trening

Bieg nocny On The Run PGE – trzeci występ i trzecia wygrana!

On The Run PGE, to cykl biegów charytatywnych organizowanych w Warszawie na terenie Łazienek Królewskich. Bieg na dystansie 5 km odbywa się raz w miesiącu, późnym wieczorem (tak by było już ciemno). 26 maja 2015 miała miejsce już V edycja i muszę przyznać, że z każdą kolejną bawię się coraz lepiej. Do tej pory miałam okazję biec w lutym, marcu i wczoraj (maju). Przed nami jeszcze przynajmniej kilka imprez, więc liczę, że mój dorobek się powiększy!

Start biegu zaplanowany był na godzinę 22.00, jak dla mnie to bardzo późno (staram się o tej porze już regenerować), utrzymanie sił i motywacji do tej godziny nie było łatwe, ale uwielbiam tę imprezę przynajmniej z kilku powodów 🙂

On The Run jest świetnie zorganizowany. Wszystko przebiega sprawnie i bez opóźnień. Uczestnicy w cenie 25 PLN otrzymują fajny pakiet startowy (zawsze jest jakaś niespodzianka: w tym miesiącu woda kokosowa i dmuchana poduszka podróżna – z której obecnie korzystam). Na starcie i mecie czekają napoje, posiłek regeneracyjny (3 rodzaje makaronu z restauracji Belweder), medale, istnieje możliwość zaparkowania na Stadionie Legii – istny luksus jeżeli chodzi o organizację biegu. A przecież to tylko 5 km na 400 osób! Dzięki tak małej ilości uczestników impreza zyskuje kolejny plus – atmosfera. Jest wesoło, luzacko, wszyscy są pogodnie nastawieni, można zobaczyć znajome twarze  i mimo ścigania, mam wrażenie, że wszyscy traktują bieg jak czystą przyjemność.

Kolejnym wielkim plusem tej imprezy jest fakt, że już po raz trzeci byłam najszybszą kobietą! Za każdym razem mam co do tego wątpliwości i muszę nieźle się namęczyć, ale za każdym razem jakoś mi się udaje. Zadanie nie jest łatwe, bo presja rośnie z każdą kolejną edycją 😉 Poziom także, moje wyniki kolejno wynosiły: 20:33, 2-:13, 19:26 i ani razu nie było to łatwe zwycięstwo.

FullSizeRender-21

Wczorajszy bieg oboje z Bartkiem traktowaliśmy jak okazję do zrobienia mocniejszego biegu/treningu. Ale ja, jak to ja, dzień wcześniej skatowałam swoje nogi i pośladki ćwiczeniami. W dzień zawodów, rano zrobiłam dychę rozbiegania, a wieczorem miałam trening w Adgar Fit, na którym też musiałam trochę poćwiczyć. Starty z obolałym tyłkiem niedługo staną się moją tradycją 😀 Po treningu Adgara ruszyłam po Bartka, Jego motywacja do biegania o tej porze i to w deszczu była jeszcze niższa od mojej. Był zły, że u rodziców wszystkie smakołyki zjadł brat, a On tylko skubną tiramisu, poza tym, On naprawdę nie lubi złej pogody.

IMG_9322

Po drodze na start wzięliśmy kofeinę, włączyliśmy kawałek Meza (ja już umiem pół tekstu!), nastroje się poprawiły. Zrobiliśmy rozgrzewkę, stanęliśmy na starcie, zapowiadało się ściganie.

Ruszyliśmy, a ja już po pierwszych metrach żałowałam tych wszystkich przysiadów (Czemu ja to ciągle robię?). On The Run to bardzo ciekawy bieg, ale trudny. Krąży się po parku, jest pełno nawrotów, małych zbiegów i podbiegów, które ciężko ujrzeć w ciemnościach, nawierzchnia przechodzi od błota, do asfaltu, po kamień i kostkę. Jest ciężko, ale taki charakter ma ten bieg i w sumie za to go lubię. Mogę się dobrze zmęczyć. Od pierwszych metrów biegłam kilka metrów za pierwszą kobietą i nie specjalnie myślałam wtedy o walce. Pobiegamy, zobaczymy co z tego wyjdzie. Gdy różnica między nami zaczęła się zmniejszać, postanowiłam zawalczyć, wyszłam na prowadzenie i błagałam swoje nogi, los i wszystko co tylko mogłam by jakoś to do mety utrzymać 😉 Na półmetku różnica wynosiła 1 sekundę – rety jakie to stresujące! W głowie miałam słowa Bartka bym ratowała nasz honor (to takie nasze żarty, raz ja, raz On- ale zwycięstwo musi być nasze 😀 ), na plecach oddech rywalki, a ja czułam rwące czwórki i pośladki! Mimo rozterek i wątpliwości udało mi się dobiec do mety utrzymując pierwsze miejsce. Niestety na ostatnich metrach zaczęło się istne męskie szaleństwo i w tym całym tłumie nie rozłożono szarfy, którą miałam przeciąć – a tak naprawdę głównie o to walczyłam! Uwielbiam to uczucie! Przekroczyłam metę, Bartek już czekał (zajął drugie miejsce), zrobiliśmy kilka fotek, poczekaliśmy na dekorację i ruszyliśmy na stadion dotruchtać jeszcze kilka kilometrów. Na ostatnim okrążeniu zgasło na Agrykoli światło, było coś koło północy, oboje uznaliśmy, że na dziś wystarczy. To był męczący i długi dzień, ale nie zamieniłabym tych naszych szaleństw na nic innego!

11107164_841091029304185_5082132631048594361_n

Pozdrawiam!

Share: