Podsumowanie miesiąca. Kwiecień 2022
O rety, co to był za miesiąc. Marzec skończyłam czując się w formie i odliczając dni do maratonu. 10 kwietnia czekał mnie start w Dębnie i choć wiele rzeczy nie składało się w idealną całość, w najgorszych snach nie przypuszczałam, że tak się skończy dla mnie ten bieg. Mimo wszystko próbowałam ratować biegowo ten miesiąc do końca, ale czy coś z tego wyszło?
01.04 – 03.04.2022
Przedostatni tydzień przed maratonem zamknęłam niedzielnym dłuższym biegiem (20km) w tym tempo maratońskie (12 km). Pierwszy raz od dawna nie było lekkości i miałam problemy z utrzymaniem tempa, a tętno pozostawiało wiele do życzenia. Wiem jednak, że na tydzień przed maratonem stres robi już swoje, więc skoro przede mną było 6 dni odpoczynku, wierzyłam, że ot taki gorszy dzień za mną.
04.04 – 10.04.2022
Postanowiłam zaryzykować i postawić na trochę większy odpoczynek niż zwykle. Wspominając maraton w Amsterdamie, jedną z rzeczy do poprawy wydawała się regeneracja i tapering. Stąd we wtorek zrobiłam tylko rozbieganie z przebieżkami, w środę krótkie rozbieganie, w czwartek pobudzenie: 10 km z końcówką 10 minut w tempie maratonu (tu wydawało się, że lekkość wraca, bo naprawdę musiałam nieźle się hamować by nie biec 3:50 i szybciej), dzień przed: pół godziny rozruchu i tyle. Łącznie wyszło jakieś 30 km, a więc jakieś 10-20 km mniej niż zwykle. Co jak co, ale zmęczona czuć się nie powinnam 🙂 Niestety w dniu maratonu od początku biegło mi się ciężko, o czym rozpisałam się już w relacji. Zeszłam z trasy po 25 km i tyle z mojego maratonu.
11.04 – 17.04.2022
Z Dębna wróciłam z bolącym gardłem i zawalonymi zatokami, nie wiem czy to wynik pogody, czy już jechałam z rozwijającą infekcją. Gardło bolało mnie dzień wcześniej, więc obstawiam, że niefortunnie coś w ostatniej chwili mnie złamało. W przypływie emocji zapisałam się na maraton w Łodzi (24.04.2022). Wolny poniedziałek, a następnie wtorkowe rozbieganie pozwoliło mi wierzyć, że poza katarem nic się nie dzieje. Mięśniowo czułam się lepiej niż po trzydziestkach na treningach, tętno miałam jak na zwykłe rozbieganie przystało. Niestety gdy w środę próbowałam pobiec 10 km ciągłego, moja forma skończyła się na tempie 4:30 min/km. W kolejnych dniach odpuściłam treningi, jak zatoki trochę mi odpuściły wyszłam na krótkie rozbieganie, a w niedzielę wróciły siły na tyle by zrobić rozpędzane 12 km na drodze Ogrodniki – Berżniki. Miło było pobiegać na świeżej nodze, jednak czułam, że to za mało by próbować za tydzień z maratonem.
18.04 – 24.04.2022
Korzystając z uroków i terenów w rodzinnych stronach, w poniedziałek zrobiłam 15 km w drugim zakresie z przewyższeniem ponad 160 m. Czułam, że zdrowie i forma powoli wracają, ale wiedziałam też, że nie jest to ta sama forma co jeszcze w marcu. Mimo wszystko nie poddawałam się, zacisnęłam zęby i z dnia na dzień biegało się coraz lepiej, a cały tydzień udało się zamknąć mając na liczniku 112 km. Po dwóch gorszych tygodniach zaczęłam się odbijać, ale gdzie ja te resztki formy maratońskiej mogę wykorzystać? Czy jest sens robić długie wybiegania skoro nie czeka mnie obecnie żaden maraton?
25.04 -30.04.2022
Postanowiłam wprowadzić nową zasadę treningową i o ile czas i okoliczności pozwalają biegać raz w tygodniu w terenie. W ten sposób we wtorek zrobiłam 19 km rozbiegania po Bielańskim, obstawiam, że to mogło zaważyć na moim środowym treningu, gdzie miałam biegać trójki po 3:50, a już pierwszy kilometr zrobiłam w 4:01 😀 Odpuściłam piłowanie na siłę i zrobiłam przyjemne 10×400 m (3:20-15 min/km) na plecach Bartka z przerwą w marszu lub staniu. W weekend udało się zrobić pierwszy mocny trening ciągły (6km +600m)x 2 na lekko pofałdowanej trasie. Fajne uczucie. Można powiedzieć, że zapomniałam o przeszłości i skupiam się na tym by wypracować lepszą przyszłość.
Łącznie przebiegłam zaledwie 359 km. Pisze zaledwie, ponieważ ostatnie miesiące normą było bieganie około 100 km tygodniowo, a w kwietniu przez 3 tygodnie zrobiłam 150 km i dopiero dwa ostatnie zaczęłam wracać na stare tory.
Maj zaczęłam od długiego wybiegania i znowu czuję się w naprawdę niezłej formie. W niedzielę czeka mnie bieg Wings For Life Word Run. Jak pewnie większość z Was wie, chcąc nie chcąc jestem z tym biegiem związana od 7 lat, odkąd mój mąż wygrał w Poznaniu, później w Kanadzie, następnie w Mediolanie, gdzie stoczył wielką, wręcz życiową walkę, przebiegając ponad 88 km w tempie ok. 3:43 min/km… drugi weekend maja mamy zaplanowany niezmienne tak samo 🙂 Ja sama biegłam w edycji w Poznaniu oraz w Rio. A także dwa razy z aplikacją. Co roku od tych siedmiu lat jestem na Wingsie jako kibic lub biegacz. W tym roku zapowiada się, że będę obecna jako biegacz. Bieganie w Wingsie nie jest moją mocną stroną, ale przedłużyłam swoje „maratońskie” przygotowania po nieudanym Dębnie z myślą o starcie właśnie w tym biegu. Nie wiem na ile mnie obecnie stać. Liczę, że przebiegnę chociaż 35 km, miło by było zakręcić w okolicach maratonu by poczuć ten dystans na nowo, ale przy dobrych wiatrach chciałabym ruszyć tempem w okolicach mojej obecnej życiówki w maratonie… Więc scenariuszy jest dużo, ale poza tym, że biorę żele na trasę, nie czuję stresu czy presji jak przed startem w maratonie, więc kto wie może po prostu skończy się zabawą na 10 km 😉
Kwiecień z jednej strony był trudnym czasem. Nie osiągnęłam tego co chciałam, ale szybko wzięłam się w garść i nie zamierzam odpuszczać. Najgorsze co mogłabym teraz zrobić to się poddawać, a za bardzo lubię biegać, za dużo pracy włożyłam w te przygotowania, i za dużo lat mam, by zrobić krok w tył. Mam nowy plany, siły i chęci do działania i tego się trzymam 🙂