Amsterdam Marathon – niech wszystko zagra!

W najbliższą niedzielę będę miała okazję zmierzyć się z królewskim dystansem już jedenasty raz! Od startu w moim pierwszym maratonie minęło we wrześniu 10 lat, a dystans i droga, którą trzeba do niego przejść nie przestają fascynować. Większość maratonów biegam z myślą o wyniku. Mam na swoim koncie występy mniej i bardziej udane. Każdy maraton zawierał w sobie ból i ulgę, szczęście i rozczarowanie, w różnych proporcjach. Były takie, które mogłabym przeżyć jeszcze raz i takie, o których może nie tyle co wolę zapomnieć, a odebrałam cenną lekcję i nie chcę jej powtarzać 🙂 Mogłabym wspominać w nieskończoność, ale aż tak stara nie jestem i chcę kontynuować swoją maratońska historię – dlatego czas na kilka konkretnych słów o najbliższym celu. Amsterdam! Nadchodzę!
Droga do tego maratonu przyniosła mi wiele przemyśleń, wniosków i odpowiedzi oraz kilkaset dodatkowych kilometrów w drodze dookoła świata. Nie były to proste kilkunastotygodniowe przygotowania, ale szczerze? Kiedy przygotowania maratońskie przebiegają idealnie? Mam tych maratonów jak już wspomniałam na koncie 10 i żadne przygotowania nie przebiegały idealnie. Stąd nauczyłam się nie użalać (za długo) nad sobą tylko iść do przodu ile mogę, jak muszę zwolnić – zwalniam, jak mogę przyspieszyć – robię to, ale nie rezygnuję.
Jak wiecie mega się napaliłam na wynik poniżej 2:50 (tempo w okolicach 4:00min/km). Właściwie to dla mnie symboliczna granica (ja po prostu kocham wyznaczanie sobie takich granic! I czasem mnie one gubią ;)), bo obiecałam sobie, że jak to zrobię, postaram się wrócić do triathlonu i spełnić swoje kolejne marzenie – start na dystansie Ironman, a dalej udział w MŚ na Hawajach. W zeszłym roku zaczęłam przygotowania pod tym kątem i choć wiedziałam, że nie wypracowałam jeszcze formy na 2:50, czułam, że 2:55-56 jest w zasięgu podczas Maratonu Warszawskiego. Niestety od początku biegło mi się bardzo ciężko i jak patrzę z perspektywy czasu, wynik 3:03, jest naprawdę niezły. Byłam wtedy niecały rok po porodzie, trenowałam sumiennie, ale jednak z dużą rezerwą by dać swojemu ciału dojść do siebie w spokoju, do tego karmienie piersią i fatalna pogoda w dniu startu… Wydaje mi się, że zrobiłam co mogłam, ale tego dnia nic nie zagrało i powinnam cieszyć się z tego co osiągnęłam tamtego dnia.
Szybko się otrzepałam i po roztrenowaniu ruszyłam z nowymi przygotowaniami do wiosennego maratonu. Czułam się naprawdę mocna styczeń-marzec 2021. Niestety w kwietniu na dwa tygodnie przed startem złapaliśmy całą rodzina Covid -19. Przez chwilę jeszcze liczyłam, że przejdę łagodnie, będę kontynuowała treningi na wypożyczonej bieżni w domu i wystartuję. Niestety poza kilkoma dniami, gdy czułam się naprawdę fatalnie, do siebie dochodziłam kolejne kilka miesięcy. Bardzo długo byłam w kiepskiej formie, moje płuca i krew wracały do standardowych parametrów około 2 miesiące, do tego psychicznie byłam rozbita. Nie wiedziałam co robić. Z jednej strony chciałam biegać. Z drugiej bałam się, że grożą mi jakieś poważne powikłania. Nie wiedziałam jak to wszystko ze sobą połączyć, nawet gdy lekarze mówili, że jest już wszystko ok. Do tego doszło zapalenie płuc pod koniec czerwca. W lipcu powiedziałam sobie, albo teraz, albo koniec (oczywiście do Bartka mówiłam to bardziej dosadnym językiem). I tak w połowie lipca zacisnęłam zęby i szłam do przodu z treningiem. Można powiedzieć, że od tej pory los zaczął mi sprzyjać, bo zdrowie dopisywało przez całe przygotowania.
14 tygodni. Tyle trwał mój cykl treningowy do maratonu w Amsterdamie. Jestem przyzwyczajona do dłuższych przygotowań, więc miałam wątpliwości, że uda się wypracować cokolwiek przez ten czas, ale podjęłam ryzyko. Z perspektywy maratończyka 14 tygodni mija jak chwila, bo tak naprawdę do każdego cyklu dodajesz wszystkie już przebiegnięte lata. I jak dodam do tego te wszystkie lata biegania, może na dobre mi wyjdzie, że musiałam tak skrócić cykl przygotowań? Treningi układały się naprawdę nieźle i pod koniec zaczęłam czuć konkretną zwyżkę formy, jak nigdy. Bardzo fajnie zaadaptowałam się do objętości 80-100 km tygodniowo i nie miałam chwil, gdy czułam duże przemęczenie, zawsze była rezerwa na życie i aktywny czas z rodziną. Tradycyjnie przed maratonem przeglądam swoje kluczowe treningi i treningi sprzed poprzednich startów (2-3 wstecz max) i powiem Wam jedno: tak mocna nie byłam jeszcze nigdy. Nic mi nie dokucza, do tego nie jestem zmęczona ilością kilometrów i startami, zmotywowana i pozytywnie zła. Czy to już wiek i powinnam stawiać na krótsze przygotowania w przyszłości? Ostateczne wnioski wyciągnę po starcie. Wiadomo, jest wiele rzeczy, które mogą wyjść w ostatniej chwili, które mogą się nie ułożyć. Czy nie biegałam za mało? To pytanie wprowadza największy niepokój, bo objętościowo biegam zdecydowanie mniej niż dziewczyny na podobnym poziomie. Z drugiej strony jakby nie patrzeć przebiegłam równo 4x 21 km na tempach w okolicach 4:00 (dwa starty i dwa razy na treningu). Kilka trzydziestek i lekkich i mocnych też wpadło, więc biedy nie ma. Potrafię biegać naprawdę mocno na treningach jakościowych, więc ta objętość wydaje się wystarczająca, no ale zawsze… zawsze w głowie będzie dźwięczało pytanie, czy zrobiłam wszystko i jestem gotowa?
Przygotowania może nie kosztowały mnie dużo fizycznie, ale jestem już trochę sfrustrowana tą całą krętą drogą i chcę już być na jej finiszu! Jestem zła i chcę to mieć za sobą! Ostatnie dwa tygodnie wychodziłam na treningi z myślą, jeszcze tylko x i robisz meeega długą przerwę od mocnego treningu. Skupisz się na odpoczynku, pracy, sprzątaniu w szafach i oczywiście życiu rodzinnym (choć akurat na tym rozdziale jestem zawsze najmocniej skupiona i choćbym miała w nogach 100 km, bez problemu biegam po placu zabaw). Krejzi! Moim największym marzeniem przed samym maratonem jest pragnienie by po prostu odpocząć i posprzątać 🙂
Rozmarzyłam się, a tu trzeba wrócić na ziemię i jeszcze ten maraton przebiec! Nie myślcie sobie, że odpłynęłam i odpuściłam i będę myśleć tylko o tych szafach! Do niedzieli zbiorę w sobie całą swoją motywację i zmobilizuję się by dać z siebie wszystko! Wszystko! Bez miękkiej gry. Nie zamierzam się pierdzielić z tym maratonem od początku. Będę od pierwszego kilometra biegła odważnie, ale jakim tempem jeszcze nie mogę napisać, bo sama do końca nie wiem 🙂 Biorę dużą poprawkę na warunki, trasę i grupę z jaką będę biegła. Oczywiście myślę o tempie w granicach 4:05-4:00, ale co wyjdzie w praniu, musicie poczekać na relacje Bartka z biegu lub śledzenie na żywo w aplikacji maratonu. Po cichu liczę, że po biegu będę mogła napisać tylko tyle: dziś wszystko zagrało.