Wiele mówi się/pisze o tym jak trenować po kontuzji. Jakie ćwiczenia wykonywać podczas przerwy, jak powinny wyglądać pierwsze tygodnie po powrocie. Wszystko o tym jak przygotować swoje ciało na pierwsze kilometry dowiemy się od lekarzy, fizjoterapeutów, doświadczonych sportowców, trenerów, oczywiście trochę z internetu ;), ale mało kto mówi, jak trudne jest uporanie się z tym co zostaje w naszej głowie po kontuzji. A prawda jest taka, że trochę tego zostaje.
Bardzo różnie przeżywamy kontuzje. Jedni dziarskim krokiem idą dalej, jakby nigdy nic się nie stało, inni poddają się i już nie wyciągną z biegania tyle, ile przed kontuzją, a jeszcze inni powoli żegnają się ze swoim strachem i ostrożnie zdejmują blokadę. Do tych ostatnich należę między innymi ja. Moglibyście pomyśleć, że moje przejście od kilkumiesięcznej przerwy do pełnej aktywności było płynne i po prostu wyznaczonego przez lekarza dnia założyłam na nogi buty i pobiegłam. I biegam już tak sobie od ponad dwóch miesięcy. Biegać, biegam, ale uwierzcie, to nie jest takie hop siup dla mojej głowy. Intensywnie przeżywam swoją nogę. Z początku strach i niepewność były tak ogromne, że nie mogłam się skupić na pozytywnych aspektach mojego powrotu do zdrowia. Bolała sama myśl o nodze, o kroku, dotyku, sile uderzenia o podłoże. Ciężko mi było uwierzyć, że już jestem zdrowa i stanie na jednej nodze naprawdę nie złamie jej. Bo moja noga, mój ból, to ja wiem lepiej! Tak było przez pierwsze tygodnie, nie lekko, ale do przodu. Nie rezygnowałam, biegałam, a głowa robiła się coraz lżejsza. Strach jednak jest i z doświadczenia wiem, że szybko się go nie pozbędę. Można jednak zrobić z niego użytek.
Strach po kontuzji jest czymś normalnym. Może być czymś dobrym i pouczającym. Można z nim sobie poradzić, a nawet wykorzystać. Najważniejsza sprawa, to nie pozwolić by obawa przed nawrotem kontuzji była paraliżująca. Osobiście staram się kierować kilkoma zasadami, które ułatwiają zwolnienie blokady.
Cieszę się. Naprawdę, cieszę się, że raz – po prostu biegam, a dwa – z każdym dniem mogę więcej i więcej! Skupiam się na pozytywach mojego biegania. Nie martwię się i nie porównuję. Przeszłości już nie zmienię, ale mogę się cieszyć, że najgorsze mam za sobą, a przede mną sama radość biegania. Intensyfikuję swoje pozytywne doznania, przez co zapominam o tych przeciwnych i mam więcej energii do działania. Wiecie jak to się objawia? Nie opuściłam żadnego planowanego treningu! Ja! Ta, która z lenistwa potrafiła w środku przygotowań nie wyjść po 2-3 dni z rzędu. Wiem, że te czasy kiedyś wrócą, więc póki co CIESZĘ SIĘ, że mam tyle zapału do biegania!
Koncentruję się na tym co mogę zrobić by być lepszą, co faktycznie mogę poprawić i zmienić. Nie daję się rozproszyć obawom, bo wiem, że mam robotę do zrobienia! Dbam o swoją dietę i sprawność. Dużo więcej czytam o treningu i przywiązuję więcej uwagi do tego, czego potrzebuje mój organizm, które bodźce mi służą i rozwijają. Dyscyplina, to pozytywne skutki mojego strachu.
Wyciągnęłam wnioski i nie rozpamiętuję przeszłości. Dotarłam do momentu, gdy stwierdziłam, że analiza każdego kilometra, dnia, posiłku, do niczego mnie nie doprowadzi. Nic nie zmieni. Czas wykorzystać zebraną wiedzę i doświadczenie, a resztę zostawić za sobą. Patrzę i pracuję nad swoją przyszłością.
Mam cel i trzymam się planu. Bez celu żadna z powyższych i poniższych zasad nie miałaby sensu. Po co? Gdy jestem zmęczona, nie mam ochoty, siły by dokończyć mocny trening, zadaję sobie pytanie: Po co ja to robię? Są dni, że nie wiem po co i stwierdzam, że jestem nienormalna 😉 A poważnie to zawsze mam cel, z tych bliższych jest oczywiście wiosenny półmaraton, a na te dalsze będziecie musieli poczekać.
Cierpliwość. Odnalazłam w sobie dużo cierpliwości, kolejne dobre oblicze mojego strachu. Nie rzuciłam się na kilometry, nie stoję w miejscu i nie krzyczę, tylko sukcesywnie, powolutku idę przed siebie. Nie zawsze jest to łatwe, gdy patrzę na znajomych biegających setki kilometrów, startujących w zawodach co weekend. Mnie jeszcze nie można aż tyle, gdy decyduję się na wspólne wybieganie robię tylko część dystansu i grzecznie wracam do domu. Na początku nie było łatwo patrzeć jaka słaba jestem i jak powoli wracam. Porównywałam się z innymi i byłam sfrustrowana. Dziś nie mam poczucia niespełnienia, wręcz przeciwnie, wiem, że to wszystko zaprocentuje na wiosnę.
Nie słucham tych, co mówią, że już nigdy nie będę biegała na 100%, bo są tacy, którzy twierdzą zupełnie inaczej i zawsze tak będzie. Najważniejsze to robić swoje i czasem po prostu nie słuchać nikogo.
Ze strachem da się żyć i trenować. Z czasem da się go oswoić, aż w końcu przyjdzie taki dzień i po prostu nas opuści. Dlatego jeżeli żyjecie w podobnym strachu, nie bójcie się – on kiedyś odejdzie. Wiem to.
Pozdrawiam!