Innetrening

Frustracja do niczego nie prowadzi

Frustracja do niczego nie prowadzi”, to zdanie powtórzyłam po raz kolejny mijając wielką nieustępliwą śmieciarę. Trudno, musicie to zaakceptować, ale jestem tylko człowiekiem i też mam swoje gorsze chwile, a ten tydzień był przedłużeniem właśnie takiej chwili.

W poniedziałek zrobiłam przymusowe wolne. Obecnie ciężko mi połączyć życie prywatne z bieganiem. Bardzo się staram kombinuję, biegam o przeróżnych porach, czasem niestety cały świat jest przeciwko mnie i zwyczajnie muszę odpuścić. Mam wtedy zły humor, zamykam się w pokoju i ćwiczę tak, że na drugi dzień ledwo robię akcent 😉 Frustracja lekko odpuszcza. Dzień jakby nie patrzeć, wcale nie taki stracony.

Przychodzi wtorek. Po swoich weekendowych startach postanawiam mocniej popracować nad szybkością. Wrzucam do planu interwały 1000 m x 7, zakładane tempo 3:50. Wychodzę na wylotówkę, a tam piździ, gwiździ i jednak nie jest płasko. Moja determinacja jest na tyle wysoka, że zaczynam. Taki był plan, mam chwilę dla siebie. Cieszę się i biegnę. Trening wyszedł super mimo naprawdę niskiej temperatury. Odcinki z wiatrem biegłam z planem, pod wiatr ciut wolniej. Wracam do samochodu truchtem 2 km i już wiem, że to był bardzo mocny trening i będę go czuła dobre kilka godzin. Mimo wszystko, biegając w takich warunkach ciężko mi ocenić, czy moja forma idzie w dobrym kierunku. Nie lubię biegać nierówno i nie wiedzieć na ile jest to wina moja, a na ile warunków. To mnie frustruje.

Po ciężkiej nocy budzę się w środę z zawalonym nosem i oczami zapuchniętymi jakby był sam środek sezonu pylenia traw. Trzęsę się i pocę, ledwo trzymam na nogach. Nie wierzę. Dziś w planie BS (bieg spokojny). Zakładam, że tyle dam radę i z katarem. Lecę między pracą, a ważnym spotkaniem i pracą, na siłownię zrobić szybki trening. A tam działa jedna bieżnia i akurat chodzi jakaś dziewczyna. Historię całej konwersacji, którą zaczęłam bardzo miło i naprawdę cierpliwie czekałam aż skończy te chodzenie Wam daruję, bo znowu się sfrustruję, ale w pewnym momencie (gdy na moich oczach oddała chip dziadkowi, który też chodził) stwierdziłam, że jak na damę przystało, lepiej będzie jak wyjdę z tej siłowni i nigdy już tam nie wrócę. Och jaka ja byłam sfrustrowana! To była moja godzina!

10982356_792728844140404_3098475499892281008_n

Czwartek zaplanowałam co do minuty i wiedziałam, że nic nie stanie mi na drodze. Katar zniknął kompletnie! Jednodniowe załamanie, a może magia pitej regularnie herbaty z czystka? Nie wiem, ale moje ozdrowienie uważam za cud. Trening zaplanowałam na swojej ulubionej trasie do biegów progowych. Niestety nie przewidziałam, że ścieżka rowerowa jest nie odśnieżona, stary śnieg, lód, woda… czy ja znowu mam się frustrować? Zaczęłam biec, skręcałam raz na prawo raz lewo, by znaleźć chociaż kawałeczek idealnej nawierzchni. W taki sposób zrobiłam 20 km drugiego zakresu. Dobry trening, intensywność utrzymana. Na płaskim i bez wiatru biegłam 4:16-4:22, średnio wyszło 4:30 plus rozgrzewka, to moje tempo z zeszłorocznego maratonu, więc naprawdę trening uznałam za udany. Wróciłam do auta, zmęczona, odsapnęłam i na głos powiedziałam do siebie: „Frustracja do niczego nie prowadzi.”

Mamy piątek, najlepsze jeszcze przede mną. Dziś trening robię na siłowni 🙂

Czy mój dzisiejszy wpis ma jakiś głębszy sens? Mogłabym tak się frustrować do końca tygodnia, albo i samej wiosny. Wiem jednak, że to droga donikąd, dlatego biorę się w garść i daję z siebie ile mogę. Wielu rzeczy nie zmienię, a na całą resztę muszę po prostu zapracować. Po drugie bardzo już tęsknię za wiosną i drogami bez śniegu i lodu, stąd moje podminowanie.  A po trzecie, musicie wiedzieć, że jestem człowiekiem i mnie też życie i treningi potrafią zmęczyć. Droga po kolejne życiówki nie jest usłana różami, ale coś jednak kocham w tej gonitwie 😉

Pozdrawiam!

Share: