Inne

Ostatnie tygodnie przed maratonem. Wybór żelu

Do maratonu w Berlinie ( i w Warszawie) zostały 3 tygodnie. Kto zamierza posiłkować się żelami w trakcie biegu, powinien już decydować się na coś konkretnego i przetestowanego. Dla tych regularnie korzystających z żeli podczas zawodów, wybór to żaden problem. W moim przypadku, to będzie pierwszy raz.
Ostatnie treningowe 30 km uznałam za świetną okazję do finałowych testów. Wybierałam między dwoma markami: Enduro i Isostarem. 
Na dzisiejszy trening wzięłam po jednym żelu (Isostar wrzuciłam do kieszonki w koszulce, Enduro trzymałam w ręce) i 0,7 l wody. Pierwszy poszedł Enduro Green Apple na 10 km. Ma bardzo słodki i wyraźnie owocowy smak. Jadłam go porcjami przez około 1 km, zapiłam wodą i biegłam dalej. Nie czułam żadnych dolegliwości żołądkowych, smak w ustach szybko przestał być wyczuwalny. Dla mnie osobiście ma tylko jeden minus – opakowanie. Tubka jest długa i sztywna, nie ma mowy o schowaniu jej do bocznej kieszonki w koszulce. Z drugiej strony, jeżeli ktoś zamierza trzymać żel w ręce, to kształt jest idealny. Isostar Exotic zaczęłam kosztować na 20 km. Do zjedzenia, ale mniej smaczny od pierwszego. Był lekko mdły i czuć w nim „więcej chemii”. Jadło się go trudniej (swoją drogą byłam już zmęczona i wszystko w tym momencie przychodziło trudniej). Na jego korzyść przemawia opakowanie. Bez trudu zmieścił się w kieszonce.
Mój wybór na maraton
Po namyśle, decyduję się na żele Isostara. Wezmę 3 opakowania: na 10, 20 i 30 km. Pozostaje jeszcze kwestia ubioru. Muszę znaleźć koszulkę z dwoma kieszonkami (jeżeli takie są) lub doszyć na własną rękę.
Sam trening wymęczył mnie na maksa. Mam nadzieję, że to wina infekcji gardła (klimatyzacja). W przeciwnym razie, źle to wygląda na 3 tygodnie przed startem i maraton w tempie poniżej 5 min/km może być poza moim zasięgiem. Pierwsze 10 km zamierzałam biec lekko ( a i tak było ciężko), kolejne dziesięć miały być walką o utrzymanie tempa (ten etap biegło się lżej – może to zasługa żelu), po 20 km zaczęłam walczyć ze swoją głową, a ostatnie 5 km to była istna mordęga. W głowie przeliczałam każdy metr i mocno zaciskałam zęby, żeby się nie poddać. Udało się dobić do tych 30 km! Ostatni kilometr nawet przyspieszyłam do 4:39 min/km 😉 Ufff może nie będzie tak źle. Grunt to do końca nie stracić wiary moi drodzy 😀
Po takim treningu zawsze się rozciągam (a nie jest to łatwe) i biorę bardzo zimny prysznic – polecam!
Pozdrawiam!
Share: