Podsumowanie czerwca, na rozstaju dróg
Maj zakończyłam debiutem w triathlonie na dystansie 1/4. Bolał mnie każdy centymetr ciała przez kilkanaście godzin, ale już po dwóch dniach byłam jak nowonarodzona. 11 czerwca z kolei czekał mnie debiut na dystansie olimpijskim, więc sumiennie trenowałam dalej. Na mecie swojego drugiego triathlonu czułam się rewelacyjnie, jednak niespodziewanie musiałam zejść na ziemię i postawić na regenerację.
Patrząc przez pryzmat wyników innych zawodników dwa triathlony w ciągu dwóch tygodni nie wydawały się niczym specjalnym, szczególnie, że moje wyniki też szału nie robiły. Właściwie planowałam zrobić tylko 2-3 dni przerwy i kontynuować trening. Rzeczywistość okazała się inna, triathlony dały mi popalić i musiałam zweryfikować swoje plany.
Dwa dni po starcie w 5150 nie robiłam nic. W środę 14-go wyszłam na trening: 14 km tempem 4:30 w tym 4, 8 i 12 km po 3:50. Po drugim odcinku tak mnie odcięło, że wracałam do domu marszobiegiem, z przewagą marszu. Nic mnie nie bolało, tętno miałam w normie, ale byłam ogólnie bez siły, jakby ktoś odciął dopływ paliwa do nóg. 8 km wg planu i ciach! 5:00 było nie do złamania. Myślałam, że może pływanie pomoże, więc na drugi dzień umówiłam się na open water. Niestety samopoczucie podobne jak przy bieganiu, 30 minut w wodzie ciągnęło się w nieskończoność. Odpuściłam treningi do soboty, gdzie czekał mnie start w Reso Suwałki 10,5 i czekałam. W takich chwilach lepiej odpocząć niż siłować się ze sobą. Wziąć do siebie pierwsze oznaki przemęczenia i nie brnąć dalej. Swoją drogą muszę przyznać, że przed kontuzją nie miałam nigdy aż takich problemów z regeneracją. Minęło sporo czasu, próbuję z tym walczyć, zmniejszać obciążenia, dbać o dietę, a mimo wszystko regularnie notuję spadki napięcia.
W Suwałkach nie napinałam się na konkretny wynik, ale chciałam pobiec na miarę swoich obecnych możliwości. Zaczęłam po 3:45. Biegliśmy po 3,5 kilometrowej pętli, na której czekał jeden trudniejszy odcinek – kilkaset metrów po bruku i jakieś 300 m pod górę. Ten kilometr biegłam za każdym razem w okolicach 4:00, a odcinki płaskie i z górki po 3:45. Nogi miałam ciężkie, ale przyznaję, że pobiegłam lepiej niż mogłabym przypuszczać po wcześniejszym tygodniu. Na pomiarze na 10 km miałam wynik 39:18, czyli równoważny z moją obecną życiówką na tym dystansie. Do tego dobiegłam jako 5ta kobieta i pierwsza Suwalczanka. Z jednej strony czuję się zmęczona, a z drugiej biegam na stabilnym poziomie, więc nie mogę narzekać, co więcej jak chwilę odpocznę, spokojnie zrobię krok do przodu. Tak na spokojnie staram się sobie wszystko tłumaczyć.
Kolejny tydzień postanowiłam przeznaczyć na jeszcze chwilę odpoczynku. Zaliczyłam kilka treningów, ale zero mocnych jednostek. Na chłodno przeglądając swój plan treningowy, zrozumiałam, że miałam prawo się zmęczyć. 2 triathlony, poprawa wyniku na 5 km, nie należę do osób, które potrafią biegać zawody tydzień w tydzień. Odpoczynek miał sens.
W czerwcu przebiegłam 118 km, to daje jakieś 30 km tygodniowo. Spędziłam 10 godzin na rowerze – niewiele. Przepłynęłam 13 km, nie licząc zawodów.
Ja odpoczywałam, a w międzyczasie Kryśka przeszła fitting i przyjęła pozycję czasową, którą obecnie staram się opanować. Biorąc pod uwagę obecne warunki pogodowe i moje zdolności, nie jestem przekonana o słuszności tego wyboru, ale daję sobie jeszcze chwilę. Rower ma kompletnie inne ustawienia, właściwie nie ma opcji jazdy w górnym chwycie, a na lemondce nie mam jeszcze odwagi się rozpędzić. Nie wiem co z tego wyjdzie, ten triathlon jest dla mnie cały czas wielką niewiadomą i sferą testów.
W ostatnim tygodniu czerwca wróciłam do mocniejszych treningów i planowania kolejnych startów. Po chwilowym roztrenowaniu czuję ogromną różnicę. Wydaje mi się, że w porę odpoczęłam. Pojawiły się nowe siły fizyczne i energia do stawiania kolejnych wyzwań. W swoich przygotowaniach za cel główny obrałam poprawę wyniku na 5 km, do końca roku spróbuję zbliżyć się do granicy 17:30. Z konkretnym celem jest mi dużo łatwiej trenować. Z triathlonu nie rezygnuję, ale póki co jest on projektem w fazie testów i nie wiem, czy zostanie ze mną na dłużej.
Lipiec z pewnością wniesie wiele nowego. Wyjeżdżam na 3 tygodniowy obóz do Sankt Moritz, gdzie postaram się nie tylko biegać, ale też pływać i mieć na uwadze dobro Kryśki 🙂