W połowie drogi, czyli moje run the world
Przez ostatnie dwa miesiące wybiegałam myślami gdzieś daleko… a dokładniej wiedziałam, że lada moment dobiję do 20 000 kilometrów, a to oznacza połowę dystansu mojej podróży dookoła świata. Nie mogłam się doczekać, jakby czekała mnie jakaś nagroda na mecie 🙂 Tylko lub aż połowa run the world za nami! W KOŃCU nie tylko przebiegłam to, ale i usiadłam by z tej okazji napisać kilka słów.
20 000 kilometrów, co to jest? Dla jednych abstrakcyjnie dużo, dla innych zaledwie namiastka tego, co już pokonali. Czym jest dla mnie? W pewnym sensie symbolem i tłem mojego bloga oraz biegania. Bieganie od zawsze było dla mnie czymś więcej niż pokonanym dystansem w założonym tempie, a cała ta podróż jest wyrazem mojego podejścia. Moje run the world – to moja podróż przez życie.
Do 2015 liczyłam wszystko na endomondo (aplikacji, która właśnie się zamyka). Z czasem przestałam tam wrzucać regularnie swoje treningi. Biegałam z różnymi zegarkami, nie zawsze miałam ochotę i czas to wszystko synchronizować, więc przestałam liczyć na endo i co jakiś czas podliczam pokonane kilometry z zegarka sama i dorzucam je do prywatnego licznika, który znajduje się na dole bloga. Możecie mi wierzyć, mniej na pewno nie przebiegłam. Dużo więcej też na pewno nie, bo ja kompletnie nie umiem biegać bez zegarka i takich nie zmierzonych treningów mam dosłownie garsteczkę.
Gdy 5 lat temu opisywałam pokonanie 1/4 wyglądało to tak: (link) Co się zmieniło od tamtej pory?
Chwilę po zrobieniu 10 000 kilometrów, złamałam wymarzone 3 godziny w maratonie. W ultra też wystartowałam (teraz wiem, że kijki nie taka głupia rzecz, a ultra nie koniecznie moja bajka). Załapałam niestety kontuzję, która znowu dość mocno podcięła mi skrzydła, ale nie poddałam się i wyszłam z tego wszystkiego. Przerzuciłam się na triathlon, bo tak wydało się bezpieczniej i mniej kontuzyjnie 😉 Triathlonistką byłam prawie dwa lata. Piękny sport, ale i wymagający oraz co najgorsze czasochłonny! W okresie treningów triathlonowych biegałam niewiele (30-50 km tygodniowo), ale z triathlonem wiążą się jedne z moich lepszych wspomniej sportowych (start w Nowej Zelandii czy udział w Mistrzostwach Świata w RPA). Po triathlonie przyszła ciąża i jeszcze mniej biegania, a następnie moja córeczka Nina i kilometry z perspektywy mamy. I tu muszę przyznać, że choć różnie bywało i powoli się rozkręcałam, ten rok na macierzyńskim kilometrowo wygląda ładnie i symbolicznie w grudniu 2020, równo 10 lat po zarejestrowaniu pierwszego treningu w endomondo, stuknęło mi 20 000 kilometrów. Uwierzcie, że ja tego wszystkiego nie kalkuluje, wszystko dzieje sie samo 🙂
10 lat. Tyle mi zajęło pokonanie połowy dystansu. Drugie tyle chciałabym pokonać w niecałe 8, żeby było znowu symbolicznie i stało się to przed moją czterdziestką 😉
Przez te 10 lat wiele się zmieniło. Ja się zmieniłam pod wieloma względami. Mój blog się zmienił. Bieganie się zmieniło. Technologie się zmieniły. Tylko jedna rzecz się nie zmieniła na pewno: moja pasja do biegania. Niezależnie od etapu w moim życiu, bieganie zawsze mi towarzyszy. Czasem jest ledwo widocznym tłem, czasem wychodzi na pierwszy plan. Bieganie jest ze mną zawsze. Jest ogromną częścią mnie. Nie zawsze się z bieganiem lubię, nie na każdy trening wychodzę z uśmiechem, ale nigdy nie przestałam biegania kochać i póki co, nic nie zapowiada bym szybko miała dość. Ba! Ja obecnie czuję ogromny głód biegania!
Nie wiem gdzie leży recepta, że przez tyle lat nie wypaliłam się. Możliwe, że w moich przerwach spowodowanych kontuzją jedną czy drugą, triathlonem albo ciążą. Może dlatego, że bieganie od zawsze było moją pasją a nie obowiązkiem i pracą. Może w tym, że ja tak naprawdę lubię biegać, ale tylko w granicach „optymalnej potrzeby” i nie potrafię biegać dużo, codziennie i bez celu. Może to właśnie ten cel? Ja lubię mieć cel. Muszę mieć cel. I tak jak dobijanie do połowy dystansu dookoła świata nie pozwalało mi skracać, czy wyrzucać treningów z ostatnich dwóch miesięcy, tak myśl o zbliżającym się maratonie, nie pozwala mi stanąć przez kolejnych kilka miesięcy. A myśl o Run The World nie pozwala mi stanąć przez kolejnych kilka lat. Może to jest właśnie ta recepta? 😉
Marzeń biegowych przez ten czas spełniłam wiele. Przed sobą mam jeszcze nie jedno do zrobienia. Nie będę już się rozpisywać, bo wszystkiego i tak się dowiecie w swoim czasie, a ja po prostu nie chcę zapeszać. Więc jak jesteście ciekawi co będzie dalej, musicie ze mną zostać i trzymać kciuki za kolejne 5 lat 🙂