Już trzy tygodnie chodzę o kulach. Przede mną jeszcze kilka (najprawdopodobniej odrzucę je na początku listopada). W jakimś stopniu pogodziłam się z losem (naprawdę przestałam słuchać soundtracku z Gladiatora). Żal, który mnie przesiąka, powoli się ulatnia. Było źle, jest lepiej, coś już ćwiczę, w coś już wierzę. Moja przyszłość wygląda naprawdę nieźle i jeżeli naprawdę będzie tak jak mówi lekarz, to sama nie wiem, czy ja już psychicznie jestem gotowa.
Kompletna rozsypka
Szczerze? Pierwsze dwa tygodnie po diagnozie były okropne. Załamana? To mało powiedziane. Spotkał mnie mój największy koszmar. Sufit. Łzy. Gladiator. Tak mogłabym podsumować ten okres. Fizycznie nie mogłam robić właściwie nic. Wiem, wiem, myślicie, że jestem szalona i robię głupie rzeczy, ale jak już lekarz coś zaleci, jestem posłuszna. Gdy powiedział, przez pierwsze dwa tygodnie ruch zminimalizować praktycznie do zera – tak też zrobiłam (nawet nie pracowałam). Głównie leżałam, a moją największą rozrywką były zastrzyki przeciwzakrzepowe i jedzenie, na które kompletnie nie miałam ochoty (o znaczeniu diety w leczeniu, napiszę trochę więcej w osobnym wpisie). Momentami przesadzałam ze swoją ostrożnością. Przy każdym ruchu panikowałam, że noga złamie się do końca i będą ją skręcać śrubami. Nie pozwalałam jej nikomu dotknąć, próbowałam spać w ortezie, żeby nic mi się nie stało. A kąpiel! To było prawdziwe wyzwanie. Właściwie, można powiedzieć, że do wanny wchodziłam na rękach, a moja noga zostawała na zewnątrz. Bałam się, że gorąca woda rozmiękczy kość. Z każdym kolejnym dniem uważałam i załamywałam się coraz bardziej. Leki, dieta, zero ruchu (pod koniec zaczęłam trochę ćwiczyć brzuch) Uffff te dwa tygodnie się skończyły. Pojechałam na kolejną wizytę do kliniki.
|
Biorę pod uwagę inne sporty |
To jeszcze nie półmetek
Do Warszawy jechałam w strachu. Czekałam na opis drugiego rezonansu. Jak ta noga wygląda? Czy coś zmieniło się przez te dwa tygodnie? Czy czeka mnie operacja? I najważniejsze… ile jeszcze zastrzyków, będzie musiał przyjąć mój brzuch? Mam szczęście. Mój lekarz jest świetny. Traktuje mnie jak sportowca, który chce wrócić do aktywności. Z nogą jest lepiej. Chociaż przyznaję, nie byłam gotowa na ten dotyk. Jak tak można? Ona się może połamać?! Wariatka, cóż… Przynajmniej poprawiam humor ludziom w klinice 🙂 Nogę mam mieć unieruchomioną jeszcze przez 4 tygodnie (na 90%), ale już mogę wykonywać ćwiczenia izometryczne na czwórki, poza tym śmiało katować brzuch, plecy i ramiona. Moja łydka straciła w obwodzie 3 cm, udo jakieś 2 cm. Patrzenie na tę nogę cholernie boli. Zanim wrócę do biegania, muszę pozbyć się dysproporcji. Czeka mnie dużo pracy, no ale co mam robić? W połowie listopada muszę wyjść pobiegać (w celach diagnostycznych), wygląda na to, że nie mam wyjścia. Od poniedziałku zaczynam rehabilitację podudzia. Szok! Zastanawiam się nad jakąś terapią u psychologa. Może hipnoza pozwoli pozbyć się lęków? Poważnie. Do wanny wchodzę już normalnie, śpię bez ortezy i stawiam stopę na ziemi – to co? Lepiej, nie?
Jak widzicie, czuję się lepiej, fizycznie i psychicznie. Nie jest to stan całkowitego uspokojenia i jeszcze nie cieszę się swoim powrotem. Boję się. Mam swoje gorsze dni, chwile absolutnego zwątpienia, czasem jeszcze płaczę, ale przynajmniej Gladiatora nie włączam. Patrzę na ludzi z celami i łykam łzy. Smutno mi, gdy myślę o tym, że musiałam odpuścić całą jesień. Muszę zapomnieć o Ełckiej Zmarzlinie (100 km w styczniu na orientację), o wiosennym maratonie też muszę, a może nie muszę… ale chcę. Dla mnie bieganie to pasja i szczęście, ale przede wszystkim sport. Tak zostałam nauczona, tak to traktuję, tak kocham. Kto mnie czyta, musi się z tym pogodzić. Ja wiem, że obecnie są jakieś chore tendencje wyznaczania innym granic swoją miarą. Kto jest słaby, a kto nie? Kto biega dla przyjemności, a kto chorej ambicji? Wiecie, co o tym myślę? Nie chcę się rozpisywać, ale ludzie opanujcie się. To jak biegasz, to Twoja sprawa. Nie ograniczajmy sobie na wzajem wolności i możliwości. Nie ma nic złego w żadnym bieganiu, dopóki nie narzucasz swojego podejścia innym. Ja już nie mogę patrzeć i słuchać, że ktoś biega i nie spina dupy w przeciwieństwie do większości… a trąci to taką hipokryzją, że brak słów. Czy ja robię za dużo? Niszczę swój organizm? Dla mnie bieganie to sport. Kocham podnoszenie poprzeczki, rywalizację, poprawianie wyników, uwielbiam doskonalić się w tym co robię. To jest mój sens, moje szczęście i moja droga. Pasja… piszecie, że bieganie to moja pasja i nie powinnam się zajeżdżać, że ja z tego nie żyję i że nie warto. Ktoś kto tak pisze chyba nigdy nie spotkał ludzi z pasją i nie ma pojęcia do czego są zdolni. Nie tylko biegacze.
A kontuzje? Kontuzje dotykają wszystkich. Szybkich, wolnych, ambitnych i leniwych. Po prostu kontuzje się zdarzają. W każdym sporcie. Możemy robić wszystko by ich uniknąć, ale i tak nie mamy gwarancji, że nas ominą. Takie życie. Taki sport. Jest ryzyko, jest zabawa. Ważne by to zrozumieć i mądrze ruszyć dalej, także…
Dogłębne zbadanie przyczyn kontuzji to obecnie mój priorytet. Cały czas przechodzę przez jakieś badania. Wiele rzeczy, których ogromnie się obawiałam (np. odwapnienie kości) zostało wykluczonych. Niestety wiele nieprzyjemnych badań jeszcze mnie czeka. Wiele przyczyn już znam, są te bardzo oczywiste (przemęczenie, stres, utrata wagi), niektóre bardzo osobiste i znane tylko moim najbliższym. Dlaczego ta noga i to miejsce, najpewniej dowiem się, gdy już będę mogła zacząć analizować swoją biomechanikę (w połowie listopada).
Leczenie W moim przypadku nie ogranicza się tylko do unieruchomienia kończyny. Biorę typowe leki i suplementy przy złamaniach (m.in witamina D3). Pracuję nad swoją dietą. Piję odżywki białkowe, jem więcej mięsa i produktów zawierających dużo wapnia. Podniosłam kaloryczność swoich produktów. Tyję racjonalnie i staram się tym nie martwić 🙂 Obecnie nie mam wyboru, a przy intensywności moich ćwiczeń to i na marchewce bym utyła, więc hejterzy – cicho siedzieć!
|
Krzesełko 🙂 |
Ćwiczenia Na tym etapie, ostrożności nigdy za wiele (OK, pierwsze dwa tygodnie może trochę przesadzałam). Nie robię nic ponad zalecenia lekarza. Jeszcze tydzień temu przy byle ruchu bolało mnie kolano (konsekwencja osłabionych mięśniu unieruchomionej nogi). O dociągnięciu pięty do pośladka nie było mowy. Jak ja wrócę do biegania? Na szczęście upór i regularność robią swoje. Jeszcze nie mierzyłam nogi, ale wierzę, że jest progres. Napinanie czwórek w leżeniu, krzesełko przy ścianie, prostowanie nogi gdy siedzę na krześle – to moje podstawowe ćwiczenia. Nawet nie rozpisuję się, bo to typowe zamulanie po kontuzji – nic ciekawego i męczącego. Od poniedziałku zaczynam spotkania z fizjoterapeutą, więc może wtedy napiszę coś więcej. Przy powrotach pilnowanie się i konsekwencja w wykonywaniu zaleconych ćwiczeń są absolutnie konieczne! Nie ma drogi na skróty. Trzeba ćwiczyć.
Cierpliwość jest niezbędna w walce z kontuzjami. Po przygodzie z pasmem odpoczywałam i wzmacniałam się bardzo długo. Dzięki temu kolejne dwa lata przeżyłam w dobrym zdrowiu, a kolejne dwa maratony były moimi najlepszymi i najzdrowszymi. Dziś noga mnie nie boli (to nie znaczy, że się zrosła), nie będę biegała jeszcze jakiś miesiąc. Do treningów będę wracała bardzo ostrożnie i pod stałą opieką specjalistów. Teraz ta noga jest tak słaba, że nawet nie próbuję na niej podskoczyć. Dmucham na zimne. Ćwiczę. Czekam. Wierzę. Odliczam zastrzyki, a jest co, bo na początku miałam ich pisiont!!!
Pozdrawiam!