trening

Podsumowanie miesiąca. Październik 2020

Po wrześniowym maratonie, który poprzedzony był prawie rokiem biegania bez miejsca na przerwę, roztrenowanie było dla mnie czymś oczywistym. Stąd fajerwerków w październiku nie spodziewajcie się. Nie mniej jednak 200 km jakoś się wybiegało. Do tego obiecałam, że pozwolę Wam głębiej zajrzeć do moich planów treningowych, także kto ciekawy – zapraszam.

Dobrze, że słowo się rzekło w miesiącu, gdzie było roztrenowanie. Liczę, że szybko i sprawnie przejdziemy przez te kilometry. Zobaczycie też, że nie raz teoria sobie, a praktyka sobie. Co zrobić? Ja jestem tylko amatorem kochającym bieganie, więc pozwalam sobie na chwile słabości w imię miłości 😉 

Dla mnie każdy maraton to spory wysiłek. Udany czy nie, jest na tyle dużym obciążeniem, że długo się po nim regeneruję. I tak było tym razem. Co mnie jednak podkusiło by mimo wszystko spróbować swoich sił w Biegnij Warszawo 7 dni później? Człowiek po maratonie nie myśli trzeźwo  i w przypływie endorfin i innych różnych emocji podejmuje dziwne decyzje. Uważajcie na to. W mojej głowie na szybko pojawiły się hasła: atestowana dycha, w Warszawie, superkompensacja, pandemia, nigdy tu nie biegłam. Biorę to! Wchodzę w to! Dwa podbiegi? Pikuś. Nooo chyba o te pare sekund to ja życiówkę poprawię na luuuuzie? Acha.

Tydzień 28.09-4.10

W środę wyszłam na pierwszy trening po maratonie. Luźna ósemka by ocenić szkody. Zmęczona, ale bez większych obrażeń. Pod koniec odezwał się ITBS, który gnębił mnie przez cały maraton, nic wielkiego, ale do naprawienia. W sobotę zrobiłam jeszcze jedno luźne rozbieganie i w niedzielę stawiłam się na starcie Biegnij Warszawo. Ja już od kilku dni wiedziałam, że to zły pomysł. Czułam, że kompletnie się nie zregenerowałam, ten ITBS niby pikuś, ale lepiej ogarnąć to szybko niż użerać się miesiącami, przypomniałam tez już sobie, że ja kilka razy sprawdzałam, czy należę do grona tych wybrańców, którzy robią życiówki na krótszych dystansach tydzień po docelowym starcie. Nigdy się nie udało, a cierpienie od pierwszego kilometra. Tak było i tutaj. Fizycznie. Bo generalnie to ja dobrze się bawiłam. Śmieszkowałam, zagadywałam, luz blues, pistacyjko-cukiereczki… ale fizycznie. Boziu droga, pierwszy kilometr w 3:58 a ja w udach ogień jak po serii przysiadów z ciężarami. Upocona, bo nagle pogoda się zmieniła, a ja cała na czarno, z palącymi udami, itbsem i sztywnym biodrem (aż od itbsa) dobiegłam do mety w 40:20 – ale z uśmiechem i z prowadzeniem wybitnego maratończyka na ostatnich kilometrach. Oczywiście wtedy nie wiedziałam, że zagrzewa mnie do walki sam pan Grzegorz Gajdus i w głowie mojej rozgrywał się monolog: biegnij chłopie swoje, daj żyć 🙂

Tydzień 05.10-11.10

Po weekendowym szaleństwie pozwoliłam sobie na kontynuowanie roztrenowania. Wyjazd do Amsterdamu sprzyjał ku temu. Spacery, pizza, muzea, a wszystko w deszczu. Było bosko. Oczywiście musiałam symbolicznie machnąć chociaż dychę – nazwa bloga zobowiązuje. Tak, trochę szybko, ale ten park aż się prosił o tempo. Po powrocie do Warszawy wpadł jeszcze jeden trening. Z moim ukochanym mężem wybraliśmy się na rozbieganie i oboje równie cierpieliśmy na tym biegu.

Tydzień 12.10-18.10

Powoli miałam już dość tego mojego roztrenowania, ale zebrać się i wrócić do treningu z głową też specjalnie się nie chciało. Trzymałam się dalej zasady 2-3 treningi w tygodniu. 14ty i 17ty to rozbieganie, a 15ty podbiegi, tak by nudy za dużo nie było.

Tydzień 19.10-25.10

Po trzech tygodniach luzu, wróciłam do mocniejszych wrażeń. Widać, że byłam wyposzczona. Wpadło 5 treningów. Rozbieganie, 10 x 300m, rozbieganie, 8 km ciągłego i wybieganie. To taki tydzień dla głowy. Nie wypatrujcie tu większej filozofii treningowej, poza tym, że ja lubię mieć dwa akcenty w tygodniu, byłam stęskniona za prędkościami i generalnie ciężko mi się zmusić do takiego klasycznego budowania bazy na samych rozbieganiach. Co innego po ciąży. Wtedy bite 8, jak nie 12 tygodni biegałam tylko rozbiegania, czasem z mocniejsza końcówką, ale nic poza tym. Ważne jest też to, że mimo wszystko biegam z zapasem takie trzysetki czy ósemkę w tym momencie. 

Tydzień 26.10-01.11

Poprzedni tydzień pokazał, że jestem gotowa fizycznie i mentalnie wrócić do treningu z planem. Początek tygodnia spędziliśmy na Suwalszczyźnie. Wpadły fajne podbiegi 10 x 200 m oraz prosta zabawa biegowa w urozmaiconym terenie (10×1/1). Po powrocie do Warszawy zrobiłam rozbieganie i 20 km BNP (5 I; 5 II; 5; M-HM 5 HM-10k) jako ostatni trening. Miesiąc zamknęłam mocno, ale generalnie objętościowo spokojnie – 203 km.

Początek listopada uznaję oficjalnie za moment, gdy wracam do treningu z planem. Moim celem jest wiosenny maraton (najlepiej w pierwszym tygodniu kwietnia). Ja lubię długie przygotowania. Powoli wchodzę w docelową objętość, ale od początku staram się pracować nad tempem maratońskim. Najpierw są to krótkie odcinki, aż z czasem ma wyjść z tego 42 km 🙂 Jestem już rozbiegana trochę, więc z pewnością będzie szybciej i łatwiej wejść na objętość 70+ w tygodniu niż w poprzednich przygotowaniach.

Listopad powinien być spokojniejszy niż ostatnie dwa tygodnie października, ale coś na odmulenie wpadnie, nie mówię nie 🙂 Prawda jest taka, że ja w bieganiu lubię konkretną robotę, a jak mam wyjść potruchtać, mnie to mega męczy… ale postanowienie mam grube, że muszę popracować nad objętością, biegami spokojnymi i siłą. 3 dni już tego planu się trzymam, jak na koniec tygodnia zrobię spokojną dwudziestkę to tort z tej okazji sobie kupię. Dodatkowo mam postanowienie, że niezależnie od wyniku w wiosennym maratonie wracam do triathlonu.

Poza bieganiem staram się regularnie ćwiczyć. Gdy odezwał się ITBS od razu zaczęłam wzmacniać i rozciągać się i kryzys został praktycznie zażegnany.  Nawet jak nie mam ochoty i czasu, to 15 minut co drugi dzień poświęcam na te kilka ćwiczeń. Naprawdę warto.

Trochę tego wyszło, a to przecież taki chudy miesiąc! Trochę roztrenowania, trochę zabawy i jakoś do przodu. W listopadzie boję się odpuścić jakikolwiek trening w obawie przed lockdownem, bo wyniki wynikami, ale ja do końca roku chcę mieć już połowę świata obiegniętą, a mam jeszcze prawie 400 km do zrobienia! Do tego wszystkiego Endomondo zamykają (aplikacja, z którą zaczynałam liczenie)… ehhh ten 2020 niech już sobie się kończy.

Share: