Z pamiętnika początkującego kolarza
Z Kryśką tworzymy jakiś szalony team! A nasz związek to niekończący się PMS! Istny zawrót głowy! Raz kochamy się i czujemy ze sobą jedność, jakbyśmy były ulepione z jednej gliny. A innym, mam wrażenie, że ten rower robi mi na złość… Samotna ucieczka przed burzą, ostra jazda na kole z Benjim, czasówka w pełnym słońcu, co jeszcze wrzuciłam do pamiętnika początkującego kolarza?
Przed wyjazdem na obóz nie układało się między nami najlepiej. Do każdej jazdy zbierałam się jak za karę i stresowałam okropnie. Stąd nie miałam ich za dużo. Do tego zaliczyłam kolejną glebę. Myślałam, że otworzę się w Krasnopolu. Mniej samochodów, lepsze trasy, więcej spokoju, wtedy na pewno coś wyjeżdżę…
Jazda na szosie jest całkowicie zależna od warunków pogodowych i tych panujących na drodze (nawierzchnia, natężenie ruchu). Ktoś powie, eee w bieganiu jest podobnie, ale uwierzcie, wiatr boczny, wmordewind, czy deszcz potrafi na szosie zepsuć wszystko! Tempo, humor, bezpieczeństwo! Gminne asfalty po letnich upałach i traktorach niestety przestały być idealne. Pęknięcia i dziury w jezdni okropnie mnie stresują. Powoli mi przechodzi, bo skoro wszyscy jeżdżą, to i ja jakoś dam radę. Dla bezpieczeństwa po prostu szerzej otwieram oczy i mocno zwalniam. Wyznaję wtedy zasadę spokój psychiczny nad prędkość. Nie potrzebowałam do tego specjalistów, którzy tylko potwierdzili moje obawy, że to wiatr boczny jest najgorszy i najbardziej niebezpieczny! Nie jakiś tam wmordewind, tylko ten boczny, co spycha z jezdni, czasem skutecznie i gra w berka na zjazdach.
Dla początkującego kolarza, takiego jak ja, wystarczy kilka podmuchów, by już do końca jazdy nie czuć się fajnie i spiąć całe ciało do granic wytrzymałości, albo zawrócić do domu. Asfalt i wiatr uniemożliwiały mi ostre jazdy na Suwalszczyźnie, z drugiej strony małe natężenie ruchu i silny wiatr w plecy wynagradzały. Wyglądało więc to tak, że jechałam napędzana pozytywną energią (później okazywało się wiatrem w plecy) przez połowę trasy, a drugą miałam doła, czasem w odwrotnej kolejności. A jak były dni, że wiatr w trakcie jazdy się zmieniał, miałam ochotę sprzedać Krychę. Wiatr jest do bani. Podczas takich jazd sama sobie się dziwię, że ja w ogóle wychodzę na ten rower.
Na szosie jest zła pogoda, ale jest trenażer. Nawiązując do biegowego powiedzonka. O swoich lękach i dyskomforcie, które odchodzą i nawracają jak chcą, sami zobaczcie wykres powyżej – jak burza goniła to umiałam przycisnąć, rozmawiałam z Benjim (moim osobistym dobrym duchem, bo trenerem nie chce 😉 ) i dostałam zielone światło na jazdę na trenażerze, gdy czuję, że wyjście na zewnątrz będzie kosztowało mnie za dużo nerwów. Wielu świetnych triathlonistów trenuje na trenażerach częściej niż na zewnątrz ze względów czasowych, pogodowych i komfortowych, z sukcesem. Poza tym własne bezpieczeństwo jest najważniejsze. Na trenażer wsiadam bez skrupułów, gdy mocno wieje, leje albo wracam późno z pracy. zainwestowałam w naprawdę wypasiony egzemplarz. Łączę trenażer ze swoim komputerem, wybieram trasę do jazdy i wirtualnie ją pokonuję. Najczęściej są to etapy znanych wyścigów kolarskich. Wrzucam ekran na TV i cisnę! Trenażer odzwierciedla nachylenie trasy i w zależności od podjazdów i zjazdów dostosowuje bardzo płynnie opór, dzięki temu robię ostrą robotę nie wstając sprzed TV 😉 Pozostaje tylko dźwięk i nuda, ale z czasem i to opanuję.
Kolejne moje przemyślenie dotyczy mocy. Ile jestem w stanie z siebie dać i czemu tak mało? Moje treningi na szosie przypominają wycieczki krajoznawcze. Gdy tylko noga zapiecze od razu zwalniam.Dodając do tego opory związane z pogodą i zmęczenie innym aktywnościami, nie potrafię z siebie wyciągnąć tyle ile na bieganiu. Z jednej strony może to być specyfika samego kolarstwa. Podkreśla się, że to jest jeden z najcięższych i najbardziej niewdzięcznych sportów, przypomina ciągłe trzymanie ręki w lodowatej wodzie. Ja mam wrażenie, że wyjątkowo krótko jestem w stanie wytrzymać w tej wodzie. Z drugiej strony większość jazd na szosie Polar zlicza mi jako treningi wymagające, a nawet ekstremalne… Będę nad tym pracowała, bo są jazdy , które mi pokazują, że jednak umiem.
Dni, gdy wiem, że mogę. Trochę ponarzekałam, czas przejść do przyjemniejszej części pamiętnika. Bo dobre dni z Krysią też mamy! Po jeździe z Benjim czułam się jak młody bóg! Nogi paliły mnie cały dzień, ale szczęście i duma, które mnie przepełniały były silniejsze. A palące mięśnie? Po nocy minęło! W bieganiu tak nie ma… Wracając do jazdy z Benjim. Nastawiałam się na miłą przejażdżkę (jak z Krasuskiem) gdzie czegoś się nauczę, pogadam miło, dodam do dzienniczka kilka kolejnych kilometrów, taka standardowa moja jazda krajoznawcza. O! Wielkie było moje zdziwienie, gdy gaduła Benji zmienił się w milczącego kata i jedyne co czasem rzucił: trzymaj koło, ciągnij do góry nogę, zwiększ kadencję, nie odpuszczaj! Jadąc cały czas 32 -33 km/h a ja nigdy tak szybko nie jeździłam! I na kole nigdy nie jeździłam! Poza tym jeszcze nie odzyskałam pełni sił sprzed złamania, nie mówiąc już o poprawie tych sił! Zła byłam, ale jechałam, a gdy widziałam, że faktycznie mogę i wytrzymuję to mordercze tempo kolejne 5 km to postanawiałam się nie podddawać. Przy okazji tej jazdy Benji dał mi kilka wskazówek co do sylwetki, kilka miałam już od Adama z Guru i muszę przyznać, że działają. Te pozycje aero to nie taka głupia sprawa. Trzymanie stopy równo i ciągnięcie w górę a nie tylko naciskanie pedałów, naprawdę robi robotę. Pod koniec jazdy Benji dał mi ostatnie zadanie: 1 km jazdy na zapalenie płuc. Odjechał mi w kilka sekund, a ja ostatecznie wyplułam płuca. Było fajnie. W takich chwilach niczego się nie boję (czasem tylko tego trzymania koła i ostrzejszych zakrętów) i czuję, że jak swoje wyjeździmy, to będziemy z Kryśką cholernie mocne! Bo Benji mówi, że urodzony ze mnie kolarz 😀 Po takich jazdach kocham Krysię i kolarstwo całym sercem i mam ochotę na więcej i więcej.
W szosie zawsze możesz coś poprawić. Wsiadając na Krychę nie wiedziałam nic o rowerach szosowych. Minęło kilka miesięcy, wiem już więcej, ale codziennie uczę się czegoś nowego. Na przejażdżce z Benjim miałam w tylnym kole 3,5 bara, a powinnam mieć jakieś 7,5. Nie sądziłam, że to takie ważne, by pilnować powietrza w kołach przed każdą jazdą. Jak pokazała moja kolejna jazda – bardzo ważne! Z napompowanymi kołami zrobiłam w pojedynkę dłuższy i szybszy trening niż na plecach Benjego! Albo robię takie szybkie postępy, albo powietrze w kołach robi ogromną robotę 😉 Zabawę w upiększanie Krysi zaczynam powoli i nieśmiało. Zmieniłam kierownicę i siodełko, dzięki czemu poprawił się komfort jazdy (nie trzymam rąk tak szeroko i daleko jak na początku oraz tyłek mi się nie ślizga).
Po której stronie jestem? „Powtarzające się niepowodzenia są jak chodzenie po rozżarzonych węglach w stronę muru, który oddala się, gdy tylko doń się zbliżasz – koszmar Syzyfa. W końcu koło frustracji powoduje, że zawodnik czuje się pokonany lub wściekły. Może też pojawić się słodkie rozgoryczenie. Wyrażenie to zgrabnie oddaje ideę, że istnieje element zdrowego gniewu w znużonym umyśle, który napędza pozytywne zmiany. Słodkie rozgoryczenie jest przeciwieństwem bycia pokonanym” , to cytat z książki: Jak bardzo tego chcesz, Matta Fitzegeralda. Jazda na szosie, za każdym razem przypomina mi, że jestem po kontuzji i potrzebuję jeszcze sporo czasu by dojść do siebie. Jestem świadoma, że osoby na MTB obecnie jeżdżą szybciej ode mnie, że utrzymanie 30 km/h kosztuje mnie nadzwyczaj dużo wysiłku, że moje mięśnie pośladkowe i czworogłowe są jeszcze w rozsypce i nie dorastam do pięt większości regularnie jeżdżących, ale wierzę, że to się zmieni, bo noga naprawdę jest coraz mocniejsza. Czasem jednak mam wątpliwości. Patrzę na siebie, na to gdzie jestem i się zastanawiam, czy to jeszcze słodkie rozgoryczenie mnie napędza, czy poczucie bycia pokonanym hamuje?