Podsumowanie miesiąca. Wrzesień 2018

Ostatnie podsumowanie uciekło nam gdzieś w Południowej Afryce, więc temu wrześniowemu nie możemy przepuścić. Co robiłam, gdy teoretycznie nic nie robiłam? Zajrzyjmy do kalendarza.
Pierwszego września tuż po wbiegnięciu na metę Ironman 70.3 World Championship rozpoczęłam zasłużone i wyczekiwane roztrenowanie. Poza zwiedzaniem winnic, spacerami i zdobywaniem góry na czas (co zakończyło się zakwasami na całe 7 dni!), nie robiłam do końca pobytu w RPA nic związanego z trenowaniem.
Po 10-ciu dniach i powrocie do Warszawy, w moim planie dalej niewiele się zmieniło. Głowa i ciało błagały o odpoczynek już od dawna, więc z niczym się nie spieszyłam i nadrabiałam zaległości z innymi.
Razem z Bartkiem zaczęliśmy prowadzić cykl otwartych treningów na Bemowie, na które cały czas możecie dołączyć (każdy czwartek, godz. 18.00 spotykamy się przy Amfiteatrze w Parku Górczewska).
Spędziłam też 6 aktywnych dni spacerując po górach z przyjaciółkami, w ten sposób celebrując nasze 30te urodziny. Między spacerami udało się nawet przebiec 6 km w dobrej intencji (po plastry na odciski dla moich towarzyszek), ale nie to było najważniejsze. Cieszyłam się aktywnością samą w sobie, nie wynikiem, nie ilością spalonych kalorii, ale możliwością spacerowania w towarzystwie Marty i Mani.
23-go września skończyłam 30 lat i tego dnia zakończyłam najbardziej rozluźniony okres roztrenowania. To był piękny okres. Luz totalny. Z niczym się nie pilnowałam, jak miałam ochotę na lody z bitą śmietaną na śniadanie – to jadłam. Po urodzinach zaczęłam się trochę pilnować, wakacje są fajne, ale nie przez całe życie. Ograniczyłam puste kalorie, zaczęłam rehabilitować kolano, które niestety od samego nic nie robienia się nie naprawiło. Zaczęłam prowadzić więcej treningów personalnych, a także zaliczyłam pierwsze podejście do swoich własnych.
W celu przyspieszenia regeneracji mojego kolana jeździłam na rowerze bez obciążenia po 30 minut co drugi dzień oraz wykonywałam ćwiczenia wzmacniające. Próbowałam nawet sama pływać, ale po 30 minutach okazało się, że niewiele pamiętam i postanowiłam spokojnie poczekać na październikowe zajęcia grupowe.
Jak widzicie, nie był to najbardziej aktywny miesiąc w moim wykonaniu. Muszę przyznać, że zrobiłam mniej i przytyłam więcej niż podczas kontuzji! I tak jak kilka lat temu do biegania zmotywowały mnie kilogramy i walka o piękniejsze ciało, tak znowu to one dały mi do myślenia 😉 Wiem, wiem, każdy nosi swój własny słodki ciężar i może mój nie jest największy, ale powiedzmy, że odzwyczaiłam się od niego.
W październiku wróciłam na basen i liczę, że na dniach będę mogła zacząć biegać. Nie planuję jeszcze sezonu, ale powoli chcę wracać do treningów i zobaczyć jak będzie układała się moja forma. Marzenia na najbliższe miesiące już jakieś mam, podzielę się nimi w odpowiednim czasie.
Zakończenie sezonu triathlonowego miało dla mnie słodko-gorzki smak. Głębszy oddech, który wzięłam we wrześniu świetnie mi zrobił i nowe nadzieje, nowe marzenia zaczynają kiełkować w mojej głowie, a kibicowanie podczas 40. Maratonu Warszawskiego sprawiło, że najchętniej już bym wznowiła ostre przygotowania do sezonu! Robię jednak tak jak postanowiłam, październik będzie miesiącem przejściowym, spokonym treningowo, ale już bez swawoli towarzyszących wrześniowi.