trening

Powrót maratończyka

Nina coraz starsza, a ja piszę coraz mniej. Uwierzcie, sama jestem zaskoczona. Myślałam, że im starsza będzie, tym łatwiej będzie łączyć macierzyństwo z resztą życia, a tu proszę…  z dziećmi wcale nie idzie tak liniowo. Mimo wszystko radzimy sobie nieźle jako rodzice i aktywna rodzina. Jesteśmy razem już 8 miesięcy, Bartek jest w treningu, gotowy w każdej chwili wystartować gdy nadarzy się okazja, a ja podjęłam się zadania przygotowania do maratonu i przebiegnięcia go w okolicach pierwszych urodzin Niny. Jak idzie realizacja tego przedsięwzięcia, poza tym, że nie mam czasu pisać o tych przygotowaniach?

5 lat. We wrześniu stuknie mojej życiówce w maratonie 5 lat. Kawał czasu, w którym bieganie, a szczególnie bieganie maratonów zeszło na dalszy plan. Miało zejść na chwilę, a wyszło tak, że 5 lat minęło jak jeden dzień i ani razu nie zaatakowałam w tym czasie swojego wyniku na królewskim dystansie. Najpierw był czas kontuzji, która mocno mną wstrząsnęła fizycznie i psychicznie. Jakiś rok spędziłam na dochodzeniu do siebie. Odpuściłam sobie dłuższe biegi. Trochę się pobawiłam bieganiem, trochę zmieniłam podejście i skupiłam się na krótszych dystansach. Tak w 2017 poprawiłam delikatnie swoje wyniki na 5 km i 10 km, a dalej poszłam w triathlon. 

W 2017 zaczęłam uczyć się jeździć na rowerze, pływać i łączyć wszystkie trzy dziedziny ze sobą. Zaliczyłam kilka startów na dystansie 1/4. Było wesoło, inaczej, czasem ciężko, czasem na luzie. Generalnie triathlon to fajna sprawa i wiele mnie nauczył. Na pewno wrócę do tego wszystkiego… może już w przyszłym roku? 

A wracając jeszcze do chronologii wydarzeń, 2018 to był w pełni rok triathlonowy. Podjęłam decyzję o wystartowaniu na dystansie 1/2 Ironman (Nowa Zelandia, Taupo). Nie dość, że mogłam wystartować w tak bajecznym miejscu, to jeszcze zajęłam 3 miejsce w kategorii i wygrałam slota! Wygrany slot ustawił moje plany na resztę roku i przez kilka miesięcy bardzo poważnie podeszłam do treningu triathlonowego. W sierpniu wystartowałam w Gdyni, gdzie udało się złamać 5 h, a we wrześniu zakończyłam sezon startem w Mistrzostwach Świata w RPA. RPA! Co za miejsce! Koniecznie muszę tam wrócić. 

Po tym krótkim, acz urodzajnym sezonie, wiedziałam, że chcę zwolnić i zostać mamą. Zanim jednak tak się stało, czekała nas jeszcze wycieczka na Bahamy (początek 2019) i start w maratonie, który w moim przypadku miał być próbą walki o dobry wynik. Niestety po kilku tygodniach musiałam przerwać przygotowania i jechałam na Bahamy odpocząć… miałam nie startować, ostatecznie zmierzyłam się z dystansem nie do końca przygotowana – cierpiałam okropnie po połowie (tak się kończą maratony bez długich wybiegań lub generalnie bez treningów przez miesiąc), no ale weź nie pobiegaj w takim miejscu, nie? Z Bahamów ruszyliśmy na Florydę. Mega wspominam całą wyprawę, cudowny czas! A do Polski wróciliśmy już z małym Ninolem w brzuchu. 9 miesięcy choć aktywne, to jednak bez maratońskich przygotowań…  dalej poród i te sprawy i dosłownie rzutem na taśmę (27 grudnia) wystartowałam z bieganiem. Od tej pory krok za krok, kilometr za kilometrem biegam, przyśpieszam i się wydłużam, a wszystko z myślą, by za kilka miesięcy przebiec maraton i powalczyć o nową życiówkę.

Jak widzicie przez te 5 lat wcale się nie nudziłam i mój skrót, wcale nie wyszedł taki krótki. Wróćmy jednak do czasów obecnych i całego tego maratonu. Dlaczego maraton?

Marzę o przebiegnięciu maratonu z takiego pełnego przygotowania. Marzę by stanąć na starcie z poczuciem, że ostatnie miesiące robiłam wszystko by być tu i teraz i powalczyć o swój cel. Tęsknie za czasami gdy moje bieganie kręciło się wokół przygotowań maratońskich. Pamiętam te kluczowe treningi, które dawały poczucie… yeah baby I’m ready! Te niezwykle trudne mentalnie, które uświadamiały, co będziesz czuć po trzydziestym którymś kilometrze. Te na mega zmęczeniu, które były potrzebne by w ogóle myśleć o przebiegnięciu 42 km. Te frustrujące i dołujące, które sprowadzały na ziemię… Uwielbiam przygotowywać się do maratonu i przez te kilka lat mocno się za tym stęskniłam, więc oto jestem! Działam, planuję, biegam i liczę, że późną jesienią uda się wystartować. 

A jak to jest przygotowywać się do maratonu, jako mama takiego malucha?

Jak pewnie widzicie i czytacie mnie, to wiecie, że do wagi, czy formy względnie dobrej wraca mi się całkiem gładko. Nie szybko, bo jak policzycie, mam za sobą już pół roku regularnego biegania. Zaczynałam powoli. Pierwsze biegi trwały 30 minut, stopniowo wydłużałam się, przyspieszałam, urozmaicałam treningi, ale w dalszym ciągu objętościowo mój plan szału nie robi. Natomiast mam dużo szczęścia, bo przez ten czas nie musiałam z niczym zwalniać. Nie zaliczyłam żadnej kontuzji ani przeciążenia. Oczywiście mam chwile przestoju, czasem zrobię kilka kroków wstecz, ale generalnie idę do przodu.

Wiem, że to jest ten moment, w którym powinnam już zacząć trening stricte pod konkretne zawody. I tu zaczynają się schody. Ciężko mi coś dopchnąć do tego, co już robię. Czuję po sobie, że nie jestem jeszcze gotowa na regularne 60-80 km w tygodniu. Nina nie jest gotowa by zostawać beze mnie na dłużej. Słabe spanie. Do tego dochodzą inne obowiązki i no… powiem Wam, że mam chwile zwątpienia, czy uda się coś nabiegać jeszcze w tym roku. Oczywiście dochodzi jeszcze cała ta niepewność z koronawirusem, czy w ogóle będzie szansa? Ale walczę i wierzę. Staram się też nie robić nic na siłę i kosztem Niny i wiecie co? Idziemy do przodu ze wszystkim! Mam super kontakt z Niną. Biegam coraz szybciej i dalej. A to, że doba jest za krótka i padam codziennie na twarz, to już inna bajka… mówią, że kiedyś to minie 😉 

Share: