Inne

II BMW Półmaraton Praski – relacja z biegu

Półmaraton Praski znalazł się w moim planie startowym zupełnie niespodziewanie. Po biegu w  Reykjaviku czułam niedosyt i niepewność co do słuszności swoich planów maratońskich. Chciałam w jakiś sposób sobie zrekompensować niepowodzenie i potwierdzić formę, stąd po powrocie do Polski zdecydowałam wziąć udział w kolejnym półmaratonie. Impreza na Pradze wydała się idealnym wyborem.

Walka o życiówkę w połówce tydzień po tygodniu? Nie do końca było to moją intencją. Mogłabym liczyć, że przy dobrej regeneracji i w zdrowiu te 1:25 jest do zrobienia. Wiara w siebie to ważna sprawa w bieganiu, ale z drugiej strony trzeba też umieć realnie ocenić swoje możliwości. Już pierwsze dni w Polsce pokazały mi, że nogi mam bardzo mocno zmęczone. Na wtorkowym treningu AdgarFit musiałam nieźle się postarać by panowie mnie nie zostawili. W środę nie byłam w stanie dokończyć treningu tempem maratońskim, do tego z dnia na dzień byłam coraz bardziej chora, a na dodatek wszystkiego, wykonując ćwiczenia na berecie kompletnie zniszczyłam swoje czwórki i pośladki. Planowałam wystartować z treningu i zrobić bardzo mocne przetarcie tempowe, ale kompletnie nie miałam w planach rozchorowania się i dorobienia DOMSów stulecia! Kumulacja negatywnych czynników około biegowych sprawiła jednak, że ten bieg był dla mnie trudniejszy niż mogłabym prognozować.

Wycieczkę na Islandię przypłaciłam zdrowiem. Należę do osób, które latami nie chorują, ale jak już coś łapią, to intensywnie. Delikatne łamanie w kościach i katar w końcu przeszły w dreszcze, nocne problemy z oddychaniem i głos Ojca Chrzestnego (interpretacja Bartka), do końca łudziłam się, że do niedzieli wyzdrowieję, niestety jakoś niespecjalnie mi przechodzi. Mimo słabego samopoczucia nie zrezygnowałam ze startu. Z katarem, czy bez trening i tak musiałabym zrobić. Twardo stanęłam w grupie na 1:25, prowadzonej przez Pawła i Mateusza z Warszawiaków i twardo zamierzałam się trzymać grupy przynajmniej do połowy, a później co będzie to będzie, może do grupy Bartka dołączę i dotruchtam na 1:35, a może zmieszczę się w 1:30? Wszystko miało rozegrać się dopiero na trasie.

Po co startować skoro nie jesteśmy gotowi na życiówkę? Zawody biegowe dla amatorów to nie tylko wyścig po życiówki, to może być świetna okazja by aktywnie spędzić niedzielę ze znajomymi lub zrobić bardzo mocny trening przed docelowymi zawodami. Tę ostatnią opcję wybrałam na Półmaraton Praski, o czym mówiłam wprost przed startem. Muszę obiegać się na tempach 4:00-4:15, to wciąż mało znane przeze mnie tempo i bardzo wymagające. Samotnie na treningu ciężko jest zmusić się do tak ciężkiej pracy ciągłej, a w tłumie, na wyznaczonej trasie jakoś łatwiej idzie.

runtheworld polmaraton praski

Wystartowaliśmy spokojnie. Pierwsze kilometry pokonywałam bez większych problemów, ale nie czułam tej lekkości co w Reykjaviku. Dobrze, że nie znałam swojego tętna, bo bym chyba zeszła z trasy. Kadencja była nie do opanowania, kompletnie nie mogłam złapać rytmu i skupić się na biegu, cały czas martwiłam się, żeby mnie suchy kaszel nie dopadł. Z każdym kolejnym krokiem biegło mi się coraz ciężej i od grupy odpadłam jeszcze przed 10tym kilometrem. Było mi słabo, duszno, bolały nogi i plecy (to jakaś moja ostatnia przypadłość), na punktach wylewałam na siebie po kilka kubeczków wody, chciałam utrzymać przynajmniej tempo maratońskie, ale to też nie było najłatwiejsze zadanie. Trochę się tym zdołowałam, bo przecież za 4 tygodnie zamierzam przebiec tak 42 km. To mnie najbardziej dobiło, nie myślała o wyniku, ale myślałam, że tempo maratońskie utrzymam i w chorobie. Dopiero gdy na mecie wszyscy narzekali na upały zdałam sobie sprawę, że na trasie musiało być naprawdę ciepło, a ja byłam bardziej chora niż mi się wydawało. Bieg zakończyłam z czasem 1:29:23, ostatni kilometr modliłam się by mnie baloniki na 1:30 nie dopadły (przypominał się koszmar z Półmaratonu Warszawskiego). Za metą jedyne o czym myślałam to wykąpać się i położyć do snu. Nawet lody z Baśniowej nie smakowały jak zawsze.

reykavik vs praski

Ciężko ten bieg mądrze podsumować, bo z perspektywy czasu wiem, że to nie był najmądrzejszy pomysł. Gdy zobaczyłam swoje tętno, które już po dwóch kilometrach średnio wynosiło 189 uderzeń (połówki biegam na 180-184) dziwię się, że w ogóle to dobiegłam. Musiałam mieć gorączkę, albo mój zegarek zrobił mi niezłego psikusa. Swoją drogą jestem zdziwiona, że tak długo trzyma mnie ta choroba, a każdy kolejny poranek jest gorszy. Mam nadzieję, że apogeum mam za sobą i od jutra wrócę do normalnych treningów. Pierwszy raz wystartowałam z taką niedyspozycją zdrowotną, zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Mało przyjemne, ale nauczka jest. Kompletnie nie mam do siebie żalu, że słabo mi poszło, na życiówkę naprawdę nie liczyłam, martwię się jedynie, że moje przygotowania do maratonu coraz bardziej się komplikują i zaczęłam nawet rozważać drobne zmiany planów. Robię coś, czego tak bardzo nie lubię – zaczynam panikować. Po Półmaratonie Praskim spojrzałam nieco przychylniej na to co już mam  – moja życiówka z Reykjaviku jest super i w tym roku tego nie zmienię.

runtheworld polmaraton praski

II BMW Półmaraton Praski, jako imprezę muszę ocenić na duży plus. W zeszłym roku nie biegłam w Półmaratonie Praskim i nie mam porównania, ale w tym muszę przyznać, że strefa w Parku Skaryszewskim robiła wrażenie, meta była jedną z ładniejszych na jakie wbiegałam, wody, izotoników, bananów, batoników – jestem pewna, że nikomu nie zabrakło. Wolontariusze spisali się na medal. Wszystko było naprawdę świetnie zorganizowane. Jedyne do czego mogłabym się przeczepić,  to oznaczenia kilometrów, które rozjeżdżały się już po trzecim kilometrze.

Pozdrawiam!

Zdjęcia: Natalia Kielak, Bartosz Rymkiewicz

Share: