Podsumowanie miesiąca. Lipiec 2018
Kolejny miesiąc przygotowań do Mistrzostw Świata Ironman 70.3 w RPA za mną. Czy po średnio udanym czerwcu udało odbić się i odzyskać flow? Czy prawie 4 tygodnie przygotowań treningowych na Suwalszczyźnie przyniosło oczekiwane efekty? Sprawdźmy co mówią liczby i moja intuicja!
Po starcie 1 lipca w Stężycy uporządkowałam w Warszawie większość spraw i ruszyłam w rodzinne strony na długi urlop/obóz treningowy. Suwalszczyzna to dla mnie idealne miejsce do treningów. Znane tereny, wymagające, ale nie górskie, mnogość tras rowerowych i biegowych, czyste jeziora, basen w Suwałkach, na którym zawsze mam do dyspozycji cały tor, do tego cisza, spokój, bliskość natury, lasy i wody, zdejmujące ciężar upału z barków, nie potrzebowałam do szczęścia nic więcej. A jak Bartek dowiózł moje kochane dwa koty, czułam się „jak w niebie”! Tu trenuje mi się najlepiej i choć byłam w wielu innych pięknych miejscach, nigdzie nie koncentruję się na treningu tak jak tu.
Pierwsze dni lipca upłynęły dość spokojnie. Męczyły mnie myśli o nieudanych startach i byłam lekko przygnębiona swoją formą, nie odpuszczałam treningów, ale wykonywałam je bez entuzjazmu. Stopniowo zapominałam o tym co było i zaczęłam odzyskiwać frajdę z wykonywanej roboty, a każdy kolejny trening pokazywał, że wszystko idzie w dobrą stronę, we właściwym tempie.
PŁYWANIE
Treningi pływackie wykonywałam pod dyktando Michała. Dostałam dużo ciężkiej roboty do wykonania. 3-4 treningi w tygodniu na basenie, a od Łukasza przykaz by od czasu do czasu zrobić open water (zrobiłam raz, nie krzyczcie). Na początku musiałam przestawić się na pływanie w basenie z 50m na 25m. Pierwsze treningi były cięższe, ale przyzwyczaiłam się. Myliłam się w liczeniu, moje koślawe nawroty pomnożone przez dwa dawały dwa razy więcej wciągniętej przez nos wody, a czas rozpływania ciągnął się w nieskończoność.
W końcu coś zaskoczyło (tak to w tym pływaniu już jest) i znowu zaczęło mi się świetnie pływać. Nie wszystkie wytyczne byłam w stanie spełnić, ale pływałam najszybciej ze wszystkich swoich mikorcykli. W ostatnich dwóch tygodniach moje treningi zaczęły przekraczać 4 km, jednak gdy przyszło na open water – tu niewiele się zmieniło – nie pływam najszybciej w pojedynkę po jeziorze, więc w Gdyni pozostaje mi liczyć na duathlon, a w RPA na mocne nogi przede mną 😉
W wodzie spędziłam około 16 godzin. I tak już poważnie pisząc, liczę, że kolejny raz zaliczę dużo szybszy start, w porównaniu z tym co pływam na treningach. Zanotowałam kilka treningów niesamowicie motywujących, jak np. 2x 1500m tempem 1:51 i 1:53; czy łamane 5x400m , gdzie każda cztery setka na koniec dawała tempo od 1:40 do 1:46. Było jeszcze kilka perełek, ale nie chcę się chwalić, niech zawody zweryfikują, czy jestem w formie czy w Suwałkach jest krótszy basen 🙂 Osobiście czuję niedosyt i mam wrażenie, że dopiero zaczęłam się rozkręcać, a tu już trzeba luzować przed startem w Gdyni. Ach ten czas tak leci!
ROWER
Suwalszczyzna jest idealna dla kolarzy takich jak ja, potrzebujących pustych tras, miłych kierowców, lekkich przewyższeń i zakrętów do trenowania umiejętności technicznych. Tu z wielką ochotą wychodzę na treningi kolarskie. W Warszawie przeżywam katusze. Wyjeździłam ponad 37 godzin, w tym tylko 3 godziny na trenażerze. Nauczyłam się schodzić z roweru bez butów, kilka razy zostałam zaskoczona przez ulewę i nawet gdybym chciała się poddać, nie miałam jak, bo nie miał kto mnie ratować, a gdy ogarnęłam Stravę, zgarnęłam kilka koron i coraz lepiej idzie mi atakowanie podjazdów oraz zjeżdżanie. Do tego wszystkiego miejsce, w którym trenowałam ma jeszcze dwa ogromne plusy: na bocznych drogach asfaltowych, np. moja ulubiona Murowany Most – Szypliszki – Rutka Tartak nie ma praktycznie ruchu, a nawet jak ktoś mija, jest to bezpieczne i miłe. W Warszawie? Szkoda w ogóle wchodzić w temat, chyba stres życiem w wielkim mieście tak zmienia ludzi. Żeby nie było, spokój kierowców na Suwalszczyźnie ma też ciemne strony, jazda 60 km/h poza terenem zabudowanym, czy zatrzymywanie się na środku drogi, by przywitać się ze znajomym, potrafi zaskoczyć.
Wracając na rower, drugi plus to teren. Większość tras, po których się poruszałam, a głównie jedna, ale wydłużana w zależności od treningu, ma idealną sumę przewyższeń pod moje starty. Na 100 km uzyskiwałam maksymalnie 1000 m przewyższenia, średnio treningi 50-60 km miały tego przewyższenia 300-400 m. Moje starty to 400-600 m przewyższenia na 90 km, czyli powinnam czuć się jak u siebie.
Ostatni trening jaki miałam do wykonania przed wyjazdem: 60 km, w tym 20 km między 35 a 55 z mocą 170W wydawał się nie do zrobienia. Jeżdżę niby coraz lepiej, ale w dalszym ciągu nie jestem na tyle pewna i wyjeżdżona by utrzymywać zadane waty. Zadanie zaczynałam 4 km zjazdem, w obawie, że nie wyciągnę tyle watów jadąc z górki cisnęłam jak szaleniec, a dalej żal było nie utrzymać, gdy po 10 km złapał mnie deszcz, który zalewał mi okulary i licznik, jechałam na czuja z myślą by nie przerywać a ujechać ile pogoda pozwoli. Tak udało się zrobić całe 20 km, gdy zatrzymałam okrążenie pod koniec mojego „ulubionego” podjazdu własnym oczom nie mogłam uwierzyć. 188W!!! Przestrzeliłam jak cholera te waty, ale jestem z siebie dumna. Nie jestem asem na rowerze i naprawdę ciężko mi wychodzi się poza strefę komfortu, niestety tu nie ma cudów – musi zostać wyjeżdżone. Trochę wyjeździłam, więc wskoczyłam na kolejny poziom. Czuję niedosyt, chciałabym tak jeszcze kilka tygodni, ale lipiec się skończył, a ja zaraz zbieram się na rozjazd po podwarszawskich wsiach…
Czuję się na rowerze mocniejsza i pewniejsza, czy będę umiała to wykorzystać na nieznanej trasie zawodów? Będę się starać i mam nadzieję, że prędzej przestrzelę niż nie dostrzelę 😉
BIEGANIE
W dużym skrócie można napisać, że najbardziej stabilna część mojego triathlonu. Biegania miałam w lipcu niewiele, ale jak już miałam to mocno lub mocno na zakładkę. Przebiegłam 120 km, mało, ale tak chcieliśmy zaryzykować i kosztem biegania wykonać większą robotę na rowerze. Tylko jeden trening z tego co pamiętam mi wypadł. Ze dwa miałam takie, na których przypomniałam sobie, co znaczy naprawdę walczyć i cierpieć. 3x 4 km, czy 6 km ciągłego po rowerze, to ten typ zmęczenia, który lubię, ale też ten typ treningów, które mam wrażenie, że nie dam rady ukończyć.
Pracowałam też sporo nad szukaniem luzu podczas biegu. Po zejściu z roweru, na zawodach strasznie się usztywniam, co mnie blokuje przez pierwsze 3-4 km, na najbliższym starcie będę szukała luzu choćby nie wiem co się działo.
UZUPEŁNIAJĄCY
Ta część zawsze najbardziej cierpi, ale 2 godziny w tygodniu przeznaczałam na trening uzupełniający. Trochę więcej ćwiczeń siłowych wykonywałam, trochę z obciążeniem (przysiady), trochę z gumą (pływackie), standardowo stabilizacja i rozciąganie. Tu mam jeszcze sporo do poprawy, ale po innych treningach na ten uzupełniający najciężej znaleźć mi siłę i motywację, więc zazwyczaj zaczynam ćwiczyć jak widzę, że stan brzucha się pogorszył lub jestem pospinana.
DIETA
Gotowałam sama sobie, najczęściej na szybko, więc nie były to wykwintne potrawy, ale nie stroniłam też od odwiedzin restauracji, w której moja mama jest szefem kuchni i tam jadłam typowo regionalnie. Do tego mój tata regularnie wędził ryby, więc bywało i zdrowo i fit. Z suplementów pochłonęłam sporo żeli Isopower od Powergym, całą puszke Recoplus, pół puszki izolatu białka i kilka innych smaczków, o których wiecie, jak śledzicie InstaStory.
PODSUMOWANIE
Lipiec to mocny obozowy okres do ostatniego tygodnia, gdzie zaczęłam już luzowanie przed zawodami. Łącznie przetrenowałam niecałe 70 godzin ( z uzupełniającym). Trenowało mi się świetnie w tym czasie, nie czułam się niczym przytłoczona i zmęczona. Fizycznie bywały dni gdy ciągnęłam za sobą nogi, ale zmęczenie szybko ustępowało i byłam gotowa na kolejny trening. Jak taki mikrocykl wpłynął na moją formę? Dziś nie odpowiem, na pewno mentalnie jestem dużo bardziej gotowa, ale co z tego wszystkiego wyjdzie czas pokaże. Musi ułożyć się wiele elementów by z zawodów wyszła sensowna całość, a w tym triathlonie to nigdy nic nie wiadomo – dlatego najważniejsze to od początku do końca nie tracić optymizmu. Poza tym zaczynam się już trochę stresować weekendowym startem, a jak się stresuję to ciężko mi wyrzucić z siebie jakiekolwiek emocje.