trening

Podsumowanie miesiąca. Marzec 2017

Standardowo zapraszam na podsumowanie poprzedniego miesiąca. Spojrzałam w dzienniczek i zdałam sobie sprawę, że naprawdę sporo działo się w marcu. Pierwsze starty, mocne sprawdziany, wyjazd do Hiszpanii, brak roweru, życiówki w wodzie – jest o czym pisać.

W marcu postawiłam na bieganie. Rower wyrzuciłam z planu. Jeździłam dwa razy dla zabicia czasu. Pływanie zostało. Standardowo 3 razy w tygodniu, ale pływanie łączę z bieganiem bez problemu. Z rowerem jest gorzej, jak tylko zaczynam więcej jeździć, gorzej biegam, a to na bieganiu jednak najbardziej mi zależy. W kwietniu chcę wrócić na rower, czy po przerwie będzie łatwiej? Zobaczymy.

Na początku miesiąca zrobiłam pierwszy trening od przerwy, na którym czułam, że lecę. Było to krótkie BNP: 4:48,4:22, 4:13, 4:07, 4:06, 4:01, 3:49. Nogi lekkie, kręcą, oddycham spokojnie, potrzebowałam tego. Dwa dni później miałam bieg w Wiązownie, 5 km, po których nie spodziewałam się zbyt wiele. Wyszło 19:24, równym tempem, bez cierpienia. Kolejna cegiełka do dobrego samopoczucia. Do tej pory cieszyłam się bieganiem, ale nie specjalnie wierzyłam, że mogę biegać równie szybko, a nawet szybciej niż przed kontuzją. W marcu zaczęłam wierzyć, że jeszcze wszystko przede mną.

Na fali sukcesów we wtorek zrobiłam trening killer. Nie, nie z Chodakowską 5 x 800m w kolcach i wsiadłam w samolot na krótki urlop/obóz do Hiszpanii. Kolejne doświadczenie zdobyte – wiem jak mogą boleć łydki po biegach w kolcach. Masakra.

W Hiszpanii trenowałam mniej niż w założeniach ze względu na łydki. Po powrocie do kraju znowu wzięłam się do roboty. 18 marca mocny trening, a 19go start w Biegu Kobiet w Suwałkach, który udało się wygrać. Bieg krótki, ale mocny. Kolejna cegiełka 😉

Przed biegiem w Suwałkach porwałam pasek od zegarka, musiałam odesłać go do serwisu i biegałam z zegarkiem Bartka, a pływałam bez. Stąd wklejam podgląd treningów tylko z Endomondo, gdzie nie ma pływania. Taki peszek. Zegarek na szczęście już wrócił.

Kolejny tydzień marca przetrenowałam bardzo ładnie. Nic nie bolało, nie jęczałam Hubertowi, że jestem zmęczona, biegałam jak szalona, a na koniec zaliczyłam mocną dychę podczas Półmaratonu Warszawskiego. Chyba jeszcze nie do końca wierzę, że magiczna bariera nie jest już barierą i czas na kolejne.

Nawet nie miałam chwili by pocieszyć się swoją mocną dyszką, bo już w poniedziałek do zrealizowania miałam kolejny trening We wtorek przygnieciona ilością skipów ze 3 dni chodziłam na palcach. Tak, łydki. W sobotę sprawdzian 1500 m i 400 m – ciężkie bieganie. Niby tylko kilka minut, ale na samo wspomnienie ile mnie to kosztowało, tęsknię za maratonem. Niedziela luz. Napisałam Hubertowi, że po sprawdzianie bolą mnie czwórki – ucieszył się, że w końcu coś innego niż łydki! Sukces!

To tyle z biegania. Wyszło 198 km! Rekord roku!

W pływaniu muszę przyznać, że także odnotowałam sporo sukcesów. Zaczęłam wyrabiać czasy i pływać w tempie poniżej 2 min/100, udaje mi się utrzymać tempo nawet na dwu i cztery setkach. Coraz lepszy mam chwyt pod wodą i w ogóle jakoś lepiej się układa mi w pływaniu. Jest dobrze.

Została Kryśka. Opony jej zmieniłam, wypatrujcie pierwszej relacji z jazdy na zewnątrz.

Share: