Podsumowanie miesiąca. Sierpień 2020
296 km na koniec miesiąca. Dacie wiarę, że nie dokręciłam? Jak do tego doszło? Zaraz wszystko opowiem.
Ze względu na przyspieszony start w maratonie, sierpień miał zawierać samo maratońskie mięcho: trzydziestki, tempa, prace na zmęczeniu i głodzie… Faktycznie sporo treningów poszło RE WE LA CYJ NIE, ale żeby nie było za pięknie były i te nieudane, skrócone i niewykonane. Właściwie nie wchodząc w szczegóły, mogłabym napisać: życie. Taka dola amatora. Czasem czasu nie starczyło, czasem nie było jak uciec przed słońcem, obiad Niny był ważniejszy, itd.. Takie niewinne zdarzenia sprawiają, że w pewnym momencie do maratonu zostają 4 tygodnie, a my mamy na koncie jedno długie wybieganie ? Ja wiem, że wierzycie, że twarda jestem i ten maraton jakoś tam przebiegnę… ale ja strasznie nie lubię jakoś i stąd mam lekkiego pietra. Z jednej strony treningi tempowe robię najlepiej i najszybciej ever. Z drugiej strony miałam tylko kilka treningów trwających powyżej 90 minut i ze dwa 2 h (jak nie jeden), a to sprawia, że choć czuję się szybka, po półmetku może być cieniutko. Słowo się jednak rzekło i spróbuję powalczyć, ale do tej pory trochę jeszcze się podenerwuję. Wybaczcie.
W sierpniu poprawiłabym czas na 10 km, gdyby trasa była domierzona, o czym pisałam w relacji z zawodów. Myślę, że w normalnych warunkach powalczyłabym o złamanie 38 minut, a to daje duże nadzieje i w przełożeniu na maraton. Kilometrów przebiegłam 296, a więc więcej niż w lipcu, choć nie imponująco dużo. Średnio biegałam 70 km tygodniowo, tak jak założyłam.
Zrobiłam jedną rewelacyjną trzydziestkę i jeżeli uda mi się wystartować w maratonie (wystartuję), w chwilach kryzysu będę o niej pamiętać! Kilka dni luźniejszych w Rzymie było planowano-nieplanowanych. Niestety nie sądziłam, że po powrocie nie nadrobię tych dni i sierpień zakończyłam na 296,6 km z przymusu, nie z wyboru. Nie miałam kompletnie siły by chociaż spróbować ruszyć. Do tego na początku września doszedł ogromny ból głowy, który wykluczył mnie z życia i treningu na dwa dni i tak zamiast bliżej maratonu było więcej pewnych i spokoju, jest więcej stresu i niewiadomych. Jak tu poukładać te klocki by jeszcze coś zyskać i nie przesadzić? Kluczowe dwa tygodnie właśnie się zaczęły, robię co mogę i powiem Wam szczerze, sama jestem ciekawa co z tego wyjdzie. Jeszcze nigdy maraton nie stanowił aż takiej niewiadomej dla mnie. Czy odważę się stanąć na starcie? Jaką taktykę przyjmę ostatecznie? Na moje niestety! Odpowiedź już niedługo!!!