Zaczęłam! Zaczęłam przygotowania do swojego debiutu na dystansie 1/2 Ironman, Ironman 70.3 Taupo, w Nowej Zelandii! Skąd taki pomysł? Dlaczego tak daleko i tak szybko? Czy moje przygotowania staną się tematem wiodącym na blogu przez najbliższe kilkanaście tygodni? Zapraszam na małe wprowadzenie i przemyślenia po pierwszych dwóch tygodniach.

Stali czytelnicy wiedzą, że zeszły rok upłynął mi na rozmyślaniach. Jako biegaczka chciałabym w każdym sezonie poprawiać życiówki biegowe, jako początkująca triathlonistka marzyłam o kolejnych emocjach, których dostarczają mi starty w triathlonie. Wyszło z tego dużo zabawy, trochę wyników, ale prawda jest taka, że do końca nie wiedziałam czy mentalnie ja jestem jeszcze biegaczką, czy już triathlonistką. Wbrew pozorom, myślę, że taki pierwszy rok dobrze mi zrobił. Niczym się nie zraziłam, nie przeinwestowałam, wyszalałam i w końcu dojrzałam do decyzji. Zabawa w ciuciubabkę zakończona.

Już sam tytuł zdradza, że decyzja została podjęta na korzyść triathlonu. Od sierpnia zrobiłam długą przerwę od pływania i roweru. W pierwszym tygodniu tęskniłam, gdy wyjrzałam przez okno i powiedziałam: „idealna pogoda do kręcenia”, czułam, że przepadłam i triathlon będzie dalej grany. Jednak w tamtym momencie chciałam skupić się na bieganiu. Tak też zrobiłam, niestety popełniłam błąd, który mógł zaważyć na całej reszcie. Zamiast zrobić długie roztrenowanie po ostatnim starcie w tri, odpoczęłam kilka dni i miałam nadzieję wycisnąć coś z biegania. Dopiero po nieudanym starcie na 5 km skupiłam się na roztrenowaniu.

W październiku wiedziałam, że start w Taupo jest wysoce prawdopodobny. Bartek jako zwycięzca WFL WR wygrał obóz sportowy dla dwóch osób w dowolnym miejscu na świecie. Wybraliśmy Australię (Gold Coast), a dalej planując swój tri kalendarz, jakoś przypadkiem zauważyłam, że akurat na początku marca jest start 70.3 Ironman w Nowej Zelandii w Taupo. Australia – Nowa Zelandia – rzut beretem! Przez chwilę pomyślałam, szaleństwo! Pytanie, kiedy znowu będziemy mieli szansę na odrobinę takiego szaleństwa?

W połowie września wróciłam na basen. Niespiesznie, 2 razy w tygodniu, pływałam maksymalnie 1500 m. W międzyczasie trzeba było wrócić do biegania z planem. Na koniec listopada chciałam poprawić życiówkę na 10 km, na przygotowanie miałam 8 tygodni, a dalej już zluzować trochę z bieganiem na rzecz roweru. Cały czas pływałam 2-3 razy w tygodniu, wydłużając już treningi.

Życiówki nie zrobiłam, mało tego, straciłam tydzień na chorowanie. Wróciłam na basen w dużo gorszej kondycji niż po roztrenowaniu. Tu pojawiła się chwila zawahania, a co będzie jak pojadę na drugi koniec świata i nie uda mi się tego ukończyć?

4 grudnia zaczęłam jeździć na trenażerze, pływać, biegać i czekać… na odpowiedź, czy Łukasz Kalaszczyński podejmie się wyzwania i przygotuje mnie do debiutu, który mam nadzieję, będzie początkiem owocnej współpracy.

Wczoraj zaczął się trzeci tydzień moich przygotowań. Drugi pod okiem Łukasza, ale nie chcę tego pierwszego tygodnia wykluczać z uwagi, że zrobiłam tam 5 h na rowerze 😉

Mission impossible?

Do 3 marca czasu jest niewiele. Łukasz wie, że jestem zdeterminowana i gotowa do ciężkiej pracy. Do tego nie wzięłam się z nikąd (jakąś bazę treningową już mam). Jednak połówka Ironmana to nie przelewki i niezależnie od poziomu trzeba sporo czasu poświęcić na treningi. W drugim tygodniu wyszło mi 11 treningów, nie licząc sali. Skłamałabym gdybym napisała, że nie jestem zmęczona, ale jest to zupełnie inne zmęczenie niż to serwowane przez samo bieganie. Przy takim planie ogromnie ważne jest by pilnować posiłków i suplementacji, wystarczy zjeść godzinę za późno lub 500 kcal za mało i te 11 treningów może okazać się nie do zrobienia. W niedzielę gdy miałam tylko 70 minut na rowerze, czułam się jak po dniu wolnym 🙂 Poza tym, póki wierzę w powodzenie misji, nic nie jest w stanie mnie zatrzymać.

Godziny treningowe, godziny spędzone na planowaniu posiłków i jedzeniu, przestrzeganie planu suplementacji, do tego praca i treningi z innymi… Wiem, że będę musiała dać z siebie wiele by to wszystko połączyć i nie zwariować. Wiem, że póki co, cierpi najbardziej mój fp i instagram, bo niestety moje treningi, szczególnie te zimowe nie są tak piękne, jak standardy przewidują. Ciemno, zimno, Iphone zamarza, pokój z Krychą mało uroczy, a woda w basenie wygląda ciągle tak samo, ale będę się starała dokumentować tę drogę, bo uważam, że to piękna droga właśnie przez swoją autentyczność. Czy doprowadzi mnie do celu? Czy do komentarzy typu, aaa wiedziałem, że się nie uda.

Dziś tego nie wiem i przyznam szczerze, że miałam wątpliwości czy dzielić się na forum swoimi planami i wystawiać na krytykę. Wtedy przeczytałam wpis Remisia po maratonie w Maladze i przypomniałam sobie po co to robimy. Mogą ludzie śmiać się z blogerów, kpić z wyników, ale fakt, że nie boimy się pokazywać swojej drogi do celu, swoich zmagań, słabości, codziennych małych i dużych zwycięstw i porażek, walki o marzenia, wychodzenie przed szereg z takimi pomysłami jak start w Nowej Zelandii sprawia, że jesteśmy prawdziwi, budujemy swoje małe społeczności, które po prostu chcą z nami być na dobre i na złe. Chcą z nami być nie dlatego, że podzielimy się chwilą chwały raz na pół roku, ale pokazujemy dzień po dniu własną drogę do celu.

Oczywiście, że misja jest trudna i boję się, czy ją wypełnię, ale kim bym była bez tego strachu? Jednocześnie jestem ogromnie podekscytowana i póki co jaram się męczarnią na trenażerze. Zrobię wszystko by ten start sprawił mi wiele radości i satysfakcji. Życie jest jedno. Tu i teraz. Nikt za mnie go nie przeżyje.

zdjęcia: www.ironman.com

Share: