Podsumowanie miesiąca. Październik 2015
W październiku miałam twardy orzech do zgryzienia. Byłam świeżo po maratonie i wypadałoby odpocząć, ewentualnie wykorzystać formę na krótszych dystansach. Ja zdecydowałam się pójść zupełnie inną drogą i na koniec października zaplanowałam sobie niekonwencjonalne wyzwanie biegowe. Jak połączyć odpoczynek po maratonie z przygotowaniem pod ultra? Miałam 4 tygodnie na rozłupanie zagadki.
Najpierw wzięłam się za odpoczywanie. Dwa tygodnie luźnego biegania, bez pulsometru, zero akcentów i skupiania na celu. W pierwszym tygodniu zrobiłam trzydzieści kilka kilometrów ot tak dla czystej rozrywki i biegając w towarzystwie innych biegaczy. Czułam się świetnie, ale nie wyobrażam sobie powrotu do treningów prosto z maratonu. Te kilka dni po, to czas na regenerację, odpoczynek i nagroda dla głowy i ciała. Dmucham na zimne i nie ryzykuję. Cel główny mam za sobą, a dalej bawię się bieganiem i czekam aż zgłodnieję. Właściwie nie mam powodu by się spieszyć, nawet jak dobrze się czuję. A faktem jest, że każdy kolejny maraton znoszę coraz lepiej. Mniej się stresuję, szybciej regeneruję, na trasie nie przeżywam większych upadków. W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że łamanie trójki będzie tak przyjemne. Można powiedzieć, że swoje wycierpiałam przed, a sam maraton był przyjemnością. Porównując moje samopoczucie tegoroczne do debiutu w maratonie, niebo a ziemia. Zakochuję się w maratonach coraz mocniej, wciągają mnie głębiej i wychodzą coraz lepiej. Liczę, że w ultra działa podobna zasada – im dalej w las tym przyjemniej. W drugim tygodniu dorzuciłam kilometrów i starałam się więcej biegać po naturalnym podłożu, w lasach i na drogach szutrowych. Wybiegałam ponad 90 km, przy dwóch dniach wolnych. Po tym tygodniu stwierdziłam, że nie ma przeszkód by wystartować w Łemkowynie i trenować dalej. Zrobiłam kilka dłuższych wybiegań, ale żadnej szybkości. Długie biegi w lesie i drugi zakres. Nawet jakaś trzydziestka wyszła. Może Was zaskoczę, ale w końcu zaczęło nudzić mnie takie klepanie. Zgłodniałam. Bieganie bez planu, wyzwania i adrenaliny, na dłuższą metę mnie męczy. Dlatego w czwartym tygodniu postanowiłam zrobić jakiś mocniejszy akcent. Chciałam sprawdzić co zostało w nogach po maratonie, odmulić się i poczuć emocje towarzyszące ciężkim treningom. Umówiłam się z Maćkiem (też łamał 3 godziny na Maratonie Warszawskim) na środę (3 dni przed Łemko) i zrobiliśmy wspólnie 10x 1000 m po 3:50 min/km. Było zimno, wiało i padało, bałam się, że nie dam rady i zepsuję wspólny trening. Wbrew moim obawom trening wyszedł fenomenalny. Najlepsze, najprzyjemniejsze i najrówniejsze tysiaki, jakie w życiu zrobiłam. Po tym treningu trochę żałowałam, że w sobotę czeka mnie trudny bieg górski, na którym zniszczę mięśnie i nie wykorzystam tej szybkości, ale co się odwlecze, to nie uciecze. 10 km będzie moim priorytetem w nowym roku. Po środowym treningu czekało już mnie tylko bieganie z grupą w Adgarze i oczekiwanie na Łemkowynę. Pewnie zastanawiacie się po co mi taki trening przed samą Łemkowyną, właściwie po nic. Po prostu miałam ochotę na trochę szybkości, a start w górach nie był moim priorytetem, więc nie widziałam konfliktu interesu. Chciałam dać z siebie wszystko w Łemko, ale bez specjalnej spiny.
źródło: Karolina Krawczyk – fotografia
Łemkowyna okazała się sporym wyzwaniem, ale udało się. Pokonałam 70 kilometrów w górach i poza tym, że od tygodnia moje nogi są jak rozbite schabowe nic mi nie dolega. Znowu odpoczywam i czekam, aż zregeneruję się i zgłodnieję.
W październiku łącznie zrobiłam ponad 300 km, ale moje bieganie nie miało nic wspólnego z treningiem. Miesiąc upłynął mi na dochodzeniu do siebie po mocnym maratonie, czekaniu na ultra i dochodzeniu do siebie po ultra. Psychicznie mam dość tego odpoczywania, jednak co na to moje nogi? Sprawdzę dopiero jutro.
W listopadzie chciałabym już zacząć planować swój trening pod kątem wiosennych startów, ale po drodze czekają mnie jeszcze dwa wyzwania biegowe, które teoretycznie potraktuję jako zabawę, a praktycznie, znowu będę potrzebowała chwili odpoczynku… Jak to wszystko uda mi się połączyć, śledźcie na bieżąco, bo na dzień dzisiejszy listopad wydaje się jeszcze twardszym orzechem do zgryzienia.
Pozdrawiam!