Podsumowanie miesiąca. Sierpień 2016

To był burzliwy i chaotyczny miesiąc. Pełen przemyśleń, zmian i nieregularnych treningów. Nie mylcie z leniwym, bo taki na pewno nie był, ale ze względu na różne zobowiązania ciężko mi było żyć według dzienniczka treningowego. Sporo improwizowałam i z całą pewnością nie straciłam na formie w tym miesiącu. Wszystko poniżej – podsumowanie sierpnia czas zacząć!
Niezmiennie moim celem jest powrót do formy i pełni zdrowia. Do biegania wróciłam 9 czerwca (jak mnie pamięć nie myli), a więc 3 miesiąc mija. Poza tym cały czas pływam i jeżdżę (staram się) na rowerze. O czym doskonale wiecie. Nie myślę o kolejnych wyzwaniach, życiówkach, specjalnie też nie skupiam się na przebytym dystansie i tempie. Po prostu codziennie coś robię, przynajmniej 45 minut, by lepiej wyglądać, czuć się i zbudować formę ogólną. O czym stale przypominam. Ale czas leci, a im więcej go ulatuje, tym więcej pytań dostaję o swoją aktualną formę, plany startowe, progres itd. Czasem nawet dostanę prztyczka, że jestem słaba, ale te prztyczki już na mnie nie działają.
Po Jamajce wiele się zmieniło nie tylko w moim ciele, ale i głowie. Za metą maratonu poza przeszywającym bólem w biodrze, czułam jak spływa ze mnie presja, z którą zmagałam się od dłuższego czasu. Te kilometry i ten ból były mi potrzebne by zdać sobie sprawę, że dobiłam do bardzo niebezpiecznej granicy. W bieganiu i w życiu prywatnym tyle na siebie wrzuciłam, inni jeszcze dorzucili, że prędzej czy później musiało coś we mnie pęknąć. Presja, z którą żyłam, prawie mnie zniszczyła. Miałam dużo czasu by poukładać sobie w głowie wiele spraw, odkryć na nowo miłość do sportu, która pchała mnie przez wiele lat i pozbyć się ciężaru presji bycia naj. Dziś wracam lżejsza i za nic w świecie nie chcę nałożyć na siebie ciężaru, który nosiłam, a gdy tylko poczuję, że tak się dzieje, zrobię krok w tył, odwrócę się od ludzi, którzy napędzają ją, ucieknę w Bieszczady. Znam swoją wartość, swoje cele i plany. Wierzę w coś, o czym wielu osobom jeszcze głośno nie mówiłam i cierpliwie robię swoje by każdego dnia być bliżej celu. Cel i droga do niego, to wartości indywidualne, porównywanie się do nich zwyczajnie nie ma sensu, więc niech nikt nikomu nie odlicza dni i nie każe biec za obcymi pragnieniami. Mam jeszcze pełno marzeń sportowych! A moja ambicja wcale nie przygasa. Gonię za marzeniami każdego dnia, to się nie zmienia, bo ja uwielbiam gonić, ale sama sobie narzucam rytm i wybieram własną drogą. Jeżeli ktoś ze chce ze mną zostać na tej drodze, niech uzbroi się w cierpliwość, bo do końca roku stawiam na pracę u podstaw. Bez szalonych wyzwań i ataków na życiówki. A przy okazji namawiam, tych co nie mogę się zebrać, zniechęcają niepowodzeniami i mają problem z cierpliwością w treningu, dołączcie do mnie i róbcie swoje. Krok po kroczku, zobaczycie, że za pół roku będziecie dalej niż frustraci, którzy w Was nie wierzyli. Ufff, to tyle ze wstępu 🙂 A teraz serio przechodzę do podsumowania miesiąca, patrzajcie:
PŁYWANIE
W temacie pływania mam wiele do przekazania. O tym jak przekonałam się do open water, jak dołączyłam na treningi mastersów i jak skończyłam z dwutygodniową przerwą. Napiszę. Wszystko napiszę, ale w oddzielnym wpisie, bo dużo ważnych spraw tam się znajdzie. W sierpniu plan: pn/ śr/ pt/ 7.00 – przestał działać. Pierwsze dwa tygodnie pływałam 3, a nawet 4 razy na tydzień, w tym kilka razy w open water, ale w różnej kombinacji! Z bojką, Benjim oraz Michałem było łatwiej przekonać się do wód otwartych, co nie zmienia faktu, że jak zmieniłam jezioro, prawie narobiłam w piankę ze strachu! Na szczęście sierpień się skończył, piankę oddaję, koniec z open water na ten rok.
A później był Dobry Obóz 13-20 sierpnia, na którym nie pływałam, a jak wróciłam do Warszawy też nie pływałam. Czemu? Skupiłam się na szlifowaniu formy rowerowej pod kątem startu w Przechlewie, ile wyszło ze szlifowania – patrz dalej!
ROWER
Tu przycisnęłam! Z dwóch treningów w tygodniu, przeszłam na 3! Wszystko pod kątem przygotowań do Przechlewa, ale nie tylko. Przechlewo jest moim dodatkowym motywatorem, który pozwala mi nie poddawać się i z dnia na dzień czuć większy luz na szosie, a za tym idzie przede wszystkim większa miłość do Krysi. Przyznam, że mam za sobą kilka naprawdę fajnych i mocnych treningów. Z Krychą zaczynamy się rozumieć, ale z kobietami bywa różnie. Są jazdy, że wszystko idzie perfekcyjnie, a są takie gdy od pierwszego powiewu wiatru mam ochotę zawrócić. W nauce jazdy na rowerze szosowym działa niezawodna i nieśmiertelna zasada – swoje trzeba wyjeździć. Nic nie zamieni tysięcy kilometrów spędzonych na szosie. By poczuć się pewnie, by poczuć komfort i jedność ze sprzętem, by nauczyć się technicznie i bezpiecznie pomykać szosówką, swoje trzeba wyjeździć i tyle. Przyznam, że dużo łatwiej mi idzie gdy wychodzę z kimś, wtedy wiatr boczny nie taki straszny, a i 30 km/h łatwiej wybija na zegarze. Do tego gdy np. towarzyszy mi Benji (były kolarz) dużo uczę się, ale o samej jeździe z Benjim napiszę też w oddzielnym wpisie, bo było po czym się zbierać. W dalszym ciągu nie jeżdżę jednak dużo. Od początku sporo pauzuję ze względu na moje biodro, specyficzna pozycja ciała na rowerze szosowym jeszcze nie do końca jest w pełni komfortowa dla mojego biodra. Każdego tygodnia robię mały krok do przodu, a to najważniejsze.
BIEGANIE
Niezmiennie moja ulubiona dyscyplina. Tu czuję się lekko i w pełni sprawna. Uwielbiam biegać i nie potrzebuję dodatkowych bodźców by zmotywować się do wyjścia, a z rowerem i pływaniem… to tak różnie bywa. Biegam 2 razy w tygodniu, poza tygodniem, w którym był obóz. To co się zmieniło, to jakość moich treningów. Obecnie biegam 40 minut bez przerw na marsz. Zaczynałam od 1/1, przez 5/1, następnie 10/1 a teraz 40 (minut biegu/minut marszu). Pierwsze ciągłe 40 minut było męczące przede wszystkim psychicznie, ale teraz jest już na luzaku! Staram się biegać w pierwszym zakresie, ewentualnie delikatnie muskać początek drugiego. Myślę, że jeszcze do końca września zostanę przy dwóch treningach w tygodniu, jak będę dobrze się czuła, to w październiku coś zadziałamy.
Tyle chyba z sierpnia, za oknem już wrzesień. Miesiąc, który nastraja mnie nostalgicznie… czuję że spędzę go na trenażerze 😉