Podsumowanie miesiąca. Wrzesień 2021
Z delikatną obsuweczką, ale jestem. Mam nadzieję, że te podsumowania ktoś czyta poza mną, a jak nie, to z pewnością praca nie idzie na marne, bo przyznaję, że ja akurat lubię do nich wracać. Pamięć już nie ta, więc miło jest móc sobie przypomnieć różne szczegóły i okoliczności treningowe.
Wrzesień – kolejny miesiąc treningu pod maraton w Amsterdamie, który mam zamiar pobiec już 17 października. Jak przeczytałam (dla przypomnienia) podsumowanie sierpnia, to schemat moich treningów niewiele się zmienił, nawet objętość nie wzrosła, a wręcz z 300 m mniej przebiegłam (łącznie 402 z hakiem). Może planowałam trochę więcej, ale i tak jest naprawdę nieźle. Plan minimum wykonałam.
Pierwszy tydzień września wypadł imponująco. Wydaje mi się, że jest to mój absolutny rekord jeżeli chodzi o objętość. Po poprzednim tygodniu dość lekkim i objętościowo i jakościowo, drugi tydzień w górach zaczęłam z jakąś niespotykaną mi mocą i lekkością (więcej snu i lepszy rytm dnia z pewnością też trochę pomogły). Co prawda biegałam na mniejszej intensywności niż na nizinach, ale i tak zrobiłam bardzo dużo mocnej roboty, a zmęczenie było umiarkowane.
Środa rozbieganie, czwartek jednostka 8 km (4:15-4:00) + 10x 600m (3:45-3:35, przerwa 90s). Piątek drugi zakres 20 km poniżej 4:20 min/km. Sobota regeneracyjna ósemka, niedziela 30 km w I zakresie. Muszę przyznać, że gdybym taki focus i passę utrzymała przez więcej niż jeden tydzień to bym i o łamanie 2:40 się pokusiła 😉
Drugi tydzień zaczęłam regeneracyjna ósemką, wtorek – rozbieganie, nogi dalej ciężkie, ale nic dziwnego, gdy spojrzymy akapit wyżej. W środę przyszedł czas na jednostkę jakościową, postawiłam na 12 x1000m (+/- 3:55 min/km, przerwa 90s). Było ciężko, w połowie zaliczyłam dłuższa przerwę, ale niewiele to pomogło. Ciężki generalnie dzień i mega słaba pogoda, ale poszło.
Niestety popołudniu dostaliśmy złe wieści, dotyczące zdrowia naszej Czarnuszki i wyjechaliśmy wcześniej do Polski, więc czwartkowy drugi zakres odwołałam. Powrót do Polski był ciężki, do końca tygodnia wychodziłam na bardzo lekkie rozbiegania, z bardzo ciężkim sercem i fatalnym nastrojem.
W kolejnym tygodniu trochę się zmotywowałam i wzmocniłam nadziejami, że jeszcze uda się nam zawalczyć o życie Czarnuszki i robiłam treningi gdy mogłam, a resztę dnia spędzałam w szpitalu zwierzęcym na kroplówkach. W poniedziałek wstałam przed wszystkimi i zrobiłam ponad 27 km ze średnią 4:31 min/km. Założenia treningowe miałam trochę inne, ale wyszłam jakieś 15 minut za późno i na czczo, więc w trakcie biegu zmieniałam taktykę i zamiast 2x 10 wyszło: 13 km BNP (4:20-3:50) + 1 easy + 10 km (4:10)+ schłodzenie. Kolejne dwa dni luźno i w czwartek akcent – 3x 2 km + 2x 1km (3:50 min/km). Miało być 5x 2km, ale mega wyssana w tym czasie byłam z energii.
Niestety nie udało się nam i w piątek musieliśmy pożegnać się z Czarnuszką i nawet teraz to pisząc płaczę jak bóbr. Bardzo ciężko mi było to wszystko zaakceptować i dalej jest, ale staram się wierzyć, że było Jej z nami dobrze, a teraz jest w kocim raju i tak po prostu miało być. Niemniej jedzenie, spanie i trening przez kolejne dni były trudne dla mnie do ogarnięcia.
W niedzielę chyba w ramach oczyszczenia zrobiłam mocne 21 km (4:05 min/km), nie wiem jak to zrobiłam, ale biegłam jak natchniona.
Przedostatni tydzień września zaczęłam swoim starym trybem: poniedziałek ogólnorozwojówka, wtorek podbiegi. W środę akcent (4x1600m), ze względu, że w niedzielę czekał mnie półmaraton. Luźno, wolne, rozbieganie z przebieżkami i półmaraton, o którym pisałam tu: (KLIK).
Dobry tydzień, choć bez tego polotu z początku miesiąca. Start kosztował mnie trochę więcej niż ten w Helsinkach i przyznaję, że czułam się gorzej dobrych kilka dni. Wydaje mi się jednak, że zmęczenie, słaby sen, stres i spory deficyt kaloryczny ogólnie z poprzednich tygodni i ostatniej nocy, sprawiły, że moja regeneracja znacznie się wydłużyła.
Ostatnie dni miesiąca, kto czyta regularnie już wie, że nudy: poniedziałek ogólnorozwojówka, wtorek podbiegi, środa rozbieganie (akcent przesunięty ze względu na słabą regenerację po niedzieli), czwartek 3x 3 km + 3x 1 km + 3x 300m ( zrobione, ale męczone tempa). Dalej… zaczęłam już nawet pisać, ale spojrzałam, że to październik, także musicie trochę jeszcze poczekać na ciąg dalszy 🙂
Tak jak pisałam na początku, miesiąc zamknęłam mając ponad 400 km na liczniku. Trochę straciłam pary i weny do biegania przez ostatnie tygodnie, ale i tak wykonałam kawał roboty i pozostaje sprawdzić już za kilka dni co z tej roboty wyniknie. Dam z siebie wszystko, to pewne.