Podsumowanie miesiąca. Grudzień 2020
Czas rozprawić się z podsumowaniem ostatniego miesiąca roku 2020 i myśleć już tylko o tym, co przede mną. Wbrew powszechnym nastrojom, ja ani grudnia, ani całego roku nie spisuję na straty. Był to wymagający czas, ale ile mogłam, tyle z niego wyciągnęłam.
Grudzień w założeniach miał być kontynuacją budowania bazy, które zaczęłam z początkiem listopada. Jak wiecie z listopadowego podsumowania (link), jednym z głównych celów na tamten okres było płynne dojście do biegania średnio 80 km tygodniowo. W grudniu zakładałam utrzymanie objętości i dorzucenie trochę mocniejszych akcentów. Jak wyszło? Początek miesiąca zaczęłam bardzo optymistycznie, w drugiej połowie moje plany trochę się wykoleiły. Właściwie odkąd wróciłam do biegania po ciąży, to pierwszy taki moment gdy poza przesunięciem, czy zrezygnowaniem z jednego, maksymalnie dwóch treningów, musiałam improwizować przez dwa tygodnie. Jak to mówią: takie życie 😉
Tydzień 30.11-06.12
Miesiąc zaczęłam konkretnie. Przed powrotem do Warszawy, z samego rana ruszyliśmy razem z Bartkiem zrobić podbiegi (Nina została z moją mamą). Pobiegliśmy razem na górkę w Półkotach by tam odklepać 12x150m. Było dość mroźno i pod wiatr i nie wiem co mnie podkusiło by pierwsze powtórzenie trzymać się pleców Bartka. Cóż…dawno tak sobie nie zakwasiłam mięśni. Jeszcze ze 3 dni czułam nogi jak po solidnej dawce przysiadów z obciążeniem 🙂
W środę czekał mnie wolny dzień, w czwartek rozbieganie, a w piątek pierwszy raz coś więcej niż zabawa czy przebieżki. Z dość zachowawczym podejściem postawiłam na 4×2 km na przerwie 500m. Bardzo słaba była wtedy pogoda, ale serio stwierdziłam, że jak teraz nie utrzymam w najgorszym przypadku 4:0 to nie ma opcji bym za kilka miesięcy pobiegła tak maraton, więc bez stękania ruszyłam. Mimo wiatru powtórzenia wchodziły naprawdę dobrze i z dużym zapasem po 3:53-3:52. Mega optymistycznie nastroił mnie ten trening. W sobotę krótkie rozbieganie i w niedzielę long – krótszy niż zwykle ze względu na i tak dużą ilość kilometrów w tygodniu. Na tym treningu wyszło zmęczenie dwójkami. Męczyłam się po lesie okropnie, a jeszcze dorzuciłam 10x 1min, które robiłam wolniej niż te dwójki. Fakt, że teren był bardziej wymagający, ale sił też niewiele.
Tydzień 07.12-13.12
Poniedziałek wolny. Wtorek podbiegi 12x150m. Środa luźne rozbieganie. Czwartek – w końcu czas na ciekawszą robotę. Biorąc pod uwagę dobre samopoczucie na zeszłotygodniowych dwójkach, zaplanowałam 3x3km na podobnym tempie. Poszło po 3:52. Znowu z fajnym samopoczuciem i zapasem. Piątek i sobota to biegi regeneracyjne (bardzo luźne rozbiegania), a w niedzielę long. Tym razem 10 easy + 10 II zakres + 5 easy. Super tydzień. Wszystko szło. Fajna objętość fajne samopoczucie i fajne tempa. Nic dodać, nic ująć.
Tydzień 14.12- 20.12
Początek klasycznie. Poniedziałek wolny, a we wtorek podbiegi 12x150m. Środa i czwartek to spokojne rozbiegania. Kompletnie nie czułam luzu ani w środę ani we czwartek, a jak na drugim rozbieganiu pod rząd nie wraca lepsze samopoczucie, to znaczy, że powodzenie zaplanowanego akcentu na kolejny dzień też jest dość niepewne. I tak było. W piątek biegło mi się fatalnie. Mimo wszystko postanowiłam spróbować ruszyć i powtórzyć trójki z zeszłego tygodnia. Pierwszy kilometr 3:55, drugi po 500m miałam w 4:15, cóż… wiedziałam, że choćbym nie wiem jak się starała, no nie dam rady tego zrobić i kropka. Wróciłam do domu bez dokręcania kilometrów. Słabo się czułam generalnie. Plecy mnie bolały, niewyspana byłam, beż życia i apetytu. Z drugiej strony miałam w nogach już mocne dwa i pół tygodnia. Brałam więc pod uwagę, że może czas na luźniejszy tydzień szybciej niż zakładałam i wielkiej sprawy z tego nie robiłam. W sobotę zrobiłam wolne, a w niedzielę dostąpiłam zaszczytu i Bartek z Falkowskim wzięli mnie na longa ze sobą. Obiecali 25 km po 4:30, pomyślałam, że spróbuję, a że takie towarzystwo zobowiązuje zrobiliśmy 30 km po 4:20. Naprawdę dobrze się czułam na tym biegu. Oczywiście duża zasługa w tym, że cały tydzień był mocno regeneracyjny, tak czy siak , podbudowała mnie ta trzydziestka i dała nadzieję, że nieudane trójki to tylko wypadek przy pracy.
Tydzień 21.12-27.12
Tydzień świąteczny, według moich planów również tydzień luźniejszy. Nawet biorąc pod uwagę poprzedni, nie do końca udany – odpoczynek należał się.
Poniedziałek wolny, wtorek rozbieganie zamiast podbiegów, ze względu na bardzo mocną trzydziestkę z niedzieli.
Niestety również we wtorek nasza Nina zaczęła chorować. Na początku myśleliśmy, że to zęby, ale gdy obudziła nas z ponad 40 stopniową gorączką wiedzieliśmy, że to coś poważniejszego. Umówiliśmy się na teleporadę, do tego dostaliśmy skierowanie na różne badanie oraz test na covid-19. Zbijaliśmy gorączkę by ta po 2 godzinach wróciła znowu do 40 stopni, do tego test wyszedł nierozstrzygający, dostaliśmy wszyscy skierowanie na badania oraz kwarantannę. To była Wigilia. Koszmar. Wykończeni i zestresowani otrzymaliśmy wyniki Niny, że ma ZUM oraz wynik negatywny na covida, ale dla odmiany ja i Bartek mieliśmy wyniki nierozstrzygające, więc kwarantanna została przedłużona. Tak spędziliśmy całe święta. 26 grudnia powtórne badania pokazały negatywy, a u Niny zaczął działać antybiotyk. Trochę odsapnęliśmy.
W niedzielę wyszłam złapać świeżego powietrza pierwszy raz od kilku dni. Świeciło piękne słońce, 16 km wydreptałam jak typowe rozbieganie po cięższym tygodniu 🙂 Nie wiedziałam na co się nastawiać ani tego dnia, ani przez kolejne. Bardzo możliwe, że wszyscy chorowaliśmy na covid stąd te wyniki nierozstrzygające. Na dniach zrobię badania na przeciwciała i może coś więcej się okaże. Na chwilę obecną Nina jest już zdrowa, a ja z Bartkiem wróciliśmy do treningów.
Tydzień 28.12.20 – 03.01.21
Poprzedni tydzień rozbij trochę plany. Poniedziałek zamiast wolnego zrobiłam luźną dychę. Samopoczucie kiepskie. Może nawet nie tyle, że czułam się jakaś chora, ale stres i zmęczenie poprzednim tygodniem zrobiły swoje. Do tego musieliśmy podawać Ninie antybiotyk przez 10 dni, a nie było to zadanie ani przyjemne ani łatwe.
W środę w ramach wyjątku zrobiłam 6×1 km, a to dlatego, że co by się nie działo na pierwszy weekend stycznia zaplanowałam sobie test na dychę. To test, który miał pokazać gdzie jestem obecnie z formą, a żeby miał sens musiał być zrobiony właśnie w tym momencie przygotowań. Kilometrówki wyszły zadziwiająco szybko, po 3:40 na 2 min przerwy. Miesiąc i rok zamknęłam rozbieganiem i tyle.
W grudniu przebiegłam 300 km i jak na te wszystkie przeboje, wydaje mi się, że mimo wszystko udało się wykonać kawał dobrej pracy. Rok sie skończył, ale moje plany się nie zmieniły. Styczeń to kontynuacja planu maratońskiego. Po cichu wierzę, że uda się biegać w podobnym schemacie jak na początku grudnia, z delikatnym podkręceniem śruby. Niedzielny test pokazał, że idę w dobrą stronę, ale o tym poczytacie już innym razem.