trening

Podsumowanie miesiąca. Marzec 2021

Wolałabym ominąć to podsumowanie. Człowiek mający już kilka maratonów na koncie, wie, że z maratonem różnie bywa i nic nie jest nigdy przesądzone, a długie przygotowania mogą wcale nas nie doprowadzić na metę upragnionego startu. Ba! Nawet na start mogą nas nie doprowadzić… tak jak mnie tym razem. Między innymi dlatego, tak ważna jest cierpliwość u maratończyków. Z drugiej strony ciężko w takich chwilach zachować zimną krew i nie przejmować się utraconą szansą na wymarzony start. Jestem świadoma, że tak po prostu bywa, mimo wszystko nie ułatwia to pogodzenia się z losem.

Marzec zaczęłam bardzo optymistycznie. Po solidnie przepracowanym lutym, zakończonym biegiem testowym na dystansie półmaratonu, wierzyłam, że te przygotowania doprowadzą mnie do wymarzonego wyniku w maratonie. Przebierałam nogami i między książkami, jak tu poukładać ostatnie tygodnie by wszystko zagrało na tip top? 

Tydzień 01-07.03.2021

Po iście postawiłam na luźniejszy tydzień z mniejszą objętością. Zrobiłam wszystkie rozbiegania na bieżni, jeden drugi zakres plus jeden dość lekki akcent na zewnątrz: 5 km biegu ciągłego + 3x800m + 6x200m. 70 km – nuda.

Tydzień 08-14.03.2021

Tu zaczęło robić się poważnie. Ostatnie tygodnie na dopracowanie formy maratońskiej, a więc objętość ponad 90 km i powrót do solidnych akcentów. Zaczynając od wtorku: podbiegi, rozbieganie, 5×2 przy mega wietrze, ale z fajnym luzem, rozbieganie, rozbieganie i dość słaby bieg długi w masakrycznie trudnych warunkach pogodowych. Dobry tydzień, poza tym ostatnim biegiem.

Tydzień 15 – 21.03.2021

Piękny tydzień. Muszę zapisać w wyróżnionych i wracać gdy tracę wiarę w siebie. Duża objętość i fajne akcenty. Zaczęłam od rozbiegania z przebieżkami, w środę zrobiłam 5×3 km na progu i oczywiście przy wietrznej pogodzie jak to ostatnio mam w zwyczaju, dalej rozbiegania, a tydzień zakończyłam 30 km w tym 2 x 10 km po 4:0. Czułam, że jestem w dobrej formie i pozostaje to utrzymać i odliczać do startu.

22 – 28.03.2021

W niedzielę zaplanowany miałam „start kontrolny” na dystansie półmaratonu, stąd cały tydzień ułożony był właśnie pod ten dzień. Zaczęłam od rozbiegania, dalej 6 x 1000m na rekordowych dla mnie prędkościach (3:35-30), rozbiegania i niedzielna chwila prawdy – celem było 21 km po 4:00. Niestety od początku biegło się bardzo ciężko, oddech i tętno niby w porządku, a organizm działał jak w trybie awaryjnym – zero przyspieszenia i wyjścia ze strefy komfortu. Nawet biegnąc z wiatrem, najszybszy kilometr wyszedł po 3:57 a ja nie byłam dać z siebie ani krzty więcej. Po 20 km skończyłam mając średnią 4:05. Niby słaba pogoda była, ja jakby nie patrzeć nie luzowałam specjalnie z objętością, ale to miał być bieg tempem maratońskim, a więc powinien być w zasięgu, a tu taka klapa. Zdołowałam się, bo tu nie chodzi o jeden nieudany trening, ale jak ktoś trenuje powiedzmy pół roku pod konkretny start i na konkretne tempo i nagle czuje się na tym tempie tak jak ja tej niedzieli… no to wie, że coś poszło nie tak i to nie jest wina tylko dnia. Bartkowi też nie biegło się jakoś lekko, więc oboje skończyliśmy tydzień rozbici.

29 – 31.03.2021

Poniedziałki z zasady mam wolne. Obudziła mnie kaszląca Nina. Dziwny to był kaszel, brzmiał źle, ale Nina nie wyglądała jakby specjalnie Jej przeszkadzał. Żłobek został zamknięty, więc i tak pozostało nam siedzenie w domu. Ja czułam się trochę zmęczona i obolała, no ale na tym etapie przygotowań maratońskich, ciężko czuć się świeżo – odlicza się do taperingu i tyle 🙂 We wtorek dalej bez świeżości wyszłam zrobić podbiegi, jako, że to ostatnie podbiegi przed maratonem zrobiłam wyjątkowo 15 x 150 m. Było ciężko, ale prędkości w miarę utrzymane. Po kilku godzinach od tego biegu ścięło mnie z nóg. Ból mięśni i głowy były nie do wytrzymania, do tego Bartek czuł się bardzo podobnie do mnie i ta kaszląca Nina… Zrobiliśmy testy na Covid-19 i niestety wyniki okazały się pozytywne. 

Moje przygotowania do maratonu zakończyłam niespełna 3 tygodnie przed startem. W samym marcu przebiegłam ponad 360 km co dla mnie jest rekordowo dużą liczbą. Jeszcze przez chwilę miałam nadzieję, że skończy się na kilku wolnych dniach, ale rozwijające się objawy wybiły mi z głowy start oraz szybki powrót do treningów. Teraz siedzę i mam nadzieję, że choroba nie zostawi po sobie śladu w moim organizmie i będę mogła wrócić do biegania w miarę sprawnie. Nie wiem jeszcze co dalej, zobaczę jak długo będę miała objawy, później chcę zrobić badania płuc i serca i powoli wracać do treningów.  Obecnie jestem pogodzona z tym co się stało, wręcz chyba lekko się poddałam i jakoś nie mam parcia na żadne starty. O jesiennych maratonach nie chcę myśleć, nie chcę znowu poświęcać tyle czasu i nakręcać się, bo szczerze jakoś już nie wierzę, że będzie jeszcze dobrze i normalnie. Plus sytuacji jest taki, że przynajmniej będę miała koronę za sobą.

zdjęcie: Marta Gorczyńska

Share: