
Epidemia covid-19 odcisnęła (odciska!) piętno praktycznie na każdym z nas. Jej skutki odczuwamy i długo będziemy jeszcze odczuwać, zawodowo i prywatnie. Są branże, które ucierpiały, ale w niewielkim stopniu, a są takie, które z dnia na dzień praktycznie zniknęły, przestały istnieć, wiele firm stanęło na granicy bankructwa. Jako biegacze dobrze wiemy i widzimy, co się stało z rynkiem biegów ulicznych. Wirus zatrzymał Europę dosłownie na godzinę przed rozpoczęciem sezonu wiosennego.
Tygodnie i miesiące mijają, a biegów jak nie było, tak nie ma. Oczywiście pojawia się coraz więcej optymistycznych informacji, jakby imprezy miały wracać, mniejsze eventy (do 150 osób) już się odbywają. Organizatorzy zaczęli walczyć o odmrożenie większych imprez biegowych. Sama zawzięcie szukam i z nadzieją wypatruję czegoś konkretnego i przyznam się, że mam dość tego wirusa i obecnej sytuacji. Dobrze sobie zdaję sprawę, że imprezy masowe to nie tylko nasza przyjemność i pogoń za życiówkami, ale także miejsca pracy. Za organizacją biegów stoją zwykli ludzie, którzy tej pracy potrzebują. W tych trudnych chwilach, każdy orze jak może. Szuka na siebie pomysłu. Nowego źródła dochodu. Pomocy. I naprawdę ja wiele rzeczy rozumiem i wspieram, ale mam wrażenie, że w pogoni za szukaniem rozwiązań coś poszło nie tak. A co mam na myśli? A no biegi/ triathlony wirtualne.
Przyznaję szczerze, że ja osobiście mam problem z imprezami, które maja odbyć się w super nowej formule… „wirtualnie”. Dla mnie to naciąganie ludzi i tyle. Nie wiem skąd na to popyt i zachwyt innych, ale tak racjonalnie rzecz biorąc, z mojego punktu widzenia, ja na zawody zapisuję się po to by przebiec konkretny dystans, w konkretnym miejscu, w konkretnym czasie. Co daje udział w biegu wirtualnym? Medal i koszulkę? Wysoką pozycję na liście wyników? Nie wiem czy choć jeden medal w polskim biegu wzbudził mój zachwyt, a koszulki odkąd przestały być bawełniane i pokryte są milionem reklam lub kiepską grafiką, są zbędnym wypełnieniem dna mojej szafy. Jak komuś brakuje rywalizacji polecam darmową Stravę lub Endomondo. Rozumiem, że każdy ma inną motywację. Rozumiem, że część osób bierze w tym udział z dobrego serca, ale mam wrażenie, że wymyka się to spod kontroli. Po tym jak przeczytałam, że pewien organizator rozważa zrobienie maratonu w wersji wirtualnej, prawie spadłam z krzesła… Naprawdę rozumiem trudną sytuację organizatorów, nie tylko oni zostali dotknięci skutkami epidemii, ale znajmy umiar.
Może moja opinia jest odosobniania i o ile mogę zrozumieć symboliczny darmowy bieg lub w 100% charytatywny w tej formule, tak nie popieram kompletnie pełnopłatnych wirtualnych biegów, które zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Strach normalnie zapisać się na imprezę, bo mam wrażenie, że organizatorzy poczuli przyzwolenie, że w razie czego na luzie mogą odwalić imprezę w wersji wirtualnej i jeszcze ludzie za motywację podziękują. Nie wiem jaka jest Wasza opinia na ten temat, we mnie to zjawisko budzi niesmak i szczerze wolę już nie dopominać się o zwrot wpłaconych pieniędzy niż brać udział w tej wirtualnej szopce.