Podsumowanie miesiąca. Styczeń 2021
Siedzę, myślę i nie wiem od czego zacząć. Z jednej strony był to miesiąc, w którym pokonałam najwięcej kilometrów od dawien dawna, bo aż 330! Wykonałam kilka naprawdę budujących głowę i nogi jednostek, a jednak… A jednak w styczniu coś we mnie pękło. Nie udało mi się zrobić wszystkiego zgodnie z planem, sporo improwizowałam, odwoływałam, przekładałam… W pewnym momencie straciłam zapał, wiarę i potrzebę gonienia za celem, a bez tego jak wiecie ciężko osiągnąć maksimum swoich możliwości. Spróbuję jednak ugryźć to podsumowanie trochę bardziej rzeczowo i skupić mimo wszystko na pozytywach.
Tydzień 01-03.01
Zaczęłam bardzo optymistycznie, bo już 3go podczas testu na 10 km nieoficjalnie pobiłam swoją życiówkę na tym dystansie. Biorąc pod uwagę poprzedzające dwa tygodnie oraz etap przygotowań, wynik 38:17 jest więcej niż zadowalający. Naprawdę mocno uwierzyłam, że to dopiero początek i na wiosnę zdecydowanie poprawię ten rezultat. W końcu przede mną samo mięso treningowe!
Tydzień 04-10.01
Co ciekawsze, dużo nie kosztowała mnie ta dycha, bo w kolejnym tygodniu po dwóch dniach rozbiegania z lekkością i satysfakcją zrobiłam 10x300m (59-56s) +3 km 3:55. Nie za mocny trening, raczej takie pobudzenie i przerywnik w rozbieganiach, które towarzyszyły mi już do końca tygodnia. W ten sposób zamknęłam tydzień mając na liczniku ponad 84 km. W końcu!
Tydzień 11- 17.01
Jak większość tygodni, zaczęłam od wolnego poniedziałku. Tak się złożyło, że wtorek też musiałam zrobić wolny. Czekało mnie kilka dni z Niną u mojej mamy. Pierwszy taki wypad bez Bartka, więc jak się domyślacie wciśnięcie treningu nie było łatwe. Do tego trafiłyśmy na czas gdy przez pierwsze 3 dni padał śnieg i wiał wiatr, a kolejne 3 gdy już dołączył do nas Bartek przyszedł mróz 15-20 stopniowy! Tęsknota za zimą sprawiła, że kilka dni w takich warunkach wręcz fajnie się biegało. Oczywiście nie zrealizowałam żadnych mocniejszych jednostek. Dwa razy zrobiłam drugi zakres. Na sobotnim biegu rozładował się zegarek stąd jest 15, nie 20 km. Generalnie jak na okoliczności jestem zadowolona z wykonanej roboty, ale zdaję sobie sprawę, że myśląc o maratonie w 2:50 na wiosnę nie mogę sobie pozwolić na więcej takich epizodów.
Tydzień 18-24.01
Wróciliśmy do Warszawy, gdzie zima także postanowiła się rozgościć. We wtorek rzutem na taśmę zdążyłam zrobić podbiegi. W środę rozbieganie zaczęłam po lesie, gdzie po męczących 5 km w śniegu wycofałam się na 900m asfaltowego odcinka i tam doklepałam do 15 km. W czwartek udałam się na drogę techniczną przy S8. Miałam szczęście co do warunków, bo udało się zrobić super trening 3×4 km , średnio biegałam po 3:56. Fajnie się biegało, nawet pod wiatr nie miałam większego problemu z trzymaniem tempa. Dalej wolne, rozbieganie i fajna trzydziestka na zakończenie tygodnia. Planowałam bieg tempem narastającym, ale warunki trochę zmieniły koncepcję i po 10 luźnych kilometrach przebiegłam 20 km średnio po 4:20. Tempo poszczególnych kilometrów mocno się różniło, ale wiatr i deszcz ze śniegiem sprawiły, że postanowiłam trzymać się intensywności, a mniej zwracać uwagę na samo tempo. Wyszedł fajny tydzień. Trochę trzeba było kombinować, trochę z zimą bawiłam się w ciuciubabkę i jak patrzę na to z boku, mogę czuć się zwycięzcą.
Tydzień 25-31.01
Kapryśna zima dalej nie odpuszczała. Pewnie jak większość, miałam powoli dość tej nierównej walki. Kombinowania, zmieniania planów, odpuszczania, brodzenia w śniegu, tańca na lodzie… Siłownie i stadiony pozamykane, kierowcy mało wyrozumiali, gdy pojawiasz się na poboczu. Bieganie stawało się męczące, do tego sytuacje z pandemią wcale się nie poprawia, przez co o imprezach masowych także można sobie pomarzyć… Zaczęłam zwyczajnie zastanawiać się, czy sobie nie odpuścić na jakiś czas… ale wiadomo – coś tam biegałam żeby nie zesztywnieć. Poniedziałek wolny, wtorek podbiegi, środa rozbieganie, a czwartek akcent. W tym tygodniu padło na krótsze odcinki – 14x400m. Średnio biegałam odcinki w 1:25, dwa ostatnie w 1:19, na przerwie 90s. To w moim przypadku bardzo szybkie bieganie, do tego bez różnicy większej czy z wiatrem, czy pod. Może ja się marnuję w tym treningu maratońskim? 😉 Dalej dwa bardzo luźne i krótkie biegi i w niedzielę planowałam mocnego longa. Niestety tym razem 1:0 dla zimy. Poddałam się po 12 km. Generalnie mogłabym nabiegać i te 30 km, ale po prostu psychicznie miałam dosyć. Cały styczeń był dość trudny. Wpadło sporo fajnych treningów, ale też miałam sporo na głowie poza bieganiem i trochę mnie wszystko przytłoczyło. Niedokończony trening z 31 stycznia to taki symbol jak bardzo już miałam wszystkiego dość 😉
Na szczęście odpoczęłam, zjadłam trochę słodkości i przywitałam luty z nową energią… No trochę naciągam, ale o tym już następnym razem.
Dość suche to moje podsumowanie, ale nie brnijmy już w te zimowe emocje i postarajmy się wyciągnąć coś dobrego z lutego.