trening

Podsumowanie miesiąca. Maj 2021

Po covidowym kwietniu, nie miałam wielkich oczekiwań od maja. Nawet więcej – przez chwilę straciłam nadzieję, że uda mi się odbudować i ruszyć z nowymi przygotowaniami do maratonu jesiennego. Błądziłam myślami między triathlonem, a rzuceniem wszystkiego i powrotem do korpo i życia bez sportu, by ostatecznie zapisać się na maraton w Amsterdamie – jak to mówią, kobieta zmienną jest!

W maju powoli się rozkręcałam. Postanowiłam niczego nie oczekiwać, dać sobie na wstrzymanie, biegać jak będę mogła i chciała, a jak nie będzie szło to luzować i po prostu czekać. Z każdym kolejnym dniem lepiej mi się oddychało, biegało, a badania dały mi twarde argumenty, że wracam do zdrowia naprawdę i nie muszę się bać przynajmniej o zdrowie. Z czym w pewnym momencie miałam mały problem. Jeżeli chodzi o formę i lekarze i sporo osób z otoczenia, które przechodziło covid mówiło, że najgorsze są pierwsze dwa miesiące, później u większości wszystko się w miarę stabilizuje.

Tak więc pierwsze tygodnie nie były zbyt płynne i nie biegałam z konkretnym planem. Czasem miałam lepszy dzień, jak 1 maja i noga podawała aż miło, a później następowało kompletne odcięcie jak 9 maja i ciężko było cokolwiek z tym zrobić. W końcu jednak coś zaskoczyło i zaczęło się biegać coraz lepiej, miesiąc kończyłam pełna optymizmu, że jestem na dobrej drodze.

01-02.05.2021

Pierwszego maja przebiegłam całkiem mocną rozpędzaną dyszkę i choć czułam, że wydolnościowo jest średnio, miałam mega luźną nogę. Do tego byliśmy na działce u Bartka rodziców, na drodze do Ciechanowca jest rewelacyjna trasa rowerowa – pusta, asfaltowa, prawie płaska – samo niosło 🙂

03-09.05.2021

Podbudowana pierwszomajową dyszką kolejny tydzień zaczęłam na spokojnie, ale w dużo lepszym nastroju. Zgodziłam się nawet kolegom z teamu Piekielni Warszawa pomóc w niedzielnej sztafecie i wystartować na 5000m. Wiedziałam, że nie mam co liczyć na cuda, ale chłopakom ciężko było znaleźć dziewczynę na start, więc pomyślałam, a co mi tam. Oj jaka to była zła decyzja 😉 Generalnie już pierwszy kilometr biegłam tempem 4:06 i czułam się fatalnie. Kompletnie bez sił, nogi jak z betonu, nie było nawet z czego i jak zawalczyć. Pobiegłam 20:40 moja pierwsza piątka na stadionie i jednocześnie najwolniejszy start na tym dystansie (choć przyznaję, to nie jest dystans, na którym często startuję). Lekko się podłamałam, że jednak wciąż dalej niż bliżej mi do dawnego samopoczucia i wyników. Nie wiedziałam już co robić, czy walczyć, czy próbować wolniej, czy jednak kompletnie odpuścić na jakiś czas. Myśl o tym, gdzie byłam, a gdzie jestem i ile pracy włożyłam w trening odkąd urodziłam Nini wcale nie pomagała mi złapać dystansu i luzu.

10-16.05.2021

Od tego tygodnia założyłam twardy plan: 2-3 rozbiegania i jeden drugi zakres jak będę miała siłę. 

Z dnia na dzień wszystko układało się coraz lepiej. Biegałam w pierwszym zakresie, tempo było całkiem przyzwoite, nogi również czuły się dobrze, ja z dnia na dzień miałam w sobie więcej energii. Wstawałam wypoczęta, byłam w stanie się skupić i na pracy i na treningu i na domu. Do tego weekend spędziliśmy na Suwalszczyźnie, w miejscu gdzie odbędą się nasze najbliższe obozy. Biegało się rewelacyjnie, a cały tydzień zamknęłam 15 km w drugim zakresie w terenie krosowym. 

17-23.05.2021

Biorąc pod uwagę zeszły tydzień, kontynuowałam zasadę rozbiegań plus drugiego zakresu, jedyną zmianą było dodanie kilku kilometrów. Właściwie to tyle. Tydzień upłynął pod znakiem powoli, ale do przodu. Wydaje mi się, że w tym czasie postanowiłam ostatecznie zapisać się na maraton w Amsterdamie, który ma się odbyć 17 października. 

24-31.05.2021

W tym tygodniu jeszcze mocniej podkręciłam i wrzuciłam drugi akcent. Zaczęłam niby niewinnie, bo od zabawy biegowej, ale wszyscy wiemy, jak te zabawy się kończą 🙂 

Z tygodnia na tydzień nabierałam rozpędu. Biegałam z paskiem od pulsometru, więc dokładnie wiem, jak wyglądały moje strefy. Biegałam coraz więcej i coraz szybciej. Zrobiłam łącznie prawie 260 km. Do tego regularnie ćwiczyłam. Wszystko zaczęło nabierać barw.

Czerwiec zakładam, że ma być kontynuacją maja, czyli rozkręcam się, pracuję nad objętością, by w połowie lipca wskoczyć w trening maratoński. Zbroję się w cierpliwość, staram się myśleć pozytywnie, robić swoje i czekać aż odbiję się od dna. Różnie mi to wychodzi, miewam gorsze dni, ale generalnie wiadomo – nie poddaję się. Jest lepiej niż było i coraz więcej w moich rękach, a to najważniejsze.

Share: