Podsumowanie miesiąca. Luty 2021
Po wyboistym styczniu, przyszedł czas na krótki, ale solidny luty. 4 równe tygodnie, bez miejsca na kryzysy i wątpliwości. Po tym miesiącu wiem mniej więcej gdzie jestem z formą i jak wyglądają moje szanse na wiosenny maraton. A do tego jest to miesiąc, gdy zaczęliśmy przygodę ze żłobkiem.
Pierwszy tydzień zaczęłam trochę inaczej, a mianowicie zamiast wtorkowych podbiegów, zrobiłam 10 km biegu ciągłego. Dość asekuracyjne, tak żeby cały czas czuć zapas od 4:06 do 3:50. Biegło się naprawdę fajnie. W środę zaczęłam mieć jakieś problemy żołądkowe, wydaje mi się, że nie posłużyła mi adaptacja w żłobku 😉 Niestety w czwartek byłam tak słaba, że zostałam w domu. Znowu zaczęłam mieć wątpliwości gdzie ten trening mnie zaprowadzi skoro muszę pauzować. Na szczęście w piątek bez większych problemów zrobiłam dłuższe rozbieganie. Kupiłam karnet na siłownię i postanowiłam nie walczyć z pogodą za wszelką cenę.
Kolejny tydzień spędziłam cały biegając na bieżni na siłowni. Dawno tak dobrze się nie biegało! Co prawda wszystko szybsze od tempa maratońskiego wchodzi ciężko, jest gorącą itd., ale mimo wszystko moje nogi i głowa odpoczęły, a zrobiłam ponad 90 km. Z akcentów było 2x 5 km oraz 10x300m podbiegów, na koniec 30 km w tym drugi zakres.
Trzeci tydzień zaczęłam na bieżni, ale do Warszawy zawitała niespodziewanie wiosna, więc w piątek wyszłam na zewnątrz. Niedzielne długie wybieganie również zrobiłam na zewnątrz. Ta trzydziestka to moja najmocniejsza nie licząc maratonu w 2015 roku. Biegło się bardzo dobrze, ale zgubiłam picie i pół żela, więc końcówka już sporo mnie kosztowała, a i regeneracja dłuższa jak człowiek tak się odwodni solidnie, także polecam pamiętać o piciu na takich biegach.
Najciekawsze czekało mnie w ostatnim tygodniu. Trochę obawiałam się, że niedzielny bieg mógł mnie sporo kosztować i test, który chodził mi po głowie od dawna może nie pyknąć, ale na zregenerowanie się miałam tydzień, więc… jakoś poszło. Początek to podbiegi we wtorek i interwały w środę, a dalej 3 luźne dyszki i test tempa 4:00 na dystansie półmaratonu w niedzielę. Wszystko poszło zgodnie z planem. Mój Bartek i Bartek Falkowski towarzyszyli mi w tej akcji, więc chcąc nie chcąc nie mogłam przerwać biegu gdy czułam kryzys, a kilka razy miałam wątpliwości, czy na pewno dociągnę cel. Zrobiłam to, cały czas przyspieszając! Cieszy mnie ogromnie proces i miejsce w którym obecnie jestem z formą. Nabrałam wiatru w żagle i zyskałam tym biegiem dużo wiary w siebie i swój cel na maraton. Z drugiej strony… czasu zostało niewiele i trochę zaczynam za dużo kminić.
Przez miesiąc udało się przebiec prawie 340 kilometrów. Samopoczucie było bardzo dobre, właściwie zrealizowałam wszystko co zaplanowałam i mam nadzieje, że ta dobra passa się utrzyma. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wystartuję w maratonie 18 kwietnia, ale tak naprawdę będę wiedziała za kilka dni, czy uda mi się załapać z moim wynikiem na listę startową Maratonu w Dębnie, czy nie. Trzymajcie kciuki, inaczej czeka mnie dłuuugi test, a Bartka dłuuugie prowadzenie 😉 Cel jest prosty, chciałabym zaatakować 2:50, ale wątpliwości też są. Czy znowu nie biegam za mało objętościowo? Czy nie za lekko trochę? Czy czuję się obiegana na tempie 4:00? Mam jeszcze kilka tygodni i pewnie jeszcze z milion myśli około maratońskich przez moją głowę przejdzie. Nie pamiętam już czy zawsze tak miałam, ale mam wrażenie, że tym razem stres przedstartowy dopada mnie wcześniej 🙂