W zupełnie innym nastroju i okolicznościach miałam wsiąść do samolotu i ruszyć w kolejną piękną podróż. W zupełnie innym tonie miałam Wam opisać swoje plany i drogę, która doprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem. Życie pisze jednak nieprzewidywalne scenariusze. Miejsce, plany, emocje przez ostatnie tygodnie zmieniały się jak w kalejdoskopie. Albo po prostu jak w życiu. W jednej chwili cieszymy się pięknymi chwilami by w innej zwalono nas z nóg. Czy to karma? Czy życie? I po po prostu każdy z nas niesie swój tak zwany krzyż? Nie wiem. Po trudnych chwilach mówię sobie, że muszę starać się być lepszym człowiekiem i iść dalej, wierząc, że tak po prostu musi być…
Pisanie i bieganie zawsze dodawało mi do tego wszystkiego trochę więcej wiary, sensu, szczęścia, czy zwykłego ludzkiego wytchnienia. Głębokiego oddechu po burzy, którego każdy z nas tak po prostu potrzebuje. Staram się, więc do tego wszystkiego pisać i biegać, na tyle ile mogę i potrafię, ale nie jestem typem, który potrafi schować emocje do kieszeni i udawać, że wszystko jest ok (w ostatniej wieczorynce trochę oszukałam, ale z założeniem, że w odpowiedniej chwili naprostuję, mam nadzieję, że wybaczycie). Czasem więc musicie poczytać wpisy takie jak ten, zaakceptować moją zdawkowość, czy milczenie na social mediach. Może to wszystko czyni mnie słabą biegaczką czy blogerką, ale takim już jestem człowiekiem.
Po tym przydługim i pełnym egzystencjalnych przemyśleń wstępie wracam do pisania o bieganiu. O co chodzi z tym maratonem i czy ja go pobiegnę?
Pewnie zauważyliście, że był to maraton owiany prawie do końca tajemnicą. Coś wspominaliśmy o treningu, o locie, o wakacjach, ale do końca nie wiedzieliśmy czy polecimy i pobiegniemy. Bilety, pakiety też kupowaliśmy na ostatnią chwilę, więc to nie jest tak, że chcieliśmy Was trzymać w niepewności, sami po prostu też żyliśmy w niepewności.
Dziś miałam napisać, że jesteśmy, cieszymy się podróżą, ale ja nie biegnę maratonu, bo po prostu nie mogłam intensywnie trenować i nie jestem gotowa na wysiłek na maksymalnych moich możliwościach. Błagam nie myślcie, że mam raka albo kontuzję, po prostu miałam problemy ze zdrowiem od jakiegoś czasu i przez ostatni miesiąc zawiesiłam treningi maratońskie. Trochę jeździłam na rowerze stacjonarnym, trochę maszero-biegałam i pływałam, ale to wszystko na niskiej intensywności, raczej dla poprawy krążenia i samopoczucia niż podtrzymania formy.
Dziś jednak niczego nie jestem pewna i nie bardzo wiem, co więcej napisać. Jesteśmy na miejscu, choć miałam wątpliwości czy nie zostać w Polsce, ale jestem bo wydaje mi się, że tu łatwiej będzie mi odpocząć i odzyskać dobre samopoczucie. W niedzielę jest Bahamas Marathon, w którym nie pobiegnę ani po życiówkę ani po miejsce, ale bardzo możliwe, że uda mi się wziąć udział i ukończyć go we własnej intencji i limicie czasu. Chciałabym, bo wierzę, że bieganie w tym momencie pozwoli pozbyć się wielu emocji. Fizycznie poza tym, że nie jestem gotowa na bieg po życiówkę (intensywność zbliżoną do życiówki, bo pogoda tutaj raczej wszystkim daje nikłe nadzieje na personal best), na sam bieg i dystans jestem gotowa. Chyba… w każdym razie nie ma przeciwskazań bym spróbowała.
Za to dziś chciałabym żebyście trzymali kciuki. Byli z nami i kibicowali.