W lutym miało być ostro – tak zapowiadałam planując TU. Przez pierwsze 2 tygodnie nawet tak było. Przebiegłam ponad 100km. Pogoda zaczęła sprzyjać, więc sporo było treningów jakościowych. Zaczęłam się rozkręcać i… tu powinien luty się skończyć 🙂 Jak to w życiu bywa – nie wszystko da się zaplanować.
Dogoniły mnie demony przeszłości i na kolejne dwa tygodnie zostałam wykluczona z wszelkich sportów angażujących łydki (mój przypadek jest tak beznadziejny i niezwiązany z bieganiem, że aż wstyd pisać).
Na szczęście nadchodząca sobota wydaje się być realnym terminem mojego powrotu do biegania. Ja przestanę biadolić, a wokół mnie znowu zapanuje pokój 🙂
Podsumowując: planu na luty nie dowiozłam,w Półmaratonie Warszawskim super czasu też nie wykręcę, ale jak mówi stara prawda życiowa, o której staram się pamiętać w takich chwilach: „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”. Także, z plusów sytuacji: pozbędę się w końcu czegoś co mocno ograniczało moje bieganie. Miałam więcej czasu, który mogłam poświęcić, np. na eksperyment ABS 🙂 (szczegóły już niedługo).
Pozdrawiam!
PS A jak Wy sobie radzicie w chwilach, gdy coś Wam przeszkadza w realizowaniu pasji?