podróżetrening

Relacja z Chicago Marathon 2024. Wstęp

Dłuższy czas nie było wpisów na blogu, relacji z maratonu tym bardziej. Siedzę i myślę od czego zacząć? Przebiegłam kolejny maraton. Wyjątkowy, bo w Chicago. Maraton należący do cyklu World Marathon Majors. To moja trzecia gwiazdka. Nie gonię specjalnie za nimi, ale każdy z tych biegów to wyjątkowe i piękne przeżycie. Imprezy są wyjątkowo duże, spektakularne i świetnie zorganizowane. Są też mocno oblegane i kosztowne, więc sam udział w nich jest już wielkim przywilejem. Mam nadzieję, że zaliczę je wszystkie, a póki co przeczytajcie, czy warto jechać do Chicago?

Na maraton zapisał mnie Bartek, zaraz po zeszłorocznej edycji biegu, na którą również byliśmy zapisani, ale niestety nie mogliśmy wziąć w niej udziału. Miałam mieszane uczucia, z jednej strony bardzo chciałam pobiec w tym biegu, z drugiej, bałam się, że przez rok znowu może coś stanąć na drodze i nici z biegu. Tym razem ubezpieczyliśmy pakiety i spokojnie robiliśmy swoje. Starałam się optymistycznie patrzeć w przyszłość. Na chwilę jednak wróćmy do przeszłości, żeby trochę Was wprowadzić w moje nastawienie i cele na ten bieg.

Końcówkę 2023 spokojnie wracałam do formy po wiosennym przeciążeniu. Na jednym z ostatnich treningów siłowych przed maratonem w Londynie, poczułam wyraźny ból w biodrze i po nim musiałam zaprzestać jakichkolwiek treningów. Biodra to zdecydowanie mój słaby punkt, mając na uwadze historię mojego drugiego biodra, postawiłam na dłuższy odpoczynek i bardzo spokojną aktywność przez kolejne miesiące. Wiosna i lato minęły praktycznie bez biegania. Musiałam odpuścić maraton w Londynie i maraton Chicago. Jesienią lekkie bieganie łączyłam z pływaniem. Na początku 2024 stwierdziłam, że pierwszą część 2024 chcę poświęcić na triathlon, a drugą na przygotowania do Chicago. Wiedziałam, ze cudów nie zdziałam w tak krótkim czasie, niemniej przygotowania do triathlonu uważam za udane i satysfakcjonujące. Pełne miłych wspomnień i zabawy treningiem. Wystartowałam na dystansach 1/8, 1/4 i 1/2 Ironman, po czym dosłownie chwilę odpoczęłam i trzeba było brać się za trening maratoński. Cieszę się, że mogłam to zrobić i idę dalej po swoje marzenia. Życie jest tak nieprzewidywalne, że trzeba je chwytać póki mamy możliwości, czasem nie zastanawiać się, nie kalkulować, nie bać się, tylko iść za głosem serca.

Miałam na to niecałe 15 tygodni. Trochę optymistycznie zakładałam, ze w przygotowaniach triathlonowych więcej będę biegać i w lepszej będę formie, ale powiedzmy, że średnio wyszło. Po kilku dniach wolnych po triathlonie w Skierniewicach wróciłam do biegania. Rower i pływanie odstawiłam i skupiłam się na budowaniu formy pod maraton. 

Każdy kto biegał tego lata pamięta jakie były temperatury. Upały nie odpuszczały ani na chwilę. Tak lubię lato i ciepło, ale zapamiętam te lato jako wyjątkowo trudne do przetrenowania. Lipiec to było połączenie ekstremalnych upałów na pobycie we Włoszech, w Polsce i wakacjach rodzinnych na Gran Canaria. Właściwie ciężko powiedzieć o budowaniu formy, a raczej staraniu się o utrzymanie i bieganiu ile daję radę. Może to kwestia tego, że mało biegałam w miesiącach wcześniejszych i taki rzut w upały plus czas wakacyjny, gdzie tych obowiązków wbrew pozorom jest więcej do połączenia, sprawiły, że wspominam ten czas ciężko, nie ruszyłam się za bardzo z treningiem. Większość to były rozbiegania do 15 km, poza tym 4x biegałam w okolicach 20 km i raz 24 km, gdzie musiałam dwa razy się zatrzymać. 

Sierpień – dalej gorący. Zaczynam więcej biegać w lesie, tam też wykonuję część mocniejszych jednostek. tempa są niższe, ale temperatura przyjemniejsza, do tego bieganie w trudniejszym terenie na treningach zawsze na dobre wyjdzie na zawodach. Skupiam się na tym, by wydłużać treningi, biegać na tempach, na których aktualnie jestem poziomie, a nie frustrować, że nie ma mnie tam gdzie bym chciała być. Dla jasności: Dla mnie przygotowania do maratonu oznaczają, że staram dać z siebie jak najwięcej. Ostatni mój start był w NYC Marathon 2022, życiówkę mam z Amsterdamu 2021, więc pisząc wprost, tak marzyłam o życiówce zaczynając te przygotowania. Każdy kolejny tydzień jednak uświadamiał mnie, że czas się kurczy, a ja do celu mam ciut za daleko. 

W połowie sierpnia przed wyjazdem do Sankt Moritz zrobiłam w lesie 15 km po 4:30 min/km. Kosztowało mnie to sporo, ale było ciut lepiej niż kilka tygodni wcześniej. Więc ta forma szła do przodu, wolniej niż bym sobie życzyła, nie biegałam porywających trzydziestek, ale coś tam się powoli układało. 

Na wysokości zdecydowanie nie szalałam z tempem biegów, ale podniosłam objętość. Przypomniałam sobie przygotowania do moich pierwszych sub 3h, gdzie nie biegałam szybciej niż 4;00 na kilometrówkach, a na maratonie poszło rewelacyjnie. Moje ciało świetnie znosiło wysokość, objętość, regenerowałam się bardzo szybko mimo rosnących obciążeń. Pod koniec pobytu zaczęłam wierzyć, że może nie wszystko przesądzone i będę gotowa na wynik poniżej 3 godzin. Pierwszą trzydziestkę przebiegłam pod koniec sierpnia, ciało zdecydowanie przyzwyczaiło się do długich biegów, a ja dalej w przygotowaniach koncentrowałam się głównie na budowaniu wytrzymałości. 

Po powrocie do Polski na początku września czułam wyraźną poprawę formy. Temperatury ciut spadły, ja byłam po 3 tygodniach skoncentrowanych mocno na bieganiu. Już 4 dni po powrocie zrobiłam 12 km biegu ciągłego poniżej 4:10 min/km, przy świetnym samopoczuciu. Bardzo budujący trening, pokazujący, że cierpliwość popłaca. Oczywiście treningi lepsze przeplatały się z gorszymi, pogoda wciąż nie była optymalna, ale gdy tylko robiło się chłodniej widać było różnicę w moim bieganiu.

Na koniec września wystartowałam w biegu na 10 km organizowanym przy okazji Maratonu Warszawskiego. Chciałam zobaczyć na czym stoję, bo naprawdę wyjątkowo ciężko było mi prognozować w jaki czas celować na maratonie. Szczerze, nie wiedziałam, czy złamię 40 minut. Wystartowałam, pobiegłam 39:36, z szybszą pierwszą połowa i straszną umieralnią na drugiej. Powrót pod wiatr i górę zdemotywowało wielu, walczyłam jak mogłam i z wielkimi nadziejami spoglądałam na palmę na rondzie DeGaulla. Wbrew pozorom wynik naprawdę mnie zadowolił, a ja cały czas czułam, że ta forma dopiero rośnie. 

Przyszedł październik, forma rośnie, ale nie jest już to czas na dorzucanie do pieca. Mam poczucie, że mało wykonałam długich biegów i biegów na tempie około maratońskim.  Chciałabym mieć 3-4 tygodnie dodatkowe, ale kto przed maratonem nie miał takich myśli? 

Jestem blisko celu, a jednak patrząc na liczby, wiem, że to jeszcze nie to. 

Mocno skupiłam się na taperingu i odżywianiu przed maratonem. Ładowałam węgle jak szalona, oszczędzałam nogi, nie robiłam żadnych szalonych ruchów, ostatni akcent na dużym hamulcu. Wiedziałam, ze jeżeli coś ma mi jeszcze pomóc, to właściwie zaplanowany ostatni tydzień do maratonu. 

I tak oto wsiadam z Bartkiem do samolotu do Chicago. Bez większych przygód docieramy w piątek około 17:00 na miejsce. Pierwszy rzut oka na nasz pokój w hostelu i jestem załamana. Bez wchodzenia w szczegóły, Bartek załatwił nam lepszy pokój i ostatecznie cały nasz pobyt w tym miejscu muszę uznać za udany, a samą lokalizację za perfekcyjną. 

Do Chicago przyjechaliśmy razem z naszym kolegą Pawłem, z którym czuję się jak z młodszym bratem. Trochę sobie dokuczamy, trochę żartujemy i wspieramy w walce z jet lagiem, a Bartek chwilami ma nas naprawdę dość, szczególnie naszego jet laga. Sobota, 4 rano już na nogach. O jakiejś 6 wyszliśmy już na krótkie rozruszanie po podróży. Bieg do Cloud Gate to spełnienie mojego marzenia! Kocham takie kluczowe punkty turystyczne zdobywać biegowo. Mamy świetne humory, miasto nas zachwyca na każdym kroku. Trochę taki mniejszy, czystszy Nowy Jork. My mieszkaliśmy jakieś 2 km od „fasolki” więc ścisłe centrum, piękne budynki wokół nas, rzeka, super knajpy. Naprawdę dałam się oczarować Chicago. Do tego w nogach super luz, czułam, że to był idealny tapering.

Podjarani na maksa wróciliśmy na śniadanie, a następnie ruszyliśmy po pakiety. 

Share: