Wiele lat temu napisałam, że to jak biegamy i czy biegamy, to głównie kwestia naszych priorytetów. Wtedy nie byłam mamą i wielu rodziców mi napisało: O… jak pojawią się dzieci to zobaczysz…

Czy zmieniłam zdanie co do priorytetów, czasu na bieganie i motywacji? Czy moje bieganie zmieniło się odkąd zostałam mamą?

W dalszym ciągu uważam, że to jak żyjemy i za czym podążamy to głównie nasz wybór. Oczywiście bywają wyjątki od reguły, czasem trudne historie, ale ostatecznie to co zrobimy z danych nam środków, możliwości, trudów, pieniędzy, potencjału, zależy od nas samych. Można nie dostać nic i zbudować piękne szczęśliwe życie, a można mieć wszystko a jednocześnie być nikim.

Mając dwadzieścia kilka lat, wiodłam dość proste życie, gdzie wystarczała mi praca umożliwiająca realizowanie swoich pasji, bliscy ludzie obok, trochę kilometrów i od czasu do czasu poznanie nowego kawałka świata.

Później przyszedł czas na budowanie rodziny. Zawsze wiedziałam, że przyjdzie ten moment. Tworzenie kochającej się rodziny to było moje wielkie marzenie i cieszę się, że mogę w tym się spełniać już od kilku lat. Często powtarzam, że to jaka jest Ninka jakoś sobie wymarzyłam, „zaprojektowałam” już wiele lat temu. Szalona, energiczna, charakterna, z sercem na dłoni, z pięknymi blond lokami i kochającymi wielkimi oczkami. Zdecydowanie poszło nam lepiej z Bartkiem niż mi z maratonem w ostatnich latach.

Priorytety i czas

Na wszystko w życiu jest czas. Ja mam to szczęście, że u mnie w momencie gdy zostałam mamą, nie zabrakło czasu na bieganie. To ogromna zasługa mojego męża i bliskich, szczególnie rodziców, którzy nam pomagają, bo wiedzą, że nasza pasja i praca, nie są typowe i wspierają jak mogą.

Fakt, że moja praca jest związana z pasją, także dużo ułatwia w pozostaniu aktywnym, ale jest też czasem ciężarem. Bywa, że ciężko mi po prostu sobie odpuścić. Czułam, że dość szybko po ciąży musiałam być w jako takiej formie, bo treningi, eventy, obozy, czekały, a ja nie lubię tego poczucia, że szewc bez butów chodzi. Stąd niewiele miałam czasu na oddech po ciąży i odpoczynek na tak zwanym urlopie macierzyńskim. Niemniej, wiem, że inaczej żyć bym nie potrafiła i to naprawdę duże szczęście, że nie musiałam z siebie rezygnować.

Wiem, że nie wszyscy rodzice tak mają. Trenuję wiele mam i wiele zależy od pracy oraz otoczenia. Czasem największe chęci i serce do biegania nie wystarczą. Choć znam i takie mamy, które potrafiły wszystkie treningi robić z wózkiem lub mają 2-3 dzieci pracę na pełen etat i również pracującego-trenującego męża i też godzą pięknie wszystko ze sobą. I sama nie wiem jak oni to robią, bo ja dalej uważam, że nie mam czasu na triathlon.

Dlatego uważam i myślę, że nie zmienię zdania. Dzieci nie są przeszkodzą w czymkolwiek. Wiele rzeczy w życiu się po prostu zmienia gdy przychodzą na świat, my się zmieniamy i nasze podejście do wielu spraw. Ja sama choć uwielbiam szukać swoich granic, wiem, że choćby los kusił mnie najwspanialszymi wynikami, moja córka zawsze już będzie na pierwszym miejscu. Ja byłam i jestem na to gotowa, z drugiej strony staram się żyć tak bym tez jako ja Kasia miała w tym życiu cząstkę tylko swoją. 

Czas dla siebie

Bieganie daje mi taką możliwość. Być sobą i tylko ze sobą. Gdy mogłam wrócić do treningów po porodzie, to był taki mój czas. I dalej tak jest. W natłoku codziennych obowiązków, ten czas na trening bywa jedynym moim własnym czasem. Drugą taka opcją były wyprawy do Rossmana, szczególnie w pierwszych miesiącach. Ciężko to zrozumieć komuś z boku, bez powiedzmy rodzinnych zobowiązań, ale bycie rodzicem to zadanie 24 h na dobę. Szczególnie wśród mam, które jak nie ciałem to przynajmniej głową są ciągle przy dzieciach. Z czasem coraz łatwiej jest wyjść na dłużej, nie myśleć dłużej, nie tęsknić, mniej się martwić. Przynajmniej ja należę do tego typu mam, że jest mi ciężko, ale mimo wszystko pracuję nad tym 🙂 Bywa to wykańczające, bo głowa i serce nie przestają pracować. A bieganie to mała chwila, gdy naprawdę potrafię się wyłączyć i odpocząć mentalnie, choć też przyszło to z czasem. Jak ktoś ma z tym problem, pocieszę z doświadczenia, że przychodzi to z czasem i z dystansem. Dużo też oczywiście zależy od dziecka. Nina od początku była bardzo mocno ze mną związana i pierwsze 30-40 minutowe biegi rozkminiałam czy aby na pewno nie tęskni i na wszelki wypadek nie oddalałam się daleko. Na szczęście Nina choć bardzo kocha mamę zbudowała tez bardzo silne więzi z tatą, dziadkami, a teraz gdy już ma prawie 4 lata , na widok którejś z cioci, wujka czy przyjaciółki Sary, na mamę nawet się nie ogląda, więc… czas szybko leci i warto doceniać wszystkie wspólne chwile, nawet te trudne 😉 

Jedyne czego w dalszym ciągu nie potrafię, to trening na stadionie w obecności Nini. Nie potrafię wtedy się skupić, ciągle obserwuję, czy nie wybiegnie gdzieś, czy wszystko jest ok i zazwyczaj skracam by na mnie za długo z Bartkiem nie czekali. Bartek z kolei ma inaczej. Go nasza obecność dodatkowo motywuje. Zawody biegowe też nie są naszą mocną stroną i raczej jeździmy na nie sami z Bartkiem.

Dzięki temu, że dla mnie bieganie jest sposobem na oddech, zebranie myśli, odpoczynek od wiecie, ząbkowania, buntu dwulatka, histerii trzylatka… nigdy nie traktuję tego jako konieczność czy przymus i nawet jak nie mam siły, wychodzę po prostu z założeniem, zacznij spokojnie i zobacz co będzie, najwyżej zrobisz spokojne rozbieganie lub spacer i wrócisz do rodziny w lepszym humorze i nową dawką cierpliwości. To fajna zmiana, bo kiedyś człowiek nie doceniał tego i potrafił godzinami zbierać się na rozbieganie, jakby to była jakaś kara 😉 Teraz też nie zawsze lecę w podskokach, ale zaraz pojawia się myśl w głowie, hej przecież chcesz tego dla siebie, a po powrocie nie będziesz żałować.

Luz w głowie, to luz w nogach

Bardzo wiele treningów zaczynałam w ten sposób i wychodziły rewelacyjnie. Wracając do czasów sprzed ciąży, często aż nie dowierzałam, że po nieprzespanych nocach, bez specjalnego przygotowania i zbierania się godzinami, potrafiłam iść na trening gdy Nina szła na drzemkę i zrobić solidną jednostkę. Luźne podejście, ale też świadomość, że nie ma drugiej szansy, sprawiają, że rzadko na treningach odpuszczam. Takie złote czasy przypadły na pierwsze dwa lata, może to kwestia hormonów i karmienia piersią jak wiele osób mi opowiadało, a może po prostu, po covidzie, trudnych przeżyciach, chorobach, a później żłobkowych plagach, nie potrafiłam się długo odbudować. Tak czy inaczej kobiety karmiące piersią – jak Wam idzie w treningu w tym czasie, nie odwlekajcie zawodów 😉 

Organizacja

Zawsze starałam się być zorganizowaną osobą. Planuję cały tydzień, zapisuję w kalendarzu spotkania, ważniejsze zadania, robię listy. Wiele moich dni wygląda bardzo podobnie, bo gdy tylko coś się zmienia, nie jest lekko i najczęściej co ucierpi to mój trening albo mój obiad. O blogu już nie wspominam, bo jak widzicie zszedł daleko poza pierwszy plan. Nie ma zbyt dużej spontaniczności w moich treningach, nauczyłam się biegać nie zawsze o moich wymarzonych porach. Dni gdy wstaję bez budzika mogłabym policzyć na palcach. Dopiero kontuzja pozwala cieszyć się większym luzem. Mam wrażenie, że wtedy korzystają z tego wszyscy domownicy. Zupełnie nie wiem dlaczego 🙂

Bez dobrej organizacji przygotowywanie się do maratonu obojga rodziców, jakiej by pracy nie mieli nie byłoby takie proste. Szczególnie, gdy chcemy jak najwięcej czasu spędzać też z córką. Nie ma marnowania czasu, a jak jest czas na nic nie robienie to zawsze jest to wspólny czas. Jest konkretnie, albo tylko tak mi się wydaje, bo mimo wszystko mam codziennie wrażenie, ze czegoś nie ogarnęłam. Tak czy inaczej bycie mamą nauczyło mnie lepszej organizacji i wykorzystywania doby na maksa.

