life stylemotywacja

Gdy gorzej już być nie mogło, On wyciągnął żelki. Czyli historia o tym, co robi kobieta na skraju wytrzymałości.

W St. Moritz nie tylko biegamy. Choć staramy się odpoczywać, potrzeba ruchu i ciekawość turysty często przeważają nad zdrowym rozsądkiem. Góry po prostu nas porwały! Bardzo nam się spodobały spacery i wyprawy na szczyty. Pomysł ze zdobywaniem kolejnych szczytów nijak się ma do naszych planów treningowych, ale przecież jesteśmy tylko amatorami, a regeneracją wyników się nie robi 😉 A w ogóle to jesteśmy na wakacjach i głupio tak wyjeżdżać nie poznając okolicy. My postanowiliśmy poznać Sankt Moritz maksymalnie. Stąd bardzo dużo czasu spędzamy aktywnie. Ile się da zwiedzamy biegając, resztę leniwie spacerując po mieście i maszerując po górach – czyli zdobywając szczyty!

runtheworld

Kolejna wyprawa, ostatnia i największa odbyła się wczoraj. Po porannym wybieganiu, o niczym tak nie marzyłam jak wędrówka na ponad 3000 m n. p.m. Pocieszający był fakt, że część trasy (pierwszy raz) zdecydowaliśmy się pokonać kolejką. Do tego kilka minut w strumieniu i duży obiad zrobiły swoje i po długim biegu ani śladu w mych nogach! Założyłam, więc białe trampki, do tej pory chodziłam w Adiosach, ale utopiłam je w błocie. Klasyczne ubranie na spacerek i ruszyliśmy. Do 2 000 m szliśmy przez miasteczko, było nieźle, a później jak na prawdziwych turystów przystało, kulturalnie wjechaliśmy na sam szczyt Piz Nair, położony na wysokości 3057 m n.p.m. Super! Widoki niesamowite! Natura jest najpiękniejsza i uważam, że żadne osiągnięcia ludzkie nie mogą się z nią równać. Zwykły kwiatek i skała są potężniejsze i więcej warte niż najwyższe wieżowce świata. Zrobiliśmy zdjęcia, rozejrzeliśmy się, pokręciliśmy, spojrzeliśmy na odjeżdżającą kolejkę jednym okiem, drugim na trasę prowadzącą do St. Moritz i postanowiliśmy zejść sami w dół.

runtheworld st moritz

Początek szlaku nie wyglądał zachęcająco, stromy, skalisty, wąski, ja i mój lęk wysokości, białe trampki i ray bany na nosie – miałam nadzieję, że trasa wygląda tak tylko do zakrętu.

st moritz bieganie

Już po pierwszych krokach czułam, że będzie źle, a buty dobrane według koloru do stroju nie były najmądrzejszym pomysłem. Stopy mnie bolały niewyobrażalnie, a paznokcie obrywały przy każdym zejściu. Och! Jaka ja byłam zła, że zdecydowaliśmy się na tę wędrówkę. Skalista ścieżka nie miała końca, moment gdy prawie spadłam z urwiska, zatrzymując się tyłkiem na kępie ostów, sprawił, że pękłam do końca i gotowa byłam wracać. Mimo, że było bliżej niż dalej. Każdy krok sprawiał mi ogromny ból, nie myślałam racjonalnie, chciałam już mieć to za sobą i kurczowo trzymałam się mojej ostatniej deski ratunku. Na 2400 m n.p.m. była stacja kolejki, mieliśmy wsiąść i zakończyć tym samym nasze katusze. Doszliśmy na te 2400, ale do kolejki nie wsiedliśmy.

bieganie góry

runtheworld bieganie

O godzinie 17:15 weszliśmy niespiesznym krokiem na stację, tylko po to by dowiedzieć się, że ostatnia kolejka zjechała o 17:10! Nie mogłam w to uwierzyć! Spojrzałam na swoje zakurzone buty i spodnie, poobijane palce, zmasakrowane dłonie (też wpadły w osty) i stwierdziłam, że nie ma opcji, że zejdę stąd o własnych siłach. Bartek widział złość wymalowaną na mojej twarzy i chyba czuł, że jak czegoś nie wymyśli oberwie mu się. Bo komu miałoby się oberwać? Zawsze obrywa się tej drugiej osobie, nawet jak wina leży po obu stronach. Chciałam żeby mu się oberwało, chciałam wykrzyczeć, że to jego wina, zanim jednak to zrobiłam zaczęłam wewnętrzny dialog. Jeden głos mówił mi: nie zachowuj się jak irracjonalna baba, emocje da się kontrolować. Drugi głos podpowiadał: w którymś miejscu musiał bardziej on nawalić, znajdź ten punkt i uderz. Gdy ja wnikliwie analizowałam całą naszą wędrówkę i każdą decyzję z nią związaną, zaczęliśmy marsz w dół. Nie ma winnego moich cierpień. To takie niesprawiedliwe!

runtheworld bieganie buty

Jest mi źle, a może być tylko gorzej. Czeka nas dobrych kilka kilometrów w dół. Wtedy Bartek wyciągnął żelki i zaczął zajadać! No nie! Ja mu dam żelki i zaczęłam zbiegać w dół. Szlak złagodniał, więc zbieganie kosztowało mnie mniej bólu i wysiłku, niż marsz. Bartek dołączył. Z każdym krokiem humory nam coraz bardziej się poprawiały. Bartek w euforii zaproponował nawet wspólnego Rzeźnika. Zaczęliśmy znowu się śmiać, robić zdjęcia, kompletnie wyluzowaliśmy. Zbiegliśmy tak ponad 6 kilometrów, tempem poniżej 6 min/km. Bartek jak prawdziwy ultras – z plecakiem! Szczęśliwi i dumni z siebie. Bieganie to najlepsze co mogło nam się przydarzyć. Bieganie łączy.

runtheworld

runtheworld

Poza kilkoma odciskami i obolałymi czwórkami cała historia zakończyła się na dużym plusie. Marszo-biegiem pokonaliśmy jakieś 14 km, zdążyliśmy do sklepu przed zamknięciem i kupiliśmy lody oraz deskę serów. Po takim dniu zasłużyliśmy na utra posiłek!

runtheworld

Pozdrawiam!

Share: