Podsumowanie miesiąca. Kwiecień 2020
Za nami kolejny miesiąc. Miesiąc koronawirusa. Miesiąc bez startów. Bez grupowych treningów. Z zamkniętymi stadionami. Z rozpędu napisałabym, bez perspektyw, ale nie, nie napiszę tego! Cały czas mam nadzieję, że jesteśmy bliżej zakończenia epidemii niż nam się wydaje. Siadając do podsumowania marca miałam mieszane uczucia, czy pisać o bieganiu i na ile otwarcie. Podsumowując kwiecień towarzyszą mi inne emocje. Jestem optymistycznie nastawiona, bardziej stabilna emocjonalnie i co najważniejsze, cały czas w treningu.
1 kwietnia przyniósł ogromne zmiany w kraju, które odbiły się także na wszystkich biegaczach. Zakaz wychodzenia z domu w celach innych niż niezbędne do życia (zakupy, praca, wolontariat). Bieganie oczywiście zostało uznane za zbędne. Choć muszę przyznać, że jak oglądałam konferencję i czytałam rozporządzenie trochę inaczej interpretowałam tamtejsze zalecenia, ale mleko już się rozlało. Zakaz obowiązywał wszystkich, a społeczeństwo stało się wrażliwe na wszelkie odstępstwa. Sama dla własnego spokoju przestałam biegać w Warszawie i jeździłam na trenażerze oraz ćwiczyłam na macie w domu. Na szczęście 5tego kwietnia udało się nam wyjechać z Warszawy i zaszyć się w moim domu rodzinnym (a właściwie domku obok) i tam spędzić prawie cały miesiąc.
Tam było trochę łatwiej, bezpieczniej i lżej na duchu. Przez te wszystkie dni, może ze 3 razy podczas treningu spotkałam kogoś „twarzą w twarz” (mijającego mnie rowerzystę). W pewnym sensie odzwyczaiłam się od ludzi do tego stopnia, że jak wróciliśmy do Warszawy, pierwsze kilka dni czułam się mega wyobcowana. Po kilku tygodniach takiego odosobnienia wręcz przerażały mnie pełne warszawskie ulice. Nie wyobrażam sobie siebie po kilku takich latach.
Taka izolacja miała jednak ogromny plus – możliwość biegania. Oczywiście stresowałam się, czy aby na pewno nikomu nie zawadzę swoim bieganiem (bo o ryzyku zakażenia nie ma co nawet rozprawiać w takich warunkach), ale wiadomo… lepiej w oczy się nie rzucać Na szczęście minęła mnie policja już drugiego dnia i nie mieli żadnego problemu z moim bieganiem, co trochę mnie uspokoiło. Biegałam z dala od miejscowości i Wigierskiego Parku, ale mimo wszystko lekki stres towarzyszył, jakbym była poważnym przestępcą. Całe szczęście wzmocniona akcja #zostańwdomu trwała jakieś 2 tygodnie. Gdy tylko otworzono lasy i pozwolono ludziom wychodzić w maseczkach, mam wrażenie, że 2/3 osób zapomniało, że ukryło się w domach w obawie przed zakażeniem, a nie bo tak ktoś kazał. I tak z dnia na dzień, bieganie i jazda na rowerze stały się ulubionymi sportami wszystkich Polaków, a wirus przestał unosić się 3 godziny nad alejkami… Wybaczcie ironię, wracamy już do kilometrów.
W kwietniu starałam się biegać 4-5 razy w tygodniu, trybem 2 dni treningowe/1 wolny. Kierując się swoim samopoczuciem, czasem robiłam 1/1. W ten sposób przebiegłam ponad 200 km (202,55). Większość to biegi 1-2 zakres biegane w urozmaiconym terenie, w towarzystwie wiatru (nie było dnia by nie wiało). Biegałam od 10 km do 16 km. 16 km to mój najdłuższy trening do tej pory.
Sporo osób pyta jak wygląda mój tydzień treningowy – właściwie nie ma u mnie dwóch takich samych tygodni. Jedyne stałe w moim obecnym treningu to założenie: 4-5 treningów w tygodniu, w tym 1-2 akcenty, dystans 10-16 km. Rozbiegania najczęściej robię 10-12 km, a akcenty to jeden mocniejszy w formie biegu progowego lub BNP, a drugi w formie zabawy biegowej, podbiegów lub krótkich odcinków. Ciężko mi wprowadzić więcej stałych w moim planie, ponieważ są dni, że jestem tak zmęczona i niewyspana, że nie mam wyjścia, robię kilka dni luźniejszych wbrew planom i tyle. Dążę by wprowadzić 2-3 tygodnie mocniejsze na jeden lżejszy, ale póki co różnie wychodzi. W ten sposób forma rośnie, ale wolniej, niż gdyby spięła poślady i cisnęła mimo wszystko pilnując założeń. Z drugiej strony nie gonią mnie żadne starty, a przy Ninie warto zachować rezerwy sił.
Takie bieganie ma swoje plusy i minusy. Mimo wszystko trzeba umieć wziąć się w garść, bo tłumacząc się zmęczeniem możemy w końcu nie wyjść na trening i przez 7 dni. W ten sposób jest jednak bezpieczniej wracać do formy po dłuższej przerwie. W kwietniu miałam np. tydzień, w którym zrobiłam 10 km luźno +10x30s/30s ; 12 km luźno; 10 km w tym 10 x 30s podbieg; 15 km biegu w tym 10 km 4:30+/- ; a miałam i taki tydzień, że zrobiłam 4x 10 km luźno i koniec.
Zawsze byłam zwolenniczką biegania na samopoczucie, czy tym razem wyjdzie z tego coś dobrego? Zobaczymy. Tak jak pisałam forma rośnie, ale muszę przyznać, że ciężko mi idzie wydłużanie treningów. W maju postaram się przebiec już jakąś dwudziestkę. Póki co mamy 6 maja, a ja mam za sobą dwa biegi z Bartkiem, które sprawiły, że w moim planie pojawiło się więcej dni wolnych 😉 Natomiast wiem, że jak jest zmęczenie po kilku mocniejszych treningach, ale umiejętnie je zwalczymy/zregenerujemy (odpoczynkiem i lekkim bieganiem), znowu przyjdzie zwyżka formy. Właśnie czekam na taką, także kończę pisanie i lecę sprawdzić jak dziś będzie. Czy jeszcze odpoczywam, czy już mogę zaplanować jakiś mini akcencik 😉