Być dobrą dla siebie i doceniać małe rzeczy.

Zawsze od siebie dużo wymagałam i rzadko bywałam zadowolona z tego co osiągałam. Można powiedzieć, że trochę zmiękłam jako mamuśka i nawet jak wynik, czy trening jest średni to z uśmiechem wracam do córki. Oczywiście nie zawsze moje ambicje pozwalają mi odpuścić, ale czasy biczowania się minęły. Taka zmiana zdecydowanie przynosi same dobre efekty, z pozytywnym nastawieniem dużo łatwiej jest pozbierać się na zawodach w chwilach kryzysu, za metą gdy nam nie poszło po prostu iść dalej i cieszyć się z tego co mamy, a prawda jest taka, że mając pasję mamy naprawdę wiele.

Regeneracja

Gdy myślę o tym, co jest największym wyzwaniem w byciu rodzicem, to zdecydowanie zmęczenie jest w czołówce. W pierwszym roku prawie nie śpisz, w drugim roku przechodzisz przez mnóstwo chorób żłobkowych, w trzecim dziecko jest już takie mocno interaktywne, potrzebuje i dużo uwagi i kontaktu, ale i opieki i bycia w gotowości prawie na każdym kroku, więc planując swoje treningi musisz brać pod uwagę byś po nich później dobiegł szybciej do przejścia i miał na tyle jasny umysł byś potrafił wytłumaczyć dlaczego Leosia nie ma w brzuchu kotków, albo dlaczego babcia jest mamą taty 🙂 Skończyło się leżenie po niedzielnych wybieganiach, czy regularne wizyty na masażach, ale jest w tym też coś pozytywnego. Badanie własnych granic, czy duma gdy uda się zrobić życiówkę jest naprawdę ogromna. Jest to też na pewno aspekt nad którym warto mocniej pracować i brać pod uwagę układając treningi. Regeneracja rodzica wymaga specjalnego podejścia. Ja osobiście nie spodziewałam się, że mogę być tak zmęczona, a drugiej strony tak zmotywowana by nie poddawać się. Jest w tym coś nieopisywalnego. I z tego zmęczenia można wiele wyciągnąć i nauczyć się o sobie, ale trzeba też uważać.

Więź. Duma. Wdzięczność.

Obserwowanie jak dziecko od nas się uczy, naśladuje, wierzy, jest czymś absolutnie magicznym. Bez mówienia, jakie bieganie jest fajne i dla nas ważne i ile miejsca zajmuje w naszym życiu, Nina jakby automatycznie biegnie obok nas. Czasem aż za dużo i za szybko, ale cóż… sami tego chcieliśmy. Możliwość spędzania czasu wspólnie aktywnie, pokazywanie samym sobą jak pozytywnie na życie wpływa pasja, tego nie oddaje nic innego. Uwielbiam patrzeć jak Nina w tym się odnajduje i ile sprawia Jej radości. Mam nadzieję, że daję dobry przykład. A na pewno jestem wdzięczna, że możemy tak żyć. Nie myślcie jednak, że naciskamy by bieganie było i w Jej życiu numerem jeden, póki co taniec i śpiewanie minimalnie wygrywają 🙂

Mam to szczęście, że w pierwszych moich latach bycia mamą, rozwinęłam się zawodowo i biegowo. Myślę, że śmiało mogę napisać, że biegając jestem lepszą mamą, a zostając mamą stałam się lepszą biegaczką. Nie tylko poprawiłam życiówki, ale też dojrzałam i wiele się nauczyłam o sobie, swoim ciele, treningu. Jako mama potrafię dać z siebie więcej gdy biegam i z pewnością mam więcej cierpliwości do codziennych wyzwań gdy trochę podładuje poziom swoich endorfinek. Wiem, że bywa ciężko, ale szczerze polecam wszystkim próbować znaleźć sposób na siebie i swój czas. Kilkanaście minut biegu czy jogi, to niewiele, a potrafi zdziałać cuda w naszej głowie.

Share: