jestem w stanie dać z siebie jeszcze więcej. Cieszę się, że jesteście i studzicie atmosferę, bo w końcu wszyscy się porzygamy tą słodkością.

Osobom, które poznałam dzięki RTW, dziękuję, że z sieci wielu z was przeniosło się do mojego życia realnego. Bez Bartka na pierwszej połowie, Krasusa i Bo na najtrudniejszym etapie 27 km i 33 km, Seana na rowerze, Zosi, której mogę wprost powiedzieć czego się boję i czego nie lubię i wielu innym, którzy wierzyli i pomagali jak mogli, dziękuję, bo nie byłabym przez te 42, 195 km tą samą skupioną, silną i pewną siebie Kasią.

Firmie AdgarFit dziękuję za wsparcie finansowe i wiarę w możliwości biegającej amatorki. Marce adidas dziękuję za wsparcie sprzętowe, trochę tych butów zużywam i naprawdę nie mają ze mną łatwo, bo walę prosto z mostu, jak coś mi nie pasuje.

IMG_6275

Na koniec zostawiłam te najdłuższe podziękowania i najbardziej osobiste:

Rodzicom, którzy od momentu, gdy powiedziałam, że rezygnuję z prowadzenia knajpy, bo to nie moje marzenie i przeszkadza mi w bieganiu, ani razu mnie nie skrytykowali. Pewnie mieli ochotę, bo jestem najstarszym, ale najbardziej kłopotliwym dzieckiem, ale nie zrobili tego. Widzieli każdego dnia, jak się męczę pracując po kilkanaście godzin dziennie, nie mając z tego satysfakcji i zrozumieli mój wybór. Dalej rozumieją, pomagają i kibicują we wszystkim co robię. To niesamowite szczęście mieć rodziców, którzy w ciebie wierzą i pozwalają iść własną drogą, która pozwala nie tylko przeżyć życie, ale żyć szczęśliwie. Jak ktoś sobie teraz pomyślał, ale dziewczyno masz dobrze, nie każdy ma tak wyrozumiałą rodzinę, uwierzcie, u mnie też tak nie było od zawsze. Kiedyś moje bieganie postrzegali jak stratę czasu. W sumie tata nie odpuszcza i dalej pyta ile minut brakuje mi do minimum na Igrzyska, albo czemu nie byłam pierwsza, ale progres i tak jest ogromny!

Siostrom, które mają swoje pasje, stąd bez słów rozumieją moje oddanie bieganiu. Potrafią sprzedać kopa, gdy zaczynam narzekać, cieszyć się z moich małych sukcesów, których nikt inny nie dostrzega, czasem towarzyszą na treningach zmniejszając ilość samotnie spędzonych godzin (Marta pamiętam ten rower :P), biorą na siebie wszystkie rodzinne święta i rocznice i przymykają oko na moje humory oraz docinki dietetyczne 😉

Pawłowi, bratu Bartka, który swoją cierpliwością i spokojem sprawia, że najgorsze tempo na prowadzonym przez Niego treningu jest do zaakceptowania, który rozumie moje zdenerwowanie, gdy coś mi nie wychodzi, albo rozgoryczenie, gdy wszyscy wokół chwalą tylko Bartka, z którym mogę szczerze pogadać o swoich obawach przed maratonem, bo właściwie Paweł był chyba jedyną osoba, której wprost powiedziałam jak zamierzam biec i nie wiem jak On to robi, ale umie tak mi odpowiedzieć, że czuję się od nowa zmotywowana.

Bartkowi, na końcu, bo On i tak już wszystko wie 🙂 Nasze życie jest szalone, odbiegamy od standardowych par, na wiele rzeczy nie mamy czasu, wiele wygląda zupełnie inaczej, na inne musimy jeszcze swoje odczekać, bo nie możemy się zdecydować, kto z tym wózkiem będzie biegał, ale w tym szaleństwie jest nasze szczęście! Może i mieszkamy w pokoju z wróżkami na ścianach, ale jesteśmy  razem i jesteśmy szczęśliwi. Bartek nie pozwolił mi się poddać, gdy przez ostatnie tygodnie byłam cały czas chora, nie narzekał, że nie może spać z powodu moich duszności, opatrywał mi pokaleczone w Krynicy nogi, bo sama nie byłam w stanie znieść tego widoku, rozumie jak czasem bywa mi ciężko i traktuje w pierwszej kolejności jako kobietę, a dopiero później biegaczkę. Wie, jak bardzo się denerwuję, gdy ktoś mówi, że mnie trenuje i sam szybko prostuje informacje, bo ja chcę sama i to akceptuje. O naszym treningowym układzie napiszę więcej we wpisie treningowym. Mimo wszystko chciałabym już w tym miejscu krótko podziękować za Jego wkład w mój rozwój biegowy. Coś tam czasem podpowiedział, rzucił jakąś książką i przyhamował moje zapędy, jakby nie patrzeć wprost mi powiedział, że nie złamię 40 minut na dychę, ale złamię trzy godziny w maratonie.

Czytając ten tekst drugi raz, sama się wzruszyłam, ale pisałam z serca i liczę, że odczytacie go sercem. Nie zawsze mam czas i nie zawsze pamiętam by na bieżąco dziękować i odpisywać, jednak zawsze jestem wdzięczna i to dziś chciałam wszystkim przekazać!

Dziękuję!

Share: