Czytam i polecam blogerów biegowych

Do napisania tego wpisu zbierałam się od dawna. Ostatecznie zmobilizował mnie Andrzej Tucholski i Jego „Share Week” (tu- szczegóły). Niestety jako wyjątkowo zajęta blogerka nie wyrobiłam się w terminach 😉 Dlatego zrobię to po swojemu i przedstawię Wam listę moich ulubieńców zupełnie poza konkursowo.
Blogosfera biegowa to mały światek, z własnymi prawami, zasadami i wadami. Blogerzy biegowi już od założenia bloga nie mają lekko. By zainteresować czytelników, nie wystarczy opisywać swoich codziennych biegów, czy wrzucać co kilka godzin sweet fotek z treningów, z informacją: Kasia biega. Pisać o bieganiu, by się podobało innym, ciekawie, inaczej, na swój własny sposób, inspirować, kreować, motywować, a do tego regularnie! To trzeba umieć i mieć to „coś” w sobie, swoim bieganiu i pisaniu. Kto według mnie ma to „coś” i dlaczego? Poniżej przedstawiam swoją złotą piątkę. Kolejność jest przypadkowa, wszystkich czytam po równo chętnie, jak tylko znajduję na to czas 🙂
Kobiety Biegają by Magda i Zosia
Kobiety Biegają, jest pierwszym blogiem o tematyce biegowej, na który trafiłam i tak już zostałam tu. Od samego początku dziewczyny urzekły mnie swoją estetyka i starannością. Wszystko jest spójne i dopieszczone. Wygląd strony, każdy wpis, tekst, zdjęcie, tu nie ma miejsca na fuszerkę i błędy, od razu widać, że to robota kobiet! Jest ładnie i przyjemnie, ale nie za słodko. Dziewczyny są bardzo autentyczne w tym co robią (to kolejna ogromna zaleta duetu), piszą od siebie, wtedy kiedy pozwala na to czas i wena (przynajmniej ja tak to widzę). Jako czytelniczka, nie zawsze jestem z tego powodu zadowolona, ale jako blogerka, wiem jak trudno jest znaleźć czas na wszystko. Dziewczyny spełniają się w życiu prywatnym i zawodowym, do tego bieganie i blog – trzeba sporo wysiłku by to pogodzić. Ostatnio możemy poczytać o Magdy powrocie do biegania po ciąży, a jak chcemy poszukać inspiracji na biegowe podróże – Zosia jest w tym mistrzem – jeszcze kilka lat i przebiegnie maratony w każdym miejscu na Ziemi 😉 Na Jej relacje warto czekać!
Ania jest jedną z lepiej zorganizowanych blogerek jakie mam przyjemność czytać. Prowadzi normalne życie jak każdy z nas, a mimo wszystko regularnie znajduje czas i ochotę, by napisać dobry artykuł na swoją stronę, czy podrzucić szczyptę motywacji na swoim fanpage’u. Widać ogrom pracy i zaangażowania jakie wkłada w to co robi. Profesjonalnie podchodzi do tematu, przy czym nie traci nic ze spontaniczności. Jak się uśmiecha to na całe selfie, czego zazdroszczę ogromnie, a jak walczy z kontuzją i przeciwnościami losu, to zawsze szczerze. U Ani znajdziemy artykuły z fachowymi poradami od biegaczy z długim stażem, zawodowców, fizjoterapeutów. Panna Anna jest w pewnym sensie pomostem między światem amatorów i zawodowców. Jest też miejsce na bieganie amatorskie, na wpisy pokazujące pierwsze kroki biegowe autorki, trudne początki, ale i chwile radości, pierwsze zwycięstwa, miłość do biegania górskiego i masę motywacji na każdy dzień.
Bo (długo nie znałam prawdziwego imienia – Wy też musicie się postarać i doczytać u autorki), to niezwykle tajemnicza i interesująca postać! Trochę taka outsiderka – buntowniczka, pisze kiedy chce i jak chce. Aż żal, że tak rzadko – bo Jej historie czyta się rewelacyjnie. Umie dziewczyna wprowadzić czytelnika w swój świat, a świat jest naprawdę kosmiczny i przez Jej opowieści po prostu się płynie! Wygrywa triathlony, ultramaratony, na asfalcie też nie jest gorsza. Trenuje dniami i nocami i nie ma przebacz! Jak patrzę i czytam o Jej treningach, widzę, że jest nam do siebie blisko. Bo pracy i bólu się nie boi. Jest mocna, waleczna i nigdy nie daje za wygraną. Siły spokoju i waleczności nie jeden z nas mógłby Jej pozazdrościć. Potrafi raz dwa podnieść się z wypadków, które normalnego człowieka rozłożyłyby na kilka miesięcy. A co robi Bo? Bo z wybitym barkiem (a może połamana szczęka wtedy była?) kończy maraton górski w czołówce kobiet. O żadnym spotkaniu blogerskim tak nie marzę, jak o poznaniu w końcu Bo!
Krasus, człowiek orkiestra: biega (na asfalcie, po górach, na orientację), pływa, roweruje, pąpkuje i co tam jeszcze sobie nie wymyśli. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że On we wszystkim jest dobry! W każdej dziedzinie robi postępy, jest mistrzem przyciskania, ale wie kiedy odpuścić i po prostu bawić się sportem. Kiedyś już wspominałam, że Jego podejście do treningów jest mi bardzo bliskie i inspirujące. Cały czas próbuję Go dogonić, a On grozi, że jak złamię 3 h w maratonie – to wróci na asfalt 😉 Jako sportowiec-amator ujmuje mnie swoją pracowitością, zorganizowaniem, mądrością biegową i pokorą. A jako bloger, pokazuje, że panowie też mogą dobrze pisać i mieć ładne blogi.
Bartka zostawiłam na koniec, bo i tak nie może się na mnie obrazić 😉 Czytając bloga, patrząc na treningi i wyniki autora, pierwsza moja myśl od zawsze – niemożliwe! Jak On to robi? Pisze prawie codziennie i nie jakieś tam pierdoły, ale naprawdę teksty na poziomie. Weny i lekkiego pióra mogą Mu pozazdrościć całe redakcje. Trenuje na zawodowym poziomie, pracuje na pełen etat, prowadzi grupy biegowe, rozpisuje plany innym, czyta kilka książek miesięcznie, a przy tym wszystkim nie zaniedbuje życia prywatnego. Czy On śpi?! Fakt, ma trochę zaniedbaną regenerację, ale bywa, że odpoczywa. Kiedy znajduje czas na to wszystko? Jeszcze nie rozgryzłam, bo ja śpię więcej i częściej jestem zmęczona. NiezniszczalnyBiegacz – tak powinien się nazywać. Jest ambitny, wie czego chce i ciężko na to pracuje. Wierzy w swoje cele. Nie odpuszcza i nawet po ciężkim dniu idzie na trening, a potem pisze na bloga (takiego podejścia mogę tylko pozazdrościć). Jego sukcesy są wręcz onieśmielające, a On sam jest niesamowicie skromny. Obserwatorzy Bartka szukają tajemniczych metod w Jego życiu i treningach, Bartek podkreśla, że ciężka praca i pokora są kluczem do sukcesu. Bez wyjątków. Z dzisiejszej perspektywy mogę całkowicie potwierdzić Jego wersję.
Na tym muszę już zakończyć, choć w głowie mam jeszcze kilku autorów, którzy ujęli moje biegowo-blogowe serce. Jak ktoś z powyższych podpadnie, to najwyżej podmienię 😉
Pozdrawiam
PS Zdjęcia pozwoliłam sobie zapożyczyć ze stron blogerów – wybaczcie, wiem, że tego nie lubimy.