Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /home/runthewo/domains/runtheworld.pl/public_html/wp-content/plugins/admin-builder/inc/abMeta.php on line 119

Warning: "continue" targeting switch is equivalent to "break". Did you mean to use "continue 2"? in /home/runthewo/domains/runtheworld.pl/public_html/wp-content/plugins/admin-builder/inc/abMeta.php on line 162
Jaki był mój 2020? - Run The World

Czas podsumowań właściwie już się skończył, ale dla mnie był to na tyle ważny i przełomowy rok, że choćbym miała sama czytać ten wpis, nie odpuszczę podsumowania! 

Wszystkim 2020 zostanie w pamięci jako rok pandemii covid-19. Nic dziwnego. Koronawirus dyktował warunki przez większość roku. Wpłynął, zmienił lub wręcz zniszczył tak wiele, że choćbyśmy bardzo chcieli, nie da się o tym zapomnieć. Zanim jednak do tego doszło, początek roku zapowiadał się jak każdy inny… 

Pierwszy kwartał 2020

Styczeń to dla mnie wyjątkowy czas. Wróciłam do swoich treningów biegowych. Wróciłam do prowadzenia zajęć New Balance Run Club. I choć od dawnej formy czy wyglądu byłam daleko, czułam, że wszystko w moich rękach i z małą pomocą rodziny uda mi się połączyć macierzyństwo z pracą i pasją. Biegałam spokojnie od 6 do 10 km, 2-3 razy w tygodniu. Łącznie w styczniu wyszło 120 km. Do tego pracowałam nad wzmocnieniem mojego ciała po ciąży i oddechem. Treningów było na tyle mało, że nie czułam większego wpływu na resztę życia, co prawda stresowałam się, czy aby na pewno w tym czasie Ninka nie będzie mnie potrzebowała i nigdy nie odbiegałam dalej niż 3-4 km, ale nie miałam sytuacji bym faktycznie musiała wracać wcześniej. Korzystając z pomocy rodziców, mogliśmy z Bartkiem od czasu do czasu wyjść „na miasto”. Czasem do treningów wrzucałam jazdę na trenażerze, bo w tym czasie gdzieś jeszcze w mojej głowie tliła nadzieja, że przygotuję się przez rok do debiutu w Ironmanie. W lutym zrobiłam jakieś 20 km więcej, kilka biegów dłuższych, dalej bez większych szaleństw. Rower niestety powoli zaczął wypadać. Zrozumiałam, że z treningiem triathlonowym nie będzie tak łatwo przy obecnym trybie życia i postanowiłam skupić się na bieganiu. Stopniowo się rozkręcałam z treningami i coraz większej wprawy nabierałam w łączeniu tego z macierzyństwem.

Jako mama czułam się pewniej z każdym kolejnym tygodniem. Oczywiście nieprzespane noce, zmęczenie, czy stres rodzica, to wszystko było i jest, ale mam wrażenie, że z każdym kolejnym dniem człowiek albo coraz lepiej rozumie swoje dziecko albo po prostu do pewnych rzeczy się przyzwyczaja i jakoś daje radę 🙂 Poza tym to okres gdy dziecko staje się coraz bardziej komunikatywne i uczestniczenie w tym procesie, rozwój dziecka i obserwowanie jak poznaje świat jest magiczne i wynagradza każdą nieprzespaną noc. Nie mogę się nadziwić jak taki mały człowiek szybko się zmienia i uczy nowych umiejętności. Poza tym z perspektywy czasu wiem, że noszenie 4-5 miesięcznego dziecka to nic w porównaniu z tym co czeka nas później 😉 

W marcu znowu przybyło około 20 km, a więc powoli, ale cały czas szłam do przodu. Były momenty, że martwiłam się swoimi wolnymi postępami, wagą, wyglądem, czy wypadającymi włosami. Prawda jest taka, że dopiero 6 miesięcy po porodzie poczułam jakiś taki przełom. Ogólny przełom. Waga, która w pewnym momencie zatrzymała się, sama ruszyła w dół. Tempo biegów skoczyło w górę. Nina zaczęła lepiej spać i coraz więcej beze mnie przy boku. Z Bartkiem dobrze nam szło i dogadywanie się i planowanie dni, tak by każdy zrobił swoje i nacieszył córeczką oraz sobą. Wiosna zapowiadała się bardzo optymistycznie. Było naprawdę fajnie pod każdym względem. 

Niestety również w marcu covid-19 rozszalał się na dobre. Wszystkie biegi zostały odwołane, w sklepach masowo wykupowano papier toaletowy, makaron i konserwy. Całe szczęście czekolada i żelki były bezpieczne, więc zakupy robiłam normalnie i nigdy niczego mi nie zabrakło, ale z zakupów online musiałam zrezygnować i w dalszym ciągu do nich nie wróciłam, bo terminy dostaw dalej są niepewne. Było źle, ludzie byli zestresowani, jeden na drugiego patrzył wilkiem. Strach było wychodzić na ulicę nie z powodu koronawirusa, a tego co stało się z naszym społeczeństwem. Aż został wprowadzony lockdown.

Drugi kwartał 2020

Początek kwietnia to narodowy lockdown. Właściwie dla większości świata. Wprowadzono zakaz poruszania się na święta. Zamknięto lasy. Zalecono izolację od rodziny i nienarażanie osób starszych na kontakt. Wiele osób straciło pracę lub musiało zmienić jej charakter. To był trudny czas dla praktycznie wszystkich. Stresowałam się tym, co przyniesie jutro, ale mając u swego boku Bartka powiedzmy, że udawało się ten stres utrzymać w ryzach. Z jednej strony nasza sytuacja nie wyglądała źle. Z drugiej oboje przecież rzuciliśmy etaty by skupić się na działalności wokół biegania, która nie ukrywajmy została mocno przycięta. Cieszyłam się, że nie podjęliśmy się sporych inwestycji, o których myślałam na początku roku, a ja właściwie byłam jeszcze na macierzyńskim, więc spokojnie mogłam przeczekać ten czas. Od tej pory hasło: brak planu, to czasem najlepszy plan, uważam za hasło przewodnie roku 2020. Żyliśmy, działaliśmy, trenowaliśmy, pracowaliśmy – wszystko na trochę zwolnionych obrotach, ale jednak staraliśmy się funkcjonować w miarę normalnie. 

Większą część wiosny spędziliśmy na Suwalszczyźnie, gdzie nasze życie ograniczyło się głównie do obowiązków rodziców i treningów. Powiem wam szczerze, że przy dziecku, treningach i pracy zajmującej powiedzmy 1/3 etatu, niewiele czasu zostaje na inne rzeczy. Dlatego mi absolutnie ani nuda, ani brak spotkań towarzyskich nie dały się we znaki. A z naszymi rodzinami my osobiście widywaliśmy się, jak tylko zrobiło się w miarę spokojnie i bezpiecznie. Chroniliśmy przede wszystkim dziadków, ale i moi i Bartka rodzice nie wyobrażali sobie odcięcia od Ninki. Taka była nasza decyzja. Gdy największe obostrzenia i panika minęły, stopniowo także wróciliśmy do treningów ze znajomymi (głównie Bartek) i jakoś to nasze życie kręciło się w miarę normalnie, z pandemią w tle. Nie wiem czy bez pandemii wyglądałoby dużo inaczej. Wiadomo, nie było wydarzeń sportowych, wyjazdów, treningów grupowych, ale czy udałoby mi się wcisnąć więcej w swój kalendarz na tym etapie macierzyństwa? Druga sprawa, że może dla wielu z Was zabrzmi to dziwnie, ale i ja i Bartek trenując od tylu lat i cały czas goniąc swoje marzenia i życiówki, prowadzimy mocno ograniczone towarzysko życie. Niestety w pewnym momencie tego czasu przy takim trybie życia jest na tyle mało, że sorry albo trening, regeneracja i wyniki, albo imprezy i wyjazdy na narty. Stąd pod tym kątem koronawirus niewiele u mnie zmienił… wręcz odwrotnie, odkąd jesteśmy rodzicami spotkania towarzyskie i rodzinne są mniej chętnie nam odpuszczane ze względu na Ninę 🙂 

W kwietniu przebiegłam 200 km, w maju 220, a w czerwcu 260. Zaczęło się lato. Kończyłam pierwsze półrocze w świetnej formie, a sytuacja z pandemią na tyle się uspokoiła, że mogliśmy odpalić dwa tygodniowe obozy biegowe, gdzie o formę razem z nami walczyło kilkanaście osób.

Trzeci kwartał 2020

Lato wspominam bardzo dobrze. Poza ograniczonym podróżowaniem i brakiem imprez masowych, życie toczyło się w miarę normalnie. Do połowy lipca prowadziliśmy z Bartkiem obozy. Generalnie odżyliśmy przez ten czas. Mam wrażenie, że wzajemnie dawaliśmy sobie wszyscy nadzieję, że jeszcze będzie normalnie. Ja przyznaję, że obawiałam się na początku pandemii, że sport amatorski tego nie przeżyje, że ludziom zabraknie motywacji w tych trudnych i specyficznych czasach, a okazało się wręcz odwrotnie. Ludzie nie tylko dalej trenują, ale robią to chętniej i z większą determinacją. Oczywiście cały czas była z nami Nina, gwiazda wspólnych posiłków. Tu na tapecie rozszerzanie diety, pierwsze zęby, coraz większa potrzeba ruchu, coraz mniejsza potrzeba snu… Pandemia czy nie, Nina i czas zasuwają do przodu. Jest coraz więcej obowiązków przy Ninie i przy pracy i przy treningach.

W sierpniu wystartowałam w zawodach na 10 km, gdzie nieoficjalnie pobiłam swoją dotychczasową życiówkę. Później polecieliśmy na kilka dni do Rzymu, co uważam za decyzję życia jeżeli chodzi o termin i miejsce. 

Całe lato wspominam bardzo pozytywnie. Dużo trenowaliśmy, dużo spacerowaliśmy i razem spędzaliśmy czas. Często jedliśmy na mieście (Nina uwielbia przebywać w restauracjach), pokazywaliśmy Ninie świat i ten bliższy jak nasz park, i ten dalszy jak zoo, Ciechanowiec, czy Rzym. To było fajne lato trochę taki macierzyński chill, połączony z obozem sportowym 😉 

We wrześniu wystartowaliśmy z jeszcze jednym obozem biegowym, tym razem nie w Krasnopolu, a Szelmencie. Nasi uczestnicy mogli poznać jeszcze bardziej wymagające tereny Suwalszczyzny, potrenować, odpocząć i naładować się na to, co szykowała dla nas jesień… 

Maraton pod koniec września odbył się w mega okrojonej formule. Niestety bez udziału Bartka, który już podczas obozu zaczął mieć problem z nogą. Naszą rodzinę reprezentowałam ja i choć 3 miejsce i czas 3:03 jak na ten moment treningu nie są powodami do wstydu, do pełni szczęścia trochę zabrakło 😉 Tego dnia zaliczyłam rekord jeżeli chodzi o mój czas bez córki u boku. Ze względu na brzydką pogodę została w domu, a ja w związku z zajęciem trzeciego miejsca musiałam jeszcze jakąś dodatkową godzinę spędzić na badaniach antydopingowych. Z kolei we wrześniu padł rekord objętości, bo pierwszy raz przekroczyłam 300 km. 

Czwarty kwartał 2020

Październik to w moim treningu roztrenowanie. Podróż do Amsterdamu (kolejna stolica zaliczona przez Ninę), choć deszczowego, to ciepłego dzięki gościnności Pawła. Szykowanie się do najważniejszego wydarzenia roku – 1 urodzin Ninki. 20 października Nina kończyła rok. Kilka dni przed tym zostały wprowadzone nowe obostrzenia, na wzór tych z wiosny, choć całe szczęście lasy i papier toaletowy zostawili w spokoju, ale jednak… wielkiej imprezy w knajpie nie było. Spotkaliśmy się w domu w małym, ale miłym gronie i cieszyliśmy się tym, co mamy. 

Ja entuzjastycznie wróciłam do treningów i wielkich maratońskich planów na początku listopada. Jeżeli chodzi o pandemię, sytuacja nie wygladała dobrze. Coraz więcej osób chorowało, pojawiły się pierwsze chore osoby w najbliższym otoczeniu. Biegi zostały wstrzymane, nawet te najmniejsze. Znowu trochę zaczęłam tracić nadzieję na powrót do jako takiej normalności. U Niny zaczął się etap histerii, regres snu oraz czwórek, a może przede wszystkim czwórek? Do tego problemy z apetytem, brak słońca i ta pandemia w tle. Praktycznie codziennie przebiegałam przy punkcie pobrań covid-19 i patrzyłam na ciągnącą się przez całą ulicę kolejkę. 

Cały listopad był jakiś taki przytłaczający i męczący, a grudzień w sumie nie zaczął się lepiej. 

Ja trenuję już naprawdę sporo. Niny potrzeby też są coraz większe, a doba wcale nie jest dłuższa. Kiedyś myślałam, że im dziecko starsze, tym bardziej samowystarczalne, a to nic bardziej mylnego. Owszem można wiele rzeczy olać czy scedować na inne osoby, ale staram się być mamą przede wszystkim obecną w życiu mojej córki. Chcę żeby wiedziała jak bardzo ją kocham po moich czynach, a nie tylko słowach. Stąd czasem jestem po prostu zmęczona i nie wyrabiam na zakrętach, ale która mama tego nie zna?

Przed samymi świętami dopadł i nas covid-19. Może nie dosłownie, czego w sumie jeszcze nie wiemy, ale zostaliśmy objęci kwarantanną w związku z nierozstrzygniętymi testami i gorączką Niny. To był trudny i wyjątkowo stresujący czas. Zostaliśmy uwolnieni 26 grudnia, Nina też powoli czuła się coraz lepiej. Sylwestra spędziliśmy we własnym gronie, jak i rok wcześniej. Z taką różnicą, że nasza córka przespała imprezę, a rok temu uparcie czekała z nami do północy.

I tak oto minął nam cały rok w baaardzo dużym skrócie. 

Dla mnie osobiście ten rok przyniósł wyjątkowe i nowe doświadczenia, ponieważ pod koniec 2019 zostałam mamą. Stąd rodzina i opieka nad córką były moimi wartościami nadrzędnymi przez cały 2020. Do tego jako osoba kochająca aktywny tryb życia skupiłam się na procesie swojego powrotu do biegania i działalności treningowej. Pandemia wiele zmieniła, pokrzyżowała sporo planów, przyniosła trochę stresu, ale w ogólnym rozrachunku, to był dla mnie dobry rok. Byłam szczęśliwa i wdzięczna za to co mam. Za moją rodzinę, zdrowie, wygodne mieszkanie, pasję, znajomych, możliwość wyjścia do parku, czy świecące słońce. Może nie biegowo, ale życiowo dość mocno zwolniłam i nie wiem, czy uda mi się utrzymać ten balans, ale bardzo bym chciała by tak zostało. Praca jest ważna, ale relacje międzyludzkie, czas spędzony z rodziną, pasja, będą zawsze ponad chęcią posiadania dla samego posiadania. Poza tym w nowym roku chciałabym zmniejszyć ilość stresu, zmęczenia i kłótni z Bartkiem (choć nie jesteśmy kłótliwą parą, to ostatni rok był jednak trochę burzliwy dla naszego związku), mam nadzieję, że to się uda, a na pewno będę nad tym pracowała. A z rzeczy takich bardziej przyziemnych liczę na powrót imprez biegowych i walkę o poprawę życiówek na dystansach od 5 km do maratonu. Na swoją formę w 2020 nie mogę narzekać, uważam, że lepszego powrotu po ciąży nie mogłam sobie wymarzyć. W zdrowiu i bez pośpiechu wypracowałam lepszą formę niż byłam przed ciążą. Przebiegłam ponad 3 tysiące kilometrów, zrobiłam wynik na 10 km i zajęłam trzecie miejsce w Maratonie Warszawskim, to dobry wstęp do tego co planuję na 2021.

Z Niną nic nie planuję, bo na pewno uknuła już swój własny plan, a ja postaram się spokojnie do niego dostosować 🙂 Myślę, że będzie fajnie. Pamiętajcie z pandemią czy nie, jaki będzie ten rok zależy głównie od nas samych! Trzymam kciuki!

Share: