trening

Podsumowanie miesiąca. Lipiec 2021

Choć miesiąc zaczął się dość ciężko, w pewnym momencie karta trochę się odwróciła. A może sama ją odwróciłam? Powiedziałam sobie, jak nie teraz, to żegnaj maratonie. Zacisnęłam zęby i jakoś ten trening zaczął wyglądać. Coraz lepiej nawet można rzec.

Początek miesiąca to kolejna wielka próba mojego uporu. Nini nam poważnie się rozchorowała, dwa dni później ja, dostałyśmy skierowanie do szpitala, a przed nami prawie dwa tygodnie obozów biegowych, na które łącznie przyjechało prawie 60 osób. To był bardzo trudny czas fizycznie i psychicznie, a trzeba było z siebie wykrzesać siły i entuzjazm by nie zawieść uczestników naszych obozów. Na szczęście Ninie szybko zaczęło się poprawiać, a ja miałam wielkie wsparcie w Bartku i Pawle, który pomagał nam przy obozach. Myślę, że poza moim duszącym kaszlem, nie było widać z czym się zmagamy wewnątrz 🙂 Obyło się bez szpitala, Nina już w drugim tygodniu szalała aż miło, ja trochę później, ale też w końcu wyszłam na prostą i wróciłam do prowadzenia treningów.

Pierwsze dni lipca były więc mało biegowe. W drugim tygodniu zaczęłam więcej się ruszać, wróciłam do prowadzenia porannych rozruchów i wpadło trochę lekkich kilometrów po lesie między zajęciami. Było nieźle, choć mocniejsze tempo raczej nie wchodziło w grę, a gdy spróbowałam na bieżni zrobić 6 km po 4:15, nie dość że musiałam to rozłożyć na 4+2 , to zanotowałam jeszcze najwyższe tętno od wielu lat. 35 stopni z pewnością nie pomagało, ale ten trening też mi pokazał jak daleko jestem z formą. Postanowiłam jednak ładniej mówiąc: olać to i zrobić wszystko by jednak móc w październiku pobiec maraton na życiówkę. Coś się we mnie przełamało i zamiast płakać, postanowiłam dać z siebie wszystko jakby to były moje ostatnie przygotowania maratońskie.

Obozy się skończyły. Wróciliśmy do Warszawy, a ja uwaga – ze spuchniętą kostką i ograniczoną ruchomością w stawie. Jak to możliwe? Może upały, a może sporo biegania po lesie? Jednak asfalt to jest moje przeznaczenie 😉 Trochę utrudniało mi to mocniejsze treningi, ale póki nie wpływało na technikę biegu i nie przynosiło mega bólu, postanowiłam biegać, a kostkę w międzyczasie leczyć okładami. Pierwszy raz od wielu tygodni zanotowałam tak wysoki kilometraż, bo aż 80 km w tygodniu. Biegało się całkiem dobrze, fajny ciągły zrobiłam, a poza tym rozbiegania i podbiegi. Kolejny tydzień lekko zmęczona upałami, kostką i pewnie też poprzednimi dwoma tygodniami, zrobiłam trochę mniej kilometrów, słabszy ciągły, a w weekend ledwo 21, 5 km w ramach długiego wybiegania – ale i tak myślę, że w tym tygodniu wywalczyłam ile mogłam. 

W ostatnim tygodniu miesiąca wysoko ustawiłam poprzeczkę. Postanowiłam nie zwalniać, a wręcz dorzucić do pieca. Do maratonu zostało 11 tygodni, jak teraz zacznę odpuszczać, to nic z tego nie wyjdzie, jak nie zaryzykuję o poprawie życiówki też mogę zapomnieć. Przejrzałam swoje treningi z 2015, swój powrót po ciąży i przygotowania do kwietniowego maratonu i postanowiłam postawić, na to co mi szło najlepiej i doprowadziło do wyniku 2:59 w maratonie w 2015. Objętość 80-100km, sporo drugiego zakresu, tempo maratońskie i biegi tempem narastającym na zmęczonych nogach, tak w skrócie mogę opisać moje obecne podejście. Co z tego wyjdzie zobaczymy, właściwie 3 ostatnie tygodnie miesiąca były wprowadzeniem do tego planu. Ostatni tydzień to 99,98 km (nie wiem jak ja to ogarnęłam :D) , nawet obiecujące akcenty, nogi jeszcze średnio gotowe na szybkie bieganie, ale już dobrze sobie radzą z objętością, a i tempa są coraz bardziej obiecujące. 

Cały miesiąc to ponad 304 km i wydaje mi się, że już ostateczne wyjście na prostą do treningu maratońskiego. Generalnie lubię długie maratońskie przygotowania, a tu będę musiała spróbować czegoś nowego i szybciej doprowadzić się do formy maratońskiej. W moim przypadku na pewno oznacza to mniej marudzenia na niedzielnych longach i zero skracania 🙂 Może okaże się, że takie podejście lepiej mi służy? Jedno jest pewne, teraz już łatwo nie odpuszczę.

Share: