trening

Podsumowanie miesiąca. Maj 2020

Powoli zapominamy o epidemii, choć ta cały czas trwa i wracamy do swoich wcześniejszych obowiązków i przyzwyczajeń. Jeszcze w maseczkach, jeszcze bez zawodów, ale maj tchnął w nas wszystkich trochę nadziei. Może nie pogodą, ale coś się zmieniło, prawda?

W moim przypadku, nie wiem czy to izolacja od wirusa, czy macierzyństwo, ale prawda jest taka, że miesiąc od miesiąca i dzień od dnia niewiele się różni. Bez zmian czas leci jak szalony, a Ninka jest coraz większa. Czy w związku z tym i ja mam coraz więcej czasu? Hmmm maj pokazał, że niekoniecznie, ale coś z tych dni da się uszczknąć na treningi, natomiast Ironmana dalej sobie nie wyobrażam. Ba! Powiem Wam, że ja miałam nosa odpuszczając sezon triathlonowy w tym roku. Nawet nie chcę myśleć jaka zła bym teraz była, gdybym kilka miesięcy temu zawzięła się i mocno poświęciła by upchnąć w nasze grafiki swoje triathlonowe treningi. Nie wspominając o cenie wpisowego. 

Większość maja spędziliśmy już w Warszawie, a ja sukcesywnie kontynuowałam plan treningowy mający mnie za kilka miesięcy doprowadzić do biegu maratońskiego. Powoli się wydłużam. Bardzo powoli. W maju wpadły dwie dwudziestki, kilka 14-15, ale objętość tygodniowa to średnio 50 km. 

Pierwsze 2 tygodnie miesiąca były mega imponujące, nastąpił tak zwany wystrzał formy i zrobiłam kilka dobrych jednostek. 20 km w tym 17 po 4:16; później była jeszcze dycha po 4:05 i chyba za szybko podjarałam się rosnącą formą, bo muszę przyznać, że dalej nie było już tak lekko. Realizowałam głównie rozbiegania i zabawy biegowe, a kolejna dwudziestka nie cieszyła już jak ta pierwsza. Do tego bieg progowy ostatniego dnia miesiąca przerwany po 4 kilometrach. No cóż, chwilowe zjazdy też są potrzebne. Najważniejsze to nie piłować na siłę, zaakceptować luźniejszy okres (ale nie przerywać całkowicie treningów) i kontynuować drogę na szczyt. 

W maju przebiegłam 222 km, a więc udało się lekko zwiększyć objętość, ale nie są to jeszcze wartości, które mają mnie doprowadzić do maratonu 2:50-2:59. Przyznaję, że wierzyłam, że na październik mogę być już gotowa powalczyć, ten mieszany maj… trochę namieszał w mojej głowie. Czasu na treningi mam niewiele, na regenerację jeszcze mniej, a wydłużanie treningów wcale nie idzie mi tak ekspresowo. Oczywiście, pewnie mogłabym zaryzykować i już łupać regularnie 20-25 km, ale trochę inna myśl treningowa mi przyświeca i wolę wolniej się wydłużać, ale mocniej pracować nad tempem. Wierzę, że ta droga doprowadzi mnie do wyznaczonego celu. 

Przez cały maj realizowałam też wyzwanienia mające na celu wzmocnienie mięśni głębokich. Dzień w dzień ćwiczyłam, zaczynając od jednego ćwiczenia, dodając codziennie jedno dodatkowe, doszłam do 31 ćwiczeń ostatniego dnia miesiąca. Nie zrobiłam ani jednego dnia wolnego, choć czasem kusiło, ale motywację miałam wyjątkowo wysoką – musiałam udowodnić Bartkowi, że potrafię bć dobrą influencerką i zrealizować swoje własne wyzwanie od początku do końca!

W czerwcu liczę przede wszystkim na trochę lepszą pogodę. Z założeń treningowych, na pewno chciałabym żeby znowu ta objętość lekko podskoczyła do góry; a reszta mam nadzieję bez większych zmian. 4-5 treningów w tygodniu w tym 2 akcenty; 2-3 biegi 20 km … może 21-22 km. Taka maratońska nuda, liczę, że i Nina ją zaakceptuje. 

Och! Może się uda kilka jednostek zrealizować z Niną w wózku? Raz już biegałyśmy razem, wypadałoby powtórzyć wyczyn 🙂 

Share: