Podsumowanie miesiąca. Listopad 2016

Pierwszy raz w historii tego bloga dwa wpisy pod rząd dotyczą podsumowania miesiąca. Trochę wstyd, ale mimo ogromnych chęci, nie dałam rady połączyć pisania z resztą mojego życia. Wakacje, zalany laptop, praca, treningi, mogłabym wyliczać bez końca, ale co tu gadać. Pierwszy raz nie miałam pomysłu jak to wszystko ze sobą połączyć, miałam wrażenie, że im bardziej się staram tym więcej rzeczy jest przeciwko mnie i po prostu odpuściłam. Nic za wszelką cenę.
Od ostatniego podsumowania trochę się u mnie zmieniło, wróciłam z wakacji, za oknem leży 10 cm śniegu, a mnie nie czeka przerwa od biegania…


W Bangkoku i Kambodży nie biegaliśmy. Oczywiście jak ktoś by się uparł to coś by tam potruchtał, ale za jaką cenę?
W miejscach mniej zatłoczonych chętnie wskakiwaliśmy w buty biegowe. W ten sposób zwiedzaliśmy tereny przy Rzece Kwai (polecam), na wyspach Koh Chang i Koh Kood. Gdy było gdzieś za daleko braliśmy rowery, a jak mieliśmy spalone plecy, skutery.
Nie mieliśmy ciśnienia na trening w tym czasie. Bartek zrobił roztrenowanie, a ja zaraz po powrocie miałam mieć operację, więc też na formie specjalnie mi nie zależało. Ruszaliśmy się – bo to lubimy i inaczej nie potrafimy. Nawet na pływanie znaleźliśmy czas.
Na wakacjach było trochę leniwie, trochę aktywnie. Jak dziś patrzę na zdjęcia, to niespecjalnie wyglądam na wypoczętą 🙂
21 listopada o 6:20 wylądowaliśmy, a od 9.00 siedziałam już za biurkiem w pracy. Możecie sobie tylko wyobrazić sobie co to był za dzień.
Od środy wzięłam się za siebie. Skóra zeszła, brzuch zaczął wystawać, a Hubert pogroził mi palcem. Pobiegałam. We czwartek zrobiłam przed wyjściem do pracy ćwiczenia ze sztangą, wieczorem potruchtałam, a w piątek ledwo wstałam. W sobotę wyszłam pobiegać po lesie. 5 km zrobiłam i bolący tyłek zmusił mnie do odpoczynku. Niedziela pełen relaks, o ile nie liczymy wyprawiania rodzinnego obiadu.
Ostatni tydzień listopada naprawdę już wzięłam się do roboty. Wszystko z grubsza ogarnięte, treningi z wyprzedzeniem mogłam zaplanować i hopsa! Śnieg! Poniedziałek zamiast trzysetek, zabawa biegowa, we wtorek stawiłam się na basenie po miesięcznej przerwie. W środę – po pracy tysiaki zaplanowane tempem 3:45, kto był wtedy na Agrykoli wie, że… znowu ten śnieg, ciut wolniej więc wyszło. I przyszedł grudzień wraz z nim jeszcze więcej śniegu. I tu pytanie do Was: Co robić? Gdzie uciec?