Run The World na Islandii. Ile można zobaczyć w biegu?

Zobaczenie całej wyspy w ciągu trzech dni jest niemożliwe, jednak przy odrobinie dobrej organizacji i chęci można zobaczyć całkiem sporo. My dosłownie przebiegliśmy po największych atrakcjach Islandii. Tak jak obiecałam, dzielę się wrażeniami i szczegółami naszej wycieczki. Pojawiły się bardzo tanie bilety na Islandię, więc może komuś przydadzą się moje spostrzeżenia.
Sposób podróżowania
W relacji z biegu (TU-KLIK) wspominałam, że wylądowaliśmy w Keflaviku (nocowaliśmy w pełnym osobliwego uroku FitHostel) i stąd wypożyczonym autem ruszyliśmy w dalszą podróż. Zdecydowaliśmy się na wypożyczalnię SADcars, auto nie było najwyższej klasy, ale było tanie, wygodne, z ogrzewaniem i nie musieliśmy się martwić zniszczeniami, które może wyrządzić silny wiatr. Naszą Toyotką mogliśmy zaliczyć większość atrakcji przy głównej drodze, jeżeli komuś się marzy poznanie interioru Islandii musi wypożyczyć dobre auto terenowe, osobówką nie ma opcji wjechania w głąb wyspy (to nasze wyzwanie na drugi raz).
Wypożyczenie auta to najprostszy i najszybszy sposób podróżowania. Tu nie ma transportu publicznego, a w samej stolicy nie warto siedzieć dłużej niż kilka godzin. Sporo osób zwiedza wyspę na stopa, jak ktoś lubi ten typ podróżowania, na wyspie nie będzie odosobniony. Musi tylko pamiętać, że gęstość zaludnienia jest niska i czasami trzeba przejechać kilkadziesiąt kilometrów by ujrzeć jakieś większe skupisko ludzi. Widzieliśmy także kilku rowerzystów (twardziele!).
Zaraz po biegu wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy drogą nr 1 w stronę Vik i Myrdal. Bez kąpieli i obiadu przejechaliśmy prawie 200 km, tu zaliczyliśmy pierwszy ciepły posiłek po biegu, z prysznicem jeszcze się wstrzymaliśmy 🙂 Swoją podróż zaplanowaliśmy tak, by pierwszego dnia dojechać jak najszybciej do Ice Lagoon, zobaczyć lodowiec, przenocować i zacząć zwiedzanie cofając się do Keflaviku.
Zwiedzanie zaczynamy od Ice Lagoon, czyli jeziora Jökulsárlón (tłum. Laguna Lodowcowa), które powstało w wyniku cofnięcia się lodowca Breiðamerkurjökull i pływają w nim bryły lodu. Przy odrobinie szczęścia, a więc gdy mgła opadnie, można zobaczyć je w całej okazałości. Widok jest przepiękny. Po jednej stronie możemy podziwiać lodowe jezioro, a po drugiej surowy krajobraz księżycowy. Skoro latem jest tu tak pięknie, co dopiero zimą, gdy śnieg spadnie i lodu przybędzie? Jak tylko wymażę z pamięci wspomnienie o przeszywającym zimnie, wybiorę się tu w środku zimy i popływam łodzią!
Reykjavik, biegi, długa podróż, Lodowa Laguna, nie dużo, ale jak na jeden dzień wystarczy atrakcji, tym bardziej, że Bartek był po maratonie. Kolejną noc spędziliśmy w Hostelu Hvoll w Kirkjubaejarklaustur. Od posiłku w Vik minęło trochę czasu, a od tamtej pory nie znaleźliśmy żadnego sklepu. Bartek żył na przekąskach, ja miałam już dość słodyczy, poza tym jako osoba bezglutenowa mam mocno utrudnione funkcjonowanie. Wybierając się na Islandię warto zaopatrzyć się we własne jedzenie i korzystać z każdego sklepu, który napotkamy na drodze, bo nigdy nie wiadomo kiedy będzie następny. Mijając miejscowości po kilkadziesiąc mieszkańców możemy zapomnieć o sklepach, a stacje benzynowe są samoobsługowe. Głodna, zmarznięta, zmęczona położyłam się spać, rano czekał mnie trening na czarnej kawie i bananie. Po biegu poprawił mi się humor. Ruszyliśmy dalej, przed nami cały dzień wrażeń.
Jadąc trasą nr 1 w stronę Reykjaviku zaliczaliśmy po drodze najbliższe atrakcje. Krajobraz zmieniał się jak w kalejdoskopie, z zapartym tchem podziwialiśmy efekty działalności wulkanów i lodowców, zielone pola, na których pasły się owce i góry nieskażone ludzką działalnością.
W ten sposób dojechaliśmy do Vik i Myrdal (tłum. Zatoka Bagiennej Doliny), miasteczka, w którym nie tylko można zjeść coś na ciepło, ale także zobaczyć czarną plażę, uznaną za jedną z najpiękniejszych na świecie, wysokie klify oraz Reynisdrangar – cztery ostre skały wyłaniające się z morskiej toni (według legendy jest to troll ciągnący trójmasztowy statek, zamieniony w skałę przez promienie słoneczne – musiał mieć wyjątkowego pecha, bo my słońca przez cały pobyt nie ujrzeliśmy). Na naszych zdjęciach nie widać trolla, bo mgła skutecznie go zasłoniła.
Kilka kilometrów dalej podjechaliśmy na cypl Dyrhólaey, miejsce, w którym było naprawdę sporo turystów (do tej pory spotykaliśmy pojedyncze osoby). Można tu zobaczyć Maskonury, jeden ze znaków rozpoznawczych Islandii, ale ja tam wolę na nie mówić mini pingwinki.
Ruszyliśmy dalej, po drodze na wodospady zjechaliśmy jeszcze z trasy by zobaczyć Lodowiec Skaftafellsjökull. Lodowiec choć brudny od wulkanicznej startej skały niesionej przez lód robił wrażenie, podobnie jak widoki wokół. Tu zaczynają się piękne trasy, niestety my na wędrówki nie mieliśmy czasu ani odpowiednich ubrań. Musieliśmy jechać dalej.
Wodospad Skogafoss szeroki na 25 i wysoki na 60 metrów jest jednym z większych wodospadów Islandii. Można go zobaczyć z góry i z dołu. Prawdopodobnie jeden z piękniejszych, przy dobrej pogodzie. Nam aura nie sprzyjała, ale widoki i tak były niesamowite!
Dalej czekał kolejny wodospad – Seljalandsfoss, najwyższy na Islandii dostępny zwiedzającym (na lodowcu jest kilka, które nie zostały dokładnie zbadane, ale mierzą z pewnością ponad 200 m, ten ma 198 m). Dodatkową atrakcją jest możliwość przejścia za spadającą wodą, a przy okazji jeszcze bardziej zmoknąć jak komuś mało deszczu 😀
Być na Islandii i nie zobaczyć krainy gejzerów? Pomimo zmęczenia, nie mogliśmy sobie darować! W Geysir, krainie gejzerów, możemy zobaczyć całe pole gorących źródełek, ogromny krater nieczynnego już gejzeru, który wybuchał na ponad 60 m oraz Strokkur – główną atrakcję, cały czas czynny gejzer, wybuchający na 30 m co 5-10 minut. Efekt jest niesamowity, ludzie czekają w przejęciu, a gdy tylko zaczyna się eksplozja piszczą z zachwytu 🙂 Nie wiem co zabawniejsze, gorąca wybuchająca woda, czy piszczący Chińczycy.
Dzień zamknęliśmy nad Wodospadem Gullfoss. Pięknym i robiącym ogromne wrażenie. Podczas słonecznej pogody prawie na 100% można zobaczyć tu tęczę. Ja już byłam tak zmęczona, że moja zabawa w robienie pozycji w każdym miejscu przestawała bawić.
Kolejną i już ostatnią noc spędziliśmy w Selfoss, w Bella Rooms&Apartments – linkuję, ale nie polecam. Miasto jest całkiem spore, więc mogliśmy zrobić normalne zakupy. Niestety, okazało się, że w naszym hotelu nie ma kuchni, restauracji ani nawet czajnika, a więc kolejny dzień na gównianym jedzeniu. Woda pachniała gejzerami, chyba taki urok tych okolic, a WiFi działało tylko na środku korytarza. Wybaczcie za wyrażenie, ale przy moich problemach, każdy dzień nieodpowiedniego jedzenia mocno odbija się na zdrowiu, co z resztą wyszło ostatniego dnia i w podróży samolotem, wyspę opuszczałam ledwo trzymając się na nogach (osoby cierpiące na nietolerancję glutenu wiedzą jak bolesne i obezwładniające potrafią być ataki). Rano pogoda była jeszcze gorsza niż przez te wszystkie dni razem wzięte. Wybierając się na Islandię trzeba pamiętać, że ich 10 stopni to nasze -15. Wiatr, deszcz, brak słońca, robią swoje, trzeba wziąć jak najwięcej ciepłych, przeciwdeszczowych ubrań. Jak tu zimą zwiedzać? Odpuściłam sobie trening i ruszyliśmy do Reykjaviku. Chcieliśmy zobaczyć jeszcze miasto, a Bartek zjeść hot doga, z budki, gdzie jadł sam Bill Clinton i stwierdził, że najlepsze jakie jadł w życiu. Bartek zweryfikował i uznał, że w Ikei są lepsze, a do tego można wziąć z piklami 🙂
Mocny deszcz nie zachęcał do zwiedzania miasta, z resztą wolę dzieła natury, kościoły i muzea nigdy nie były moją mocną stroną (a niby humanistka).
Na zakończenie jeden z cudów świata – Blue Lagoon, Błękitna Laguna, otwarte kąpielisko, wybudowane wśród pól lawowych i zasilane morską wodą wydobywaną z głębokości 200 m. Woda przechodzi najpierw przez elektrownię, gdzie oddawane jest ciepło, a następnie trafia do basenu. Jej temperatura wynosi średnio 40 stopni, jest wysoko zmineralizowana, kolor pięknie kontrastuje z otoczeniem. Dodatkowo można wysmarować się maseczką i pięknieć w oczach! Nam wystarczyły dwie godziny by ledwo wyjść z basenu o własnych siłach.
To by było na tyle! A to dopiero jakaś mała cząstka tego co oferuje wyspa.
Islandia to świetny wybór dla osób, które uwielbiają odkrywać piękno natury. Planując podróż warto pamiętać o odpowiednim ubraniu na każdą pogodę i jedzeniu. Przy Szwajcarii przybliżyłam ceny w sklepach na podstawie filetu z kurczaka, w przypadku Islandii mogłabym napisać – nie było kurczaka 🙂 Ceny na Islandii są porównywalne do Niemiec, choć wybór dużo mniejszy. Alkohol dostaniemy jedynie w specjalnym sklepie, który przypada jeden na 300 km (to moje kalkulacje), a więc jak ktoś nie chce świętować zwycięstwa w maratonie czarną kawą, polecam zaopatrzyć się na lotnisku. Wszystkie atrakcje turystyczne są bezpłatne, podobnie z drogami. toaletami i miejscami campingowymi. Islandię polecam wszystkim, którzy chcą uciec od cywilizacji, odpocząć od wielkich miast i zobaczyć gdzie w 1969 lądował Apollo 11 🙂
Pozdrawiam!