motywacjatrening

Tri debiutantka na finiszu

Cały czas jestem jeszcze na rowerze, ale już bliżej niż dalej. Mój debiut ma się ku końcowi!

Pierwsza pętla (22 km) minęła szybko. Nie dosłownie, ale mentalnie. Pierwszy raz w życiu piłam w trakcie jazdy (bidon na kierownicy uważam za jeden z lepszych pomysłów tego debiutu). Na drugiej pętli wiedziałam już co mnie czeka, więc jechałam szybciej, wszystko poza podjazdami, których już miałam serdecznie dosyć. Wiedziałam, że średnia wyjdzie powyżej 30 km/h a więc jak na mnie i debiut to przyzwoicie i nie muszę bardziej się spinać. W planach miałam docisnąć ostro ostatnie 4-5 km.

Niestety! Na 40-tym kilometrze moje ciało nagle się poddało! Plecy i ręce zaczęły boleć do tego stopnia, że nie mogłam wytrzymać bez ruchu ani minuty. Kręciłam się, przekładałam w kółko ręce, raz na górę, raz dół, podnosiłam tyłek, robiłam przerwy w kręceniu. Moim oczom ukazują się pachołki oznaczające zjazd z trasy, widzę belkę, zeskakuję z roweru i hop na ostatnią zmianę!

Biegnę z rowerem po okropnym dobiegu, pełnym nierówności przykrytych wykładziną, w tych butach rowerowych biegnie się i tak koszmarnie, a ten dobieg dodatkowo nie ułatwia. Nie umiem utrzymać Krychy, wierzga się jak źrebak, kierownica lata na prawo i lewo. Złoszczę się i przechodzę do marszu. Ooo od razu lepiej, ale do strefy jeszcze jakieś 300m?! Dobra biegnę, niech będzie!

Dobiegam! Wrzucam Krychę na stojak. Szybko zdejmuję buty, zakładam biegowe, odkładam kask, chwytam żel i bidon z wodą i biegnę!

Zaczynam moją ulubioną część, tak sądzę w tamtej chwili. Spoglądam na zegarek, w końcu mam czas by na niego spojrzeć. O wielkie było moje zdziwienie gdy ujrzałam, że prawie od dwóch godzin mam włączony tryb wody otwarte i to bez GPS. Brawo Grażka, jesteś najlepsza.

Biegnę, widzę Beniamina, widzę Bartka. Jest gorąco. Szybko łykam żel, polewam głowę wodą i wbiegam do lasu.

Duszno! Podbiegi i zbiegi! Piasek, korzenie, wąskie ścieżki! Hmmm koszmar! Czuję się koszmarnie. Mam zdrętwiałą lewą stopę do tego stopnia, że nie czuję jak robię nią kroki. Bieg miał być najfajniejszy, a tu takie rzeczy?

Patrzę na zegarek, tempo 4:15-20. Myślałam, że spokojnie po 4:00 będę biegła po rowerze, a ja biegnę 4:20 i czuję, że nie dam z siebie już ani sekundy więcej?! Słabo. Pierwsze 3 kilometry wlokły się nie wyobrażalnie, a szybkość myśli: Podać się? Nie poddać się? Zdecydowanie przebija tempo biegu. W pewnym momencie przechodzę do marszu, Bartek zachęca mnie bym biegła dalej. Ruszam, ale już spokojniej. Po trzech kilometrach uspokoiłam się, plecy przestały boleć, nogi przesuwałam spokojnie jedna za drugą, bez ciśnienia na tempo, trasa mnie kompletnie przerosła. Mijam bardzo dużo osób, rozmawiam z napotkanymi, nawet się uśmiecham gdy widzę znajomych. Zdecydowanie jest to bieg, w którym najczęściej się uśmiecham – musze nad tym popracować i więcej takich biegów zaliczyć! Druga pętla mija już spokojnie, tuptam sobie po 4:30, cały czas mijając ogromne ilości ludzi. Mimo wolnego tempa jestem zmotywowana i podbudowana! W końcu to ja mijam, a nie mnie i Krychę!  Ostatni kilometr, do zaliczenia zostaje podjazd dla niepełnosprawnych oraz kilkaset metrów pod górę i meta!

Biegnę uradowana, że to już koniec! Tak blisko! Wpadam na bieżnię, ależ ja się cieszę! Na żadnych zawodach tak się nie cieszyłam na widok mety uśmiecham się, cieszę się i postanawiam jeszcze na koniec wyprzedzić jakiegoś mężczyznę! Dosłownie o sekundę! A co!  Na biegach to faceci zawsze dostają małpiego rozumu by pogonić na finiszu kobietę, a tutaj ja! Ja pokażę kto rządzi! Hihi ale super uczucie 😉 Czas biegu: 46:07, to siódmy wynik wśród kobiet, a więc nie tak źle jak w mojej głowie się rysowało. Trasa chyba wszystkich przerosła. Ja osobiście, dziwię się, że ktoś polecił tę trasę na debiut – jest arcytrudna.

Za metą cieszę się jak dziecko, ale też obiecuję, że to mój pierwszy i ostatni raz. Boli mnie każdy centymetr ciała. Plecy najbardziej. Czuję się jakby ktoś mnie kijami sprał po drodze. I tyłek! A właściwie to mięśnie pośladkowe. Piję wodę i izotoniki butelka za butelką. Oblewam się wodą jeszcze kilka razy. Jest gorąco, jakieś 30 stopni.

O rety! Jak dobrze, że mam to wszystko za sobą! Jestem triathlonistką! Spotykam mnóstwo znajomych i nieznajomych, którzy pytają mnie o debiut. Jestem rozdarta, bo z jednej strony super uczucie, a z drugiej kosztowało mnie naprawdę sporo. O następnym razie nie chcę myśleć, mówię, że fajnie jest, ale nie dla mnie triathlony… aż do dnia następnego gdy kibicowałam na trasie 1/2! Szybko zapomniałam o trudnych chwilach, a skupiłam się na tych ekscytujących i tak postanowiłam się nie poddawać, a próbować dalej! Nikt nie rodzi się mistrzem, ale tylko ci, co nie boją się przegrywać w końcu nimi zostają!

Share: