Podsumowanie miesiąca. Wrzesień 2015
Wrzesień bez wątpienia był dla mnie jednym z ważniejszych miesięcy tego roku. Odbywający się 27 września 37. PZU Maraton Warszawski zamknął etap kilkumiesięcznych przygotowań do maratonu i drżącą ręką to piszę, ale zakończył mój sezon startowy. Tak, planuję krótkie roztrenowanie. Planuję, bo co z tego wyjdzie, czas pokaże, zanim jednak o przyszłości, wróćmy do początku.
Na początku miesiąca włączył się u mnie tryb: oczekiwanie i wyciszenie. Ponad dwa tygodnie spędziłam poza Warszawą. W poszukiwaniu wytchnienia i spokoju wewnętrznego wybrałam się w rodzinne strony, a później polskie góry: Szklarska Poręba, Krynica Zdrój. Stałam się bardziej zamknięta i milcząca, pojawiło się niewiele zdjęć z moich treningów. Byłam już zmęczona wszystkim, a zbliżająca się jesień dodatkowo wprowadziła mnie w melancholijny stan. Zamknęłam się w sobie, biegałam i odliczałam dni. Mimo choroby zrobiłam przez te pierwsze dwa tygodnie miesiąca kawał dobrej roboty, walcząc z wiatrem na Suwalszczyźnie i ostrymi podbiegami w Szklarskiej, czułam, że w Warszawie warunki zewnętrzne nie powinny mi zagrozić.
Zdjęcie: maratonypolskie.pl (Tak wyglądałam na finiszu swojej pierwszej dychy poniżej 40 minut)
11-13 września to Festiwal Biegowy w Krynicy i moje biegowe szaleństwa. Do Krynicy przybyłam prosto ze Szklarskiej. 14 godzin w pociągach i autobusach, z lekkim opóźnieniem, ale dotarłam na galę wręczenia nagród – dotarliśmy, bo ostatnie 40 km jechałam już samochodem z Bartkiem. Bartek wpadł na scenę jako zwycięzca w Plebiscycie na Biegowego Dziennikarza Roku 2015, a ja otrzymałam wyróżnienie. Za co jeszcze raz gorąco dziękuję! Po tych zaszczytach zostało już nam tylko swoje wybiegać byście nie utracili wiary co do słuszności wyboru. W sobotę zrobiliśmy wspólną Życiową Dziesiątkę tempem poniżej 4 min/km. Nie był to bieg na granicy moich możliwości (Bartka roztruchtanie, moje tempo progowe), do tego trasa prowadziła w dół, więc można uznać ten bieg za jeden z mocniejszych, ale miłych i udanych treningów. Tak wyglądała pierwsza moja dycha poniżej <40 minut. Bez magii, ale zadowolona z siebie całą sobotę uzupełniałam kalorie (moja trwająca w nieskończoność choroba sprawiła, że bardzo straciłam na wadze), a w niedzielę planowałam długie wybieganie, ale ostatecznie wyszedł maraton. O Krynicy pisałam więcej TU i TU. Na 2 tygodnie przed docelowym startem sezonu zrobiłam maraton w górach. Kilka osób wprost mi powiedziało co o tym myśli, ale muszę Wam przyznać, że ani przez chwilę nie przeszło mi przez głowę, że ten start mnie zmęczył i mógłby źle wpłynąć na Warszawę. Poranione stopy, owszem bardzo mnie martwiły i to mógłby być mój powód porażki w Warszawie, samo zmęczenie maratonem w Krynicy nie. Już pisałam kilka razy, ale Maraton w Krynicy naprawdę mnie nie zmęczył, było ciężko, bo długo, trudny teren i mocny wiatr oraz bolące stopy, ale tempo trzymałam na tyle niskie, że na drugi dzień nie bolał mnie ani jeden mięsień, czułam się lepiej niż po niejednym treningu.
Kolejne dwa tygodnie września spędziłam na zmniejszaniu obciążeń i odpędzaniu czarnych myśli. Pisałam o potędze głowy i pewności siebie i gdyby nie to, że ja naprawdę dogłębnie wierzę w to co piszę, pewnie bym nie wystartowała. Na 3 dni przed startem moje nogi i zdrowie były na tyle ok, że właściwie nie mogłam już uznać ich za wymówkę i musiałam spróbować zrobić swoje na maratonie. Tak sobie myślę, że przed żadnym innym maratonem nie spotkałam się z taką ilością przeciwności i dalej ciężko mi uwierzyć, że ostatecznie złamałam te 3 h.
Na tydzień przed Maratonem Warszawskim przeszłam na dietę białkową, ostatniego dnia na białku świętowałam swoje 27. urodziny. Choć wiele rzeczy w życiu mi nie wyszło, jestem szczęśliwa i pod wpływem uczucia upływających lat powstał tekst o życiu. Ostatnie dwa dni przed maratonem nie biegałam już nic. Taką mam taktykę.
27 września był maraton, o którym już wszystko wiecie, ale możecie jeszcze wrócić i poczytać TU. Ja tymczsem idę dalej. Dwa dni po maratonie nie robiłam nic. O dziwo mocno nie cierpiałam. Jak przypominam sobie co działo się po pierwszym maratonie, to każdy kolejny jest o niebo lepszy. W poniedziałek zero ruchu, we wtorek wybrałam się na saunę. W środę spojrzałam w kalendarz i zobaczyłam, że do 400 km w miesiącu brakuje mi 11 km. Musiałam to zrobić. Miesiąc zamknęłam z 400 km na liczniku.
Zdjęcie: sportografia.pl
Mamy już październik, a ja myślę co dalej? Na pewno przez jeszcze dobrych kilka dni będę biegała mało i spokojnie. Nie będę poprawiać krótszych dystansów. Będę odpoczywać, zbierać i testować sprzęt, bo 24 października czeka mnie debiut ultra po górach! Więcej o moich planach i przygotowaniach do Łemkowyna Ultra Trail będę pisać przez najbliższe tygodnie. Zacznę w ten weekend od założenia butów terenowych na nogi. Także nie martwcie się, na RTW nie zapowiada się na nudne roztrenowanie!
Pozdrawiam!