Podsumowanie miesiąca. Wrzesień 2016
Kolejny aktywny miesiąc za nami. Wrzesień od początku do końca rozpieszczał nas piękną pogodą i sprzyjał wszystkim, którzy chcieli chcieć. Moja taktyka z zeszłego miesiąca różniła się nieco od poprzednich, głównie za sprawą kilku wydarzeń, o których dowiecie się z tego podsumowania.
Pływanie
Wrzesień na basenie rozpoczęłam samotnie. Pływalnia, z której korzystam (Basen WUM, Warszawa) zamknięta była aż do 23 września, a właśnie tam mój trener prowadzi zajęcia. Wzięłam sprawy w swoje ręce i co mogłam to wypływałam w pojedynkę na innym basenie. Moja determinacja zaskoczyła mnie samą i 3 razy w tygodniu przed pracą, sama samiusieńka z własnej woli i dla własnej satysfakcji chodziłam na inny basen by zaliczyć trening i nie stracić tego czegoś, co pozwala każdego kolejnego dnia czuć się w wodzie coraz lepiej. To uczucie, gdy wchodzisz do wody po przerwie, nawet kilkudniowej, jest gorsze od pierwszego biegania po przerwie kilkumiesięcznej. Nie wiem co to jest, ale tego nie lubię, więc jak już pływam, to pływam regularnie, by od tego uczucia trzymać się z daleka.
Rower
Zaczęłam mocno – sztafetą w Przechlewie, na której pokonałam 45 km. O czym mogliście przeczytać, TU. Ta jazda nie przyniosła mi życiówki, czy miejsca na podium, ale sprawiła, że wkroczyłam w kolejny etap szosowania.
Część osób nie rozumie czego się boję i po co to robię skoro się boję? Pierwsza rzecz, to zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy jest kwestią czasu i doświadczenia. Są tacy co nie mają chwili wahania i wątpliwości już na pierwszej jeździe. Ja powoli oswajam się z nowym i nieznanym, należę do tych ostrożnych i potrzebujących czasu. Druga sprawa, nie do końca sobie jeszcze poradziłam z traumą po złamaniu. Na myśl o bólu, który przeżywałam, boję się. Po prostu boję się, że drugiego takiego doświadczenia psychicznie bym nie zniosła. Ten strach mija, staję się bardziej racjonalny, ale mimo wszystko on jest i muszę stopniowo z nim się uporać. Stąd nie cisnę na rowerze przy złej pogodzie, nie jeżdżę po 100-200 km, nie siedzę na kole i nie ryzykuję z prędkością. Powolutku, po swojemu poznaję się z moją Krychą i jak czas pokazuje to najlepszy sposób, bo ekscytujących jazd bez strachu mamy za sobą coraz więcej, więc nie tracę zapału i nadziei tylko powoli robię swoje. Rower staram się traktować jako dodatek i jeżdżę 1-2 razy w tygodniu.
Bieganie
Tu zadziały się wspaniałe rzeczy! Lekarze nie widzą żadnych przeciwskazań bym mogła cieszyć się na nowo reżimem treningowym. Sama nie mogę w to uwierzyć do końca, więc tym bardziej cieszę się z podjętej decyzji o współpracy z trenerem. W treningach obecnie pomaga mi Hubert Duklanowski (ale potraktujcie to jako sekret, bo kazał mi pracować w ciszy). Hubert wie na czym stoję, jakie są opinie lekarzy i moje przyszłe cele. Po trzech miesiącach od”maszerotruchtania” do ciągłego biegu 40-minutowego, w końcu zaczęłam wplatać bardziej skomplikowane jednostki treningowe. Mamy za sobą dopiero kilka wspólnych treningów, ale ja już nie mogę wyjść z podziwu dla siebie samej. Moja forma jest w szokująco znośnym stanie. Wiadomo jest niższa niż przed kontuzją, ale jest lepsza niż zakładałam. Potrafię biegać dwusetki po 33-35 s, biegi komfortowe po 5:00, a ostatnio 4 km po 4:15 przebiegłam, co prawda na plecach Bartka, ale dociągnęłam tempo do końca. Jestem lekko podjarana, z drugiej strony nie do końca wierzę w swoje możliwości, stąd bardzo dobrze robi mi obecność trenera. No i nowa forma treningu, też dobrze mi robi. Zaczynam wierzyć, że to przy krótszych dystansach powinnam zatrzymać się na dłużej w swoich planach. Czuję, że wyjdzie z tego coś dobrego. Czuję się w tym świetnie.
Październik planuję solidnie przepracować, bo w listopadzie i grudniu zapowiada się przerwa, ale o tym dowiecie się w swoim czasie. Za sobą mam próbkę morderczego treningu na basenie, a w momencie gdy Wy to czytacie najpewniej ja znowu męczę się w wodzie… albo na rowerze… albo na bieżni… Coś na pewno robię 😉
fot. Łukasz Zdunek