Półmaraton Warszawski, czyli poprzednia życiówka przetrwała miesiąc
Dopiero co, cieszyłam się urwanymi kilkoma sekundami z półmaratońskiej życiówki w Helsinkach, a już mogę o niej zapomnieć! Podczas ostatniego Półmaratonu Warszawskiego udało się poprawić wynik o ponad minutę i oficjalnie mogę chwalić się czasem poniżej 1:25. Skąd pomysł na ten start, jak wyglądały założenia, okoliczności i sam bieg? Róbcie kawę i siadajcie do czytania, bo myślę, że warto 🙂
Na pomysł wzięcia udziału w tym półmaratonie wpadłam w Sankt Moritz (z tego pobytu też mam nadzieję w końcu napisać relację). Ostatni tydzień września w Warszawie zawsze upływa pod znakiem Maratonu Warszawskiego, a w związku z pandemią, w tym roku wyjątkowo także półmaratonu oraz piątki. W tym roku wyjątkowo też swoje wesele na ten weekend zaplanował Paweł, brat Bartka, no ale tak to jest jak przestaje się biegać maratony, zero świętości 😉 W każdym razie w związku z weselem ani ja ani Bartek nie planowaliśmy udziału w imprezie fundacji… ale, biorąc pod uwagę okoliczności, postanowiłam wystartować i w ramach przygotowań do maratonu pobiec na zmęczeniu 21 km po 4:00. Półmaraton był zaplanowany na godzinę 12:00, ja wesele spędzałam z Niną, więc nie było mowy o zakrapianej imprezie, na 3 tygodnie do maratonu i tak musiałabym zrobić jakiś porządny bieg, do tego czułam, że mogę z tej półmaratońskiej życiówki spokojnie jeszcze wiele urwać, stwierdziłam, że ten półmaraton wpisuje się idealnie i na pewno wyjdzie lepiej niż wyjście samej na trening w takich okolicznościach.
W samym tygodniu przed startem zrobiłam lekki tapering, jednak wypoczęta za bardzo nie byłam. Cały czas ciężko mi jakoś dojść do siebie po śmierci Czarnuszki, mało spałam, mało jadłam, Nince chyba trochę udzielił się mój nastrój i mamy za sobą kilkanaście bardzo ciężkich nocy, które w połączeniu z awanturami dwulatka i katarem, nie ułatwiały nam wszystkim funkcjonowania. Gdy przyszedł dzień wesela, moim głównym wyzwaniem nie był alkohol i tańce, a ogarnięcie się samej z Ninką przed imprezą (Bartek jako świadek miał wcześniej jakieś zdjęcia), no i przetrwanie samej imprezy z dzieckiem, a następnie zachęcenie Jej do spania 🙂 Ogólnie nie polecam wesel z dziećmi, nawet gdybym chciała przed tym startem popić, czy potańczyć, nie było jak 🙂 Udało się przez chwilę porozmawiać z innymi gośćmi, nawet coś tam zjadłam, ale głównie latałam za Niną, oczywiście na zmianę z Bartkiem i teściową, ale kto zna Nini wie, że ciężko opanować Jej energię nawet w kilka osób.
Około godziny 1 udało się nam położyć spać, emocje i zabawa sprawiły, że nie była to zbyt przespana noc, ale… nie nastawiałam się też na turbo odpoczynek. Bartek chyba jeszcze mniej, bo wrócił o 6 rano, a o 9 musieliśmy wstać 😀
Zjedliśmy we trójkę śniadanie przed godziną 10:00 i spacerem ruszyliśmy na start biegu. Byłam zmęczona i mój plan by przebiec półmaraton po 4:00, zaczął mnie przerażać. Wcześniej sobie powtarzałam, że przecież to tempo, którym już nie raz biegałam treningi 15 km, tydzień wcześniej zrobiłam 21 po 4:04 podczas longa, więc powinnam dać radę. Ale wiecie jak jest w ostatnich godzinach przed startem? Człowiek zaczyna wątpić we wszystko. Rozgrzewka po 5:10 była mega męcząca, a co dopiero 21 km po 4:00.
Niepewnie i ospale stanęłam jednak z przodu, z zamysłem, że ruszę te 4:00 i zobaczymy. Stanęłam obok Kuby, którego znam z treningów New Balance Run Club, miał podobne plany jak ja, więc zupełnie naturalnie ruszyliśmy razem.
Piękna pogoda dopisywała, więc Bartek z Niną mogli kibicować przy trasie. Swoją drogą to był pierwszy tak duży bieg i z taką ilością kibiców, w jakim wzięłam udział od początku pandemii. Tęskniłam za tym.
Pierwszy kilometr minął mi bardzo ciężko. Wiedziałam, że na zmęczonych nogach zawsze tak mam i dopiero po 2-3 km zaczynam się rozkręcać i łapać rytm, ale jak zobaczyłam różnicę między pierwszą flagą, a moim zegarkiem 20 sekund, pomyślałam, że o tyle szybciej trasa versus gps nie ma ch.., że dam radę biec i pewnie mój plan skończy się jak w Helsinkach, gdzie na zegarku na mecie miałam 21,6 km i tempo poniżej 4:00, a oficjalnie półmaraton w 1:26;08. W każdym razie biegnę dalej, zaczynam łapać rytm, tempo jest cały czas poniżej 4:00. Początek trasy bajeczny, lekko spadkowy, nie czuć wiatru, do tego sporo ludzi wokół. 6 km poszło szybko i bezboleśnie, a biegliśmy cały czas tempem od 3:58 do 3:52. W mojej głowie już witałam się z gąską, że może nie będzie tak ciężko jak sobie wyobrażałam? Do siódmego kilometra.
Pierwszy konkretny podbieg i zmiana kierunku biegu sprawiły, że straciłam w tamtym momencie rytm, właściwe już do końca. Szarpałam się z tempem, niby nie czułam wiatru, czy wznosów, a ciężko było jakbym zdobywała jakieś góry.
Przy znaczniku z 10 km, wyrównałam lapy z zegarka z oznaczeniami organizatora, zegarek pokazywał, że minęłam 10 km poniżej 40 minut, a więc na sub 1:25 cały czas były szanse. Biegłam z Kubą i jeszcze kilkoma facetami, ale jakoś zupełnie robiliśmy to bez strategii, nie wiem czemu. Zamiast wymieniać się prowadzeniem, biegliśmy albo wszyscy obok siebie, albo mijaliśmy co chwilę… Myślę, że mogliśmy to jakoś lepiej rozplanować i pomóc sobie wszyscy na wzajem 🙂
Wiedziałam, że 14-15 kilometr będzie najcięższy i trochę obawiałam się, że do końca mnie dobije. Szczerze, ciężko trzymało się to 4:00, niby zmęczenie i te sprawy, no ale jednak, tym tempem chciałam biec maraton, więc jakby nie patrzeć nie powinno sprawiać mi tyle wysiłku utrzymanie, a zaczęły niektóre kilometry wychodzić po 4:01. 14 i 15 km czyli te z długim podbiegiem wyszły po 4:04 i 4:15, co akurat nawet pozytywnie mnie zaskoczyło, bo ja tam naprawdę już nawet za bardzo nie walczyłam. Za podbiegiem odzyskałam wigor i kolejne 3 km przebiegłam zdecydowanie poniżej 4:0, po drugiej stronie Wisły obstawiałam, że w ogóle będzie się bajecznie biegło, ale … było ciężko niezmiennie 🙂 Wiedziałam jednak, że przede mną ostatnia piątka, więc jakoś to dotrwam, przed Mostem Świętokrzyskim i na moście zaliczyłam dwa słabe kilometry 4:04 i 4:07. Chwilę wcześniej Kuba powiedział, że musi się zatrzymać, bo ma skurcze (a dosłownie w tej samej minucie chciałam Mu powiedzieć by mnie zostawił i pędził do mety). Nie wiedziałam na jaki czas biegnę w tym momencie, nie miałam siły liczyć, ale obstawiałam, że nawet już życiówki nie poprawię.
Zbiegając z mostu czekała na biegaczy najlepsza nagroda, punkty kibica! Najpierw zobaczyłam Agę z mężem i córką, która ma życiówki na podobnym poziomie i małą córeczkę, więc dobrze się rozumiemy. Gdy krzyknęła, że jeszcze mogę, pierwszy raz poczułam, że kibic ma rację, a nie tylko krzyczy dla krzyku 😉 Dalej czekała strefa Bridgestone z Damianem Bąbolem, który nawet kawałek ze mną przebiegł, strefa ARW i Kinga, która bez ogródek kazała zapier***, moja była zawodniczka Ania… no mówię Wam, ten zbieg, kibice i nawrót trasy sprawiły, że cisnęłam z całych sił. Do mety miałam tylko dwa kilometry więc pomyślałam, że jedyne co może się zdarzyć, to po prostu nie wytrzymam tempa i zwolnię, ale meta już prawie moja 🙂 Na ostatnim kilometrze czekała strefa New Balance i kolejni kibice, gdy na zegarze zobaczyłam, że biegnę na złamanie 1:25, ostatnie 200m pokonałam sprintem. Byłam oszołomiona i zaskoczona, że wpadłam na metę poniżej 1:25. Od razu wypatrzyłam Bartka z Ninką, kilku znajomych biegających i kibicujących tego dnia i z czystym sumieniem mogliśmy ruszyć do domu odpoczywać 😉
Jak się ma ten bieg do moich planów maratońskich? Szczerze, myślałam, że się upewnię co do tego by ruszyć na 2:50, ale po biegu mam pewne wątpliwości. Niby to nie był start w optymalnych warunkach, ale jednak kosztował mnie sporo wysiłku i powtórzyć to jeszcze przez 21 km byłoby ciężko. Z drugiej strony, wiem, że minimalnie mniej wysiłku i więcej odpoczynku i 1-2 minuty były do urwania nawet tego dnia, a po dobrym taperingu w Helsinkach pobiegłam dużo lżej i z lepszym samopoczuciem w podobnym tempie na trudniejszej trasie, więc… może jak dojdzie tapering przedmaratoński i płaska trasa Amsterdamie to 4:00 będzie szło jak po maśle? Obecnie nie wiem jeszcze co zrobię, na pewno chcę ruszyć szybciej niż na 2:59. 4:05 wydaje mi się po tętnie i treningach, przy dobrych wiatrach do utrzymania, czy zaryzykować i ruszyć 4:00? Ciężka decyzja, maraton to nie dyszka, że najwyżej trochę zwolnię i jakoś będzie, cena jest znacznie wyższa i ostatnie 15 km może być walką o przetrwanie gdy ruszy się za szybko 3-5 s. Pewnie ostatecznie pierwszy kilometr biegu pokaże, na co się zdecydowałam 🙂
zdjęcia: fotomaraton.pl