Obozy biegowe Olszewskich. Podsumowanie edycji 2019
Jak kobieta w ciąży coś postanowi, nie ma wyjścia – to musi się spełnić. I tak było z obozami biegowymi. Od czasu gdy byliśmy trenerami na obozie Ligi Biegowej (2016) niepewnie kreśliliśmy plany, że w przyszłości zrobimy swoje własne. Minęły dwa sezony i jesteśmy. 29 czerwca – 7 lipca. 2 turnusy siedmiodniowe, łącznie 27 biegaczy pod naszymi skrzydłami. Jak było i czy zapowiada się na szybką powtórkę? Poniżej krótkie podsumowanie.
Nasze obozy zorganizowaliśmy na dobrze nam znanej Suwalszczyźnie, przynajmniej z kilku dobrych powodów. Na miejscu mamy dostęp do niedużego ośrodka prowadzonego przez moją rodzinę, sami świetnie znamy te tereny i miejscowych dostawców oraz co najważniejsze, uważamy, że jest to jedno z najlepszych miejsc do treningu biegowego długodystansowca w Polsce.
Tereny urozmaicone, a warunki idealne pod każdy trening. Jest szuter, jest asfalt, jest płasko, jest pagórkowato, jest bieżnia, jest wszystko dla tych, którzy biegają od 5 km do maratonu. Teren nie jest tak męczący jak w górach, więc nie trzeba rezygnować z szybkości. Do tego co najważniejsze, w dalszym ciągu mało oblegany przez turystów, a w dzisiejszych czasach chaosu, korków i „życia na kupie”, nic nie smakuje lepiej od odrobiny spokoju i samotności.
Z taką myślą rozpoczęliśmy nasze obozy. Treningi były priorytetem, ale cała otoczka wokół nich też była ważna.
Obóz od kuchni
Stąd też duży nacisk położyliśmy na kuchnię. Zastanawialiśmy się nad kateringiem dietetycznym i długo szukałam idealnego partnera, który odchudzi naszych biegaczy 😉 Ostatecznie, ku uciesze uczestników, postawiliśmy na kuchnię z prawdziwego zdarzenia. Było i biegowo i lokalnie. I osoby trzymające dietę i lubiące dobrze zjeść mogły się odnaleźć na naszych obozach. Do tego wszystko było robione z produktów najwyższej klasy, a co się dało z lokalnych. Na śniadanie dżemy i miody od tutejszych dostawców. Chleby z lokalnych niedużych piekarni lub wypiekane na zamówienie z pobliskiej restauracji. Jajka, warzywa, a dla najodważniejszych (z uwagi na trawienie) mleko prosto od krowy.
Zanim jednak wszyscy mogli zjeść smaczne śniadanie, o godzinie 7:00 czekał na nich Bartek i poranny rozruch. 3-4 km biegu a do tego 30 minut ćwiczeń na pobudzenie. Wyobraźcie sobie, że na pierwszym turnusie może ze 3 osoby wyłamały się po razie z uczestnictwa w rozruchu, natomiast drugi turnus postawił sobie za punkt honoru i uzyskali 100% frekwencji! Wielkie brawa!
Na kartaczach i sękaczach bieganie jednak się nie opiera, a obozowicze mogli poznać codziennie dania idealne dla biegaczy. Owsianki, jaglanki, ryżanki, smaczne zupy, chude mięso, sposób na kaszę gryczaną, by zawsze smakowała…
Nie było monotonnie, czy tłusto. Wiem, bo sprawowałam osobistą kontrolę nad wszystkim co wychodziło przez te dwa tygodnie z kuchni 😉
Jak wyglądały treningi?
Tym wstępem przejdę do tego, co na takim obozie najważniejsze – treningów. Poza porannymi rozruchami, codziennie czekała na uczestników konkretna jednostka treningowa do zrobienia (osoby początkujące i bardziej zmęczone miały do wyboru kilka treningów, które spokojnie mogły odpuścić). W ciągu tygodnia chcieliśmy pokazać kluczowe jednostki, które można wykorzystać w swoich planach treningowych. Do tego spora dawka rozciągania i rolowania.
Dzięki Blackroll Polska uczestnicy przez cały obóz mieli do dyspozycji rolery, piłeczki i gumy. Tu po raz kolejny mocno mnie zaskoczyli. Oba turnusy z własnej woli rolowały się w każdej wolnej chwili. Każdy sobie chwalił rolowanie i rozciąganie jako sposób na odpoczynek i regenerację. Byłam pewna podziwu, bo zazwyczaj to czynności, do których jak nie zmuszać, to przynajmniej namawiać trzeba. A tu taka odmiana – rewelacja!
Rozruch – bieganie – a wieczorem, jak nie trening uzupełniający, to wykład. Grafik był bardzo napięty i osoby, które przyjechały z rowerami… cóż, byli tacy co ich nawet nie wyciągnęli z bagażnika. Były i dni wolniejsze, wtedy razem wybraliśmy się nad Wigry, a bardziej ciekawscy okolicznych terenów dotarli aż na Stańczyki.
Nie wiem, czy nikogo nie wystraszę, ale większość pokonała w tym czasie około 100 km. Osoby mniej zaawansowane średnio 50. Wydaje się dużo, ale jak weźmiemy pod uwagę, że Ich głównym zadaniem przez ten tydzień było trenowanie i regeneracja, zrozumiemy, że to nic strasznego. Mam nadzieję, że treningi z nami i cały ten wspólnie spędzony czas, pokazały, że bieganie może być piękna pasją, ile trzeba zrobić by dotrzeć do celu, co można poprawić, a co jest w tym wszystkim najważniejsze.
Mam nadzieję, że każdy znalazł i wyciągnął coś dla siebie z tego tygodnia i miło nas wspomina.
Oba obozy kończyliśmy podobnie, dwa ostatnie dni to lżejsze treningi, przedostatniego wieczoru sauna, a ostatniego wspólne ognisko z rozdaniem dyplomów i pożegnaniem.
Cieszę się bardzo, że odważyliśmy się i wystartowaliśmy z obozami. Wydaje mi się, że wszystko udało się, tak jak planowaliśmy i … nie pamiętam nawet żadnych wpadek, a jak ja nie pamiętam wpadek, to albo byłam zmęczona, albo ich nie było 😉
Oczywiście nic nie udałoby się bez uczestników, którzy nam dopisali. Wiele mnie nauczyliście. Każdy był inny, a razem stworzyliście dwa świetne zespoły, które dzięki zgraniu między sobą, stworzyły z tych obozów coś więcej niż tydzień biegania. Dziękuję. Świetnie się z Wami pracowało.
Co dalej?
Na koniec oczywiście przychodzi pytanie, co dalej? Jak wiecie, mnie osobiście czeka króciutka przerwa, bo w październiku rodzę. Natomiast mamy już jeden mały pomysł jak to wszystko pogodzić i najpewniej jeszcze przed kolejnym latem, zrobimy mini obóz, na którym sam Bartek poprowadzi mniejszą grupę, a ja po prostu gdzieś z boku pomogę z organizacją, tyle ile będę mogła. Także śledźcie nas pilnie i na stronach i na social mediach. Będziemy działać!