Podsumowanie miesiąca. Czerwiec 2021
Zleciał kolejny miesiąc, a ja dalej błądzę między powrotem do treningów, luźnym treningiem, a brakiem treningów. Ciężko odnaleźć mi się w obecnej sytuacji, bo szczerze nigdy w podobnej nie byłam. Nie piszę też za wiele co u mnie, bo nie lubię lać wody, a wprost nie chcę też za dużo marudzić, bo mi później piszecie, żebym wyluzowała itp. itd.. W każdym razie cały czas próbuje się odnaleźć po covidzie, choć teraz to już nie wiem, czy to dalej po covidzie, czy po szczepieniu, a może już deltę mam za sobą? Nie ogarniesz 🙂 Generalnie jestem zagubiona w swoim biegowym życiu, ale zawsze to kolejne doświadczenie zebrane.
Maj fajnie zakończyłam. Zaczęłam wchodzi na docelową objętość, biegało się coraz lżej i wierzyłam, że już naprawdę przede mną tylko złote góry. Pierwszy tydzień czerwca też minął obiecująco, bez mocnych jednostek, ale objętościowo było juz naprawdę fajnie. W drugim tygodniu przyszło większe zmęczenie. Co u mnie jest normalne. Po dwóch mocnych tygodniach, przychodzi czas na luźniejszy. Do tego przyszło porządne upragnione lato, więc też te pierwsze cieplejsze dni nie są nigdy łatwe, no ale jakoś ten trening zaczął się układać. Idąc podobnym trybem jak w przygotowaniach do wiosennego maratonu, postanowiłam po kilku tygodniach spokojnego budowania bazy sprawdzić się na 10 km, co dla mnie jest dobrym punktem wyjścia do układania dalszych planów. Padło na start w Legionowie 18 czerwca.
Drugi tydzień czerwca choć bardzo lekki, wcale nie przyniósł lepszego samopoczucia, tydzień przedstartowy podobnie. Cały czas czułam się zmęczona, nie byłam w stanie biegać odcinków. Tętno, krew, niby wszystko, ok, a na treningach ameba. W Legionowie już na rozgrzewce ledwo przebierałam nogami, miałam jednak jeszcze nadzieję, że jednak adrenalina i wystrzał startera zrobią swoje. Po 300 m biegu tempem 3:50 (czyli tempem, którym w styczniu pobiegłam dychę na treningu) czułam się jak na finiszu. Wiedziałam, że pogoda swoje dokłada, ale nie oszukujmy się, jak jest forma to pogoda dołoży 1-2 sekundę, a ja nie byłam w stanie utrzymać 4:00. Nogi odmawiały posłuszeństwa, oddychałam jak parowóz i po pierwszej pętli skończyłam tę męczarnię. Bieg do końca nic by mi nie przyniósł, czułam się fatalnie fizycznie i po prostu nie chciałam tak cierpieć drugiej piątki.
Po tym biegu postanowiłam dać sobie czas. Zluzować z bieganiem i pomyśleć jak ten temat ugryźć dalej. Chcę cierpliwie iść od przodu, ale nawet jak spokojne biegi tyle mnie kosztują, przerwa wydawała się najrozsądniejsza. Czekała tez mnie szczepionka, a dalej obozy, więc trochę wolnego naprawdę nie mogło mi zaszkodzić.
Po tygodniu przerwy wróciłam do lekkiego biegania. Poprowadziłam kilka treningów, zrobiłam kilka swoich kilometrów. Biegało się całkiem dobrze, oczywiście tylko rozbiegania, więc szerokiego obrazu nie mam, ale myślałam, że teraz to już na pewno zaskoczy. Niestety ostatniego dnia miesiąca się rozchorowałam razem z Niną i właściwie nawet prowadzenie treningów było poza moimi możliwościami przez kilka dni. Także chcąc nie chcąc początek lipca zaczęłam od kolejnej przerwy, a że nie chciałam leków sterydowych i antybiotyków to moje chorowanie trochę trwało…
Nie będę jednak wyprzedzać faktów i póki co, lipiec zostawię w spokoju. W kratkę, bo w kratkę, ale ostatecznie w czerwcu przebiegłam ponad 230 km. Myślę, że w pewnym momencie bardziej już głowa mi puściła niż ciało, ale czasem i tak trzeba. Prawda jest taka, że cały czas nie potrafię się pogodzić z tym, co stało się w kwietniu i ot tak zacząć od nowa. Wracałam do biegania po kontuzjach, po triathlonach, po roztrenowaniach, po ciąży, ale po takiej chorobie nie związanej z bieganiem nigdy. Nigdy też powrót nie sprawiał mi tylu problemów, stąd to moje samopoczucie i rozgoryczenie. Wychodzę, biegam tydzień, drugi, cały czas czuję się słabo, forma ani drgnie do góry, nogi bolą jak dzień po maratonie, w głowie milion myśli jak to było jeszcze nie dawno, przede mną zawody za zawodami… Wiem, że muszę odciąć się od tego i uzbroić w cierpliwość. Wierzyć, że w końcu się odbiję, tylko nie mogę co chwilę się poddawać, bo w ten sposób na pewno nie pomogę temu swojemu bieganiu 🙂 Tak to wygląda z grubsza, nie jest lekko, ale wydaje mi się, że powoli powoli będzie lepiej, a jak forma pierdzielnie w górę, to nie będę wiedziała co z tych życiówek robić 😉