Bieg Niepodległości, czyli bieg po nowe
Zapisując się na Bieg Niepodległości wiedziałam, że ten start będzie stał pod dużym znakiem zapytania. Raptem 18 dni po Łemkowynie. Walka o przeżycie była więcej niż pewna. Mimo wszystko przez sentyment do biegu i gorące serce, postanowiłam wziąć udział. Musiałam tylko jakąś strategię do tego dorobić. Rekreacyjnie nie umiem startować, więc padło na zrobienie sprawdzianu. Chciałam sprawdzić ile we mnie zostało po jesieni, po maratonach, górach i mocnym roztrenowaniu (przytyłam jakieś 3 kg, przez 2 tygodnie zrobiłam 30 km), od września zrobiłam 3 treningi szybkościowe, moje rokowania szczerze, nie były najlepsze, ale musiałam sprawdzić. Chciałam wiedzieć od czego zaczynam powrót do treningów. Czy od zera, czy na minusie? 41:03 brzmi trochę jak minus i nie ukrywam miałam nadzieję, że jestem bliżej zera niż minusa, no ale nie ma tego złego… i mam dużo większą motywację by mądrze przepracować zimę.
Stojąc na starcie, naprawdę nie wiedziałam czego mogę się spodziewać i nie miałam już siły odpowiadać na pytania na ile biegnę, a za metą na kolejną porcję pytań, czy była życiówka i czemu nie było. 18 dni temu pobiegłam w górach 70 km, kolejne 10 dni nie biegałam nic, ostatnie 8 zaczęłam wracać do aktywności i zrobiłam w tym czasie 2 akcenty, a kilometrów 70. To nie kokieteria, to czysta kalkulacja – nie było z czego tej dychy biec, jedyne co mogłam zrobić, to sprawdzić na ile mnie w tym momencie stać. Odpowiedź zabrzmiała: na niewiele. Myślałam by zacząć po 3:50, cisnąć pierwsze 5 km, a dalej się zobaczy. Miałam nadzieję, że 4:00 jestem już w stanie pobiec z marszu. Nie oszukujmy się jednak, mimo największych chęci i wiary, w bieganiu nie ma cudów, a prawda zawsze jest bardziej brutalna niż nam się wydaje. Pierwszy kilometr pobiegłam na granicy 4:00 i czułam, że więcej nie wyciągnę, a to dopiero pierwszy kilometr. Lipa. Do tego miałam skurcze praktycznie od startu i jeden z tych dni, w których wolę nie biegać. Panie jaka lipa. Pisałam ostatnio na Facebooku, że kompresji używam głównie do regeneracji, czasem na biegi 5-10 km. Na Bieg Niepodległości założyłam skarpety kompresyjne, żeby było cieplej, odciążyć stawy skokowe i sprawdzić, jak wpłyną na mój bieg. Ostatecznie przekonałam się, że nie jest to metoda stworzona dla mnie. Fakt, w skarpetach kostki są o wiele bardziej stabilne, ale przez cały bieg mrowią mnie łydki i nie potrafię tego znieść. Kompresja w biegu – definitywnie out. Jest ciężko, żałuję i mam dość, ale biegnę dalej. Drugi kilometr, a ja mam dość, to naprawdę nie wróży najlepiej na biegu na 10 km. Marzyłam by zejść z trasy, jednak Bieg Niepodległości, warto przebiec do końca nie dla samego wyniku. Z wielkim bólem, ale pierwsze 5 km zrobiłam poniżej 20 minut i w miarę równo, więc to cierpienie okazało się w miarę komfortowe i stabilne. Po nawrocie jednak z kilometra na kilometr było coraz gorzej, chwilami biegłam kompetnie odsłonięta i zdana tylko na siebie w walce z porywami wiatru. Na drugiej piątce straciłam ponad minutę i na metę wbiegłam po 41 minutach i 3 sekundach. Nie byłam zmęczona, zajechana i nie pobiegłam na maksa. Średnie tętno miałam niższe niż na maratonie. Zabrakło zwyczajnie szybkości i wyszło roztrenowanie. Moje nogi jakoś nie chcą szybciej kręcić tak same z siebie, muszę nieźle się natrenować by pchnąć swoje wyniki na krótszych dystansach. Jeżeli ktoś lubi mówić o talencie, to w biegach na 10 km zdecydowanie brakuje mi talentu.
Biorąc pod uwagę moje wyniki w maratonie i na połówce, obecna dycha wyglada kiepsko, ale jest do poprawienia. Tekst o VO2max był wprowadzeniem do treningów na nowy sezon, a Bieg Niepodległości punktem wyjściowym formy. 41 po roztrenowaniu, to naprawdę dobry wynik na obecną chwilę. Brak talentu zatuszuję dobrymi treningami i nowy sezon zacznę zupełnie inaczej.
A wiecie co najlepsze jest w takich startach? Determinacja. Gdy czuję, że coś mi nie wyszło, robię wsyzstko by to zmienić. Wiem, że przez najbliższe tygodnie będę zasuwała jak motorek dzień w dzień, z jedną myślą w głowie, jeżeli chcę się poprawić, jeżeli chcę odnieść sukces – muszę na to zapracować. Nikt tego mi nie da. Muszę wyjść na trening, nieważne czy pada, czy jestem zmęczona, smutna, czy wesoła, jeżeli chcę w przyszłym roku pobiec maraton, muszę najpierw poprawić swoją szybkość i zacząć od startów na dychę. Jestem zdeterminowana i gotowa pochylić się nad dystansami 5-10 km, a dopiero później pomyśleć o maratonie.
Wszystkim uczestnikom biegów niepodległościowych gratuluję mądrego wyboru. Widzimy się za rok!
Pozdrawiam!
PS Proszę potraktujcie ten tekst jak logiczne podejście do sytuacji, a nie marudzenie 😉
fot. Bartosz Olszewski
Mariusz Marszal