Innemotywacja

Życie po kontuzji, czyli co zrobić z tym strachem?

DSC_0201

Wiele mówi się/pisze o tym jak trenować po kontuzji. Jakie ćwiczenia wykonywać podczas przerwy, jak powinny wyglądać pierwsze tygodnie po powrocie. Wszystko o tym jak przygotować swoje ciało na pierwsze kilometry dowiemy się od lekarzy, fizjoterapeutów, doświadczonych sportowców, trenerów, oczywiście trochę z internetu ;), ale mało kto mówi, jak trudne jest uporanie się z tym co zostaje w naszej głowie po kontuzji. A prawda jest taka, że trochę tego zostaje.

Bardzo różnie przeżywamy kontuzje. Jedni dziarskim krokiem idą dalej, jakby nigdy nic się nie stało, inni poddają się i już nie wyciągną z biegania tyle, ile przed kontuzją, a jeszcze inni powoli żegnają się ze swoim strachem i ostrożnie zdejmują blokadę. Do tych ostatnich należę między innymi ja. Moglibyście pomyśleć, że moje przejście od kilkumiesięcznej przerwy do pełnej aktywności było płynne i po prostu wyznaczonego przez lekarza dnia założyłam na nogi buty i pobiegłam. I biegam już tak sobie od ponad dwóch miesięcy. Biegać, biegam, ale uwierzcie, to nie jest takie hop siup dla mojej głowy. Intensywnie przeżywam swoją nogę. Z początku strach i niepewność były tak ogromne, że nie mogłam się skupić na pozytywnych aspektach mojego powrotu do zdrowia. Bolała sama myśl o nodze, o kroku, dotyku, sile uderzenia o podłoże. Ciężko mi było uwierzyć, że już jestem zdrowa i stanie na jednej nodze naprawdę nie złamie jej. Bo moja noga, mój ból, to ja wiem lepiej!  Tak było przez pierwsze tygodnie, nie lekko, ale do przodu. Nie rezygnowałam, biegałam, a głowa robiła się coraz lżejsza. Strach jednak jest i z doświadczenia wiem, że szybko się go nie pozbędę. Można jednak zrobić z niego użytek.

Strach po kontuzji jest czymś normalnym. Może być czymś dobrym i pouczającym. Można z nim sobie poradzić, a nawet wykorzystać. Najważniejsza sprawa, to nie pozwolić by obawa przed nawrotem kontuzji była paraliżująca. Osobiście staram się kierować kilkoma zasadami, które ułatwiają zwolnienie blokady.

DSC_0182

Cieszę się. Naprawdę, cieszę się, że raz – po prostu biegam, a dwa – z każdym dniem mogę więcej i więcej! Skupiam się na pozytywach mojego biegania. Nie martwię się i nie porównuję. Przeszłości już nie zmienię, ale mogę się cieszyć, że najgorsze mam za sobą, a przede mną sama radość biegania. Intensyfikuję swoje pozytywne doznania, przez co zapominam o tych przeciwnych i mam więcej energii do działania. Wiecie jak to się objawia? Nie opuściłam żadnego planowanego treningu! Ja! Ta, która z lenistwa potrafiła w środku przygotowań nie wyjść po 2-3 dni z rzędu. Wiem, że te czasy kiedyś wrócą, więc póki co CIESZĘ SIĘ, że mam tyle zapału do biegania!

Koncentruję się na tym co mogę zrobić by być lepszą, co faktycznie mogę poprawić i zmienić. Nie daję się rozproszyć obawom, bo wiem, że mam robotę do zrobienia! Dbam o swoją dietę i sprawność. Dużo więcej czytam o treningu i przywiązuję więcej uwagi do tego, czego potrzebuje mój organizm, które bodźce mi służą i rozwijają. Dyscyplina, to pozytywne skutki mojego strachu.

Wyciągnęłam wnioski i nie rozpamiętuję przeszłości. Dotarłam do momentu, gdy stwierdziłam, że analiza każdego kilometra, dnia, posiłku, do niczego mnie nie doprowadzi. Nic nie zmieni. Czas wykorzystać zebraną wiedzę i doświadczenie, a resztę zostawić za sobą. Patrzę i pracuję nad swoją przyszłością.

Mam cel i trzymam się planu. Bez celu żadna z powyższych i poniższych zasad nie miałaby sensu. Po co? Gdy jestem zmęczona, nie mam ochoty, siły by dokończyć mocny trening, zadaję sobie pytanie: Po co ja to robię? Są dni, że nie wiem po co i stwierdzam, że jestem nienormalna 😉 A poważnie to zawsze mam cel, z tych bliższych jest oczywiście wiosenny półmaraton, a na te dalsze będziecie musieli poczekać.

Cierpliwość. Odnalazłam w sobie dużo cierpliwości, kolejne dobre oblicze mojego strachu. Nie rzuciłam się na kilometry, nie stoję w miejscu i nie krzyczę, tylko sukcesywnie, powolutku idę przed siebie. Nie zawsze jest to łatwe, gdy patrzę na znajomych biegających setki kilometrów, startujących w zawodach co weekend. Mnie jeszcze nie można aż tyle, gdy decyduję się na wspólne wybieganie robię tylko część dystansu i grzecznie wracam do domu. Na początku nie było łatwo patrzeć jaka słaba jestem i jak powoli wracam. Porównywałam się z innymi i byłam sfrustrowana. Dziś nie mam poczucia niespełnienia, wręcz przeciwnie, wiem, że to wszystko zaprocentuje na wiosnę.

Nie słucham tych, co mówią, że już nigdy nie będę biegała na 100%, bo są tacy, którzy twierdzą zupełnie inaczej i zawsze tak będzie. Najważniejsze to robić swoje i czasem po prostu nie słuchać nikogo.

Ze strachem da się żyć i trenować. Z czasem da się go oswoić, aż w końcu przyjdzie taki dzień i po prostu nas opuści. Dlatego jeżeli żyjecie w podobnym strachu, nie bójcie się – on kiedyś odejdzie. Wiem to.

Pozdrawiam!

Share: