Podsumowanie miesiąca. Listopad 2015
W kalendarzu już 4 grudnia, a u mnie dalej listopad niepodsumowany. Grudzień zaczęłam od podróży na Jamajkę, stąd małe opóźnienie we wszystkim. Dużo spraw do zamknięcia przed wyjazdem, długa podróż, ciągłe problemy z siecią i wreszcie to co najważniejsze – chęć odpoczynku już tu na miejscu. Tak, oczywiście w to wszystko wpisany jest jeszcze start w maratonie, ale do soboty staram się o nim nie myśleć. Staram.
W listopadzie przebiegłam niecałe 300 km, to mniej niż w październiku i niestety nie było zgodnie z planem. Chyba za długo wszystko się układało i przyszedł czas zapłaty. Taka nadzieja dla tych co uważają, że nie jestem człowiekiem 😉
Do 11go listopada odpoczywałam po ultra. Nie biegałam za dużo, zbierałam siły i układałam plan na najbliższe miesiące. W końcu postanowiłam wystartować w Biegu Niepodległości i sprawdzić w jakiej aktualnie jestem formie. Odpowiedź dostałam krótką i szorstką – jest kiepsko. Postanowiłam jednak potraktować ten start jako punkt wyjściowy, nie poddawać się i robić swoje. Determinacji była we mnie masa, ale zaczęłam nową pracę, zdrowie przestało dopisywać, byłam ciągle zmęczona, nie miałam siły i ochoty na nic, do tego waga poleciała mocno w dół. Najzwyczajniej nie byłam w stanie za dużo z siebie wykrzesać na treningach. Od 11go zrobiłam ze 3 akcenty, nawet niezłe, ale na bieżni, a o reszcie szkoda gadać, bo ograniczyłam się do zwykłego truchtania. Czasem w tym bieganiu mam ogromnego pecha, bo jakby wszystkiego było mało pojawiło się drobne przeciążenie. W ten sposób nie zrobiłam zbyt wiele i ciężko było się zmusić by to zmienić. Reasumując. Listopad wypadł marnie. Zła byłam trochę z tego powodu, bo na początku stycznia startuję na 10 km w Nicei i miałam nadzieję poprawić tam swoją życiówkę. O sobotnim maratonie nie chcę póki co wspominać. Zobaczymy co się wydarzy.
Dawno nie miałam tak (ujmując ładniej niż w prywatnych zapiskach) rozwalonego miesiąca. Kilka wcześniejszych podsumowań to ciągła wspinaczka. Treningi i kilometry posuwające się do przodu. Czasem mniej, czasem wolniej, ale jakoś się kręciło. W listopadzie nic się nie kręciło i najchętniej wymazałabym ten miesiąc z dzienniczka, ale z drugiej strony jest to świadectwo, że niestety bieganie jest nieprzewidywalne, niesprawiedliwe i brutalne. Bywają chwile, gdy dajesz z siebie wszystko, a w odpowiedzi otrzymujesz w twarz. Owszem jestem zła, ale cierpliwie przyjmuję cios. Takie spadki formy są czymś normalnym. Problemy ze zdrowiem, brak czasu, czy kontuzje zdarzają się i będą się zdarzały. Czasem najlepszym rozwiązaniem jest swoje odczekać i ruszyć dalej z nową energią. Wierzę, że w nowym roku przyjdzie ta energia, póki co muszę jeszcze swoje odczekać i porządnie odpocząć.
Nie chcę rzucać słów na wiatr i pisać o planach na grudzień. Może pozbieram się po powrocie z Jamajki? A może postawię na życie w rytmie slow?
Pozdrawiam!