Gdy za oknem panuje niezdecydowana zima, a ciebie czeka pobudka o 5.00 rano by zdążyć zrobić trening przed pracą, a po pracy pędzisz by zrobić zakupy “chociaż na kanapki” i jeszcze poćwiczyć w domu. Gdy czasem między tym wszystkim chcesz zmieścić czas dla bliskich, dla siebie, pójść do kina. Gdy zmęczenie sprawia, że dzień w dzień zasypiasz 21:30. Zaczynasz mieć mętlik w głowie. Zaczynasz liczyć ile godzin ma doba i zastanawiać się jak to wszystko pogodzić ze sobą. Jak znaleźć dobre połączenie między tym co chcę, mogę i muszę?

Każdy z nas ma inne priorytety i inne cele, ma także inne obowiązki w życiu. Wiele rzeczy da się zrobić dzięki magicznej mocy determinacji, sile marzeń i wiary w siebie, ale gdy balans między tym co chcę, mogę i muszę zostaje zachwiany, wszystko powoli zaczyna się walić i wtedy możemy znaleźć się w punkcie, który opisuje tytuł wpisu.

Mętlik w głowie, to nie jest sytuacja nadzwyczajna. Zdarza się w życiu każdego z nas, w różnych momentach. Mętlik może wyzwolić aura za oknem, 40 urodziny, czy powiększająca się góra prania. Każdy z nas może mieć chwile z mętlikiem. Ja ostatnio takie miewam i zanim ostatecznie podejmę jakieś decyzje, chciałam się z Wami podzielić obecnym stanem.

Przestałam ogarniać już jakiś czas temu. Na wakacjach tylko się upewniłam, a gdy wróciłam do kraju przestałam ogarniać totalnie. Za dużo w moim życiu pojawiło się spraw, które dzielę na trzy grupy chcę, mogę, muszę. Nie rezygnując z jednej rzeczy, dokładałam sobie kolejną i tak zaczęłam błądzić. Jednego dnia zaniedbuję jedną podgrupę, drugiego kolejną, ostatecznie wszystkie zaczęły mocno się chwiać, a ja usiadłam i zadałam sobie pytanie: Czy ty tego wszystkiego naprawdę chcesz?

Nie wiem, czy jestem w stanie połączyć trening do triathlonu ze swoją pracą, blogiem, życiem prywatnym i zdrowiem. Potrafię obrać w życiu cel i dążyć do niego, ale nigdy nie potrafiłam dążyć za wszelką cenę, a tak ostatnio trochę zaczęło wyglądać moje życie. A przecież to dopiero początek!

Nie trenuję tak ciężko jak połowa moich czytelników. Biorąc pod uwagę moją kontuzję, cały czas mocno pilnuję się z objętością i intensywnością swoich treningów. Zmęczenie fizyczne pojawia się mimo wszystko, więc sobie odpuszczam po troszeczku. Do Kryśki prawie nie zaglądam, uciekłam kilka razy od pływania, migam się od biegów spokojnych i kłócę z Hubertem, że za dużo tego, a przecież jak wół widać, że tylko raz w tym tygodniu biegałam – a mamy już piątek. Nie wiem, czy to zwykły strach, czy ten mętlik. O trening ogólnorozwojowy nawet nie pytajcie. A przecież ja to wszystko tak kocham, to dlaczego teraz nie mam siły i czasu? A może powinnam napisać w czasie przeszłym: kochałam?

Jest tyle fajnych rzeczy, które chciałabym zrobić na blogu, ale… no nie mam kiedy! A jak mam, jest już np. ciemno! No bo zimę przecież mamy to i ciemno szybko, no i jak ja mam te wszystkie ćwiczenia ładnie pokazać!?

Siedzę i liczę ile tych godzin mam na dobę. 8 praca + 2,5 dojazd + 8 sen + 2-3 trening + 2-3,5 (tu mieści się moje życie z Bartkiem, obowiązki domowe, pranie, gotowanie, czas wolny). W weekend mam trochę więcej czasu, bo odchodzi mi praca i chwała za ten weekend, ale zazwyczaj jestem tak zajechana tygodniem, że w weekend marzę tylko o tym by poleżeć. A przecież ja leżeć nie lubię.

I jadę tym zawalonym autobusem i myślę sobie kolejny dzień. Czemu jesteśmy wszyscy tacy zabiegani? Po co mi to? Czy ja chcę tak żyć? Z czym się obudzę za 5 lat?

Dochodzi do tego, że zaczynam racjonalizować swoje marzenia i potrzeby. Mój mętlik podpowiada mi, że nie chcę tak żyć i muszę jakoś to wszystko sobie poukładać. “Mam wrażenie, że ty wszystko masz “rozpisane” i nawet jak się pojawi jakiś “karambol” to nowa rozpiska pojawia się bardzo szybko.” Tak podsumował mnie czytelnik Piotr. Dużo w tym racji, więc rozpisuję obecnie wszystko na nowo. Mam kilka pomysłów i decyzji do podjęcia, jak usprawnić swoje życie i sprawić by znowu zaczęło mnie cieszyć. Jedne są poważniejsze, a inne bardziej przyziemne – jak przerzucenie się z komuny na samochód. Inne spontaniczne i chcę by tak zostało, bo nie wyobrażam sobie bliskich w tabelce.

Coś zabiło część mojej wojowniczej osobowości i sprawiło, że ten cały mętlik pojawił się w mojej głowie. Może zbyt wiele razy usłyszałam po co i nic już z tego nie będzie? Czuję się trochę jak osoby nie mające nic wspólnego z bieganiem, a nawet szerzej – z pasją. Przestaję wierzyć w swoje cele i marzenia, a gdy przestaję wierzyć, przestają one stanowić wartość dodaną w moim życiu. Trudno przekonać kogoś do zasadności spędzania każdego wieczoru na bieżni, kto nienawidzi biegać. Dla niego, fakt, że ta osoba za pół roku przebiegnie ciągiem swoje pierwsze 10 km jest bezwartościowy. Smutne, ale zaczynam zastanawiać się, czy ten ktoś nie ma trochę racji?

Nie zrozumcie mnie źle, ten wpis nie jest wyrazem narzekania. Takie stany myślę, że jest w stanie zrozumieć każdy, kto musiał wybierać między tym co musi, a tym co kocha, bo choć nie wiem jak mocno chcielibyśmy uwierzyć w slogany: podążaj za marzeniami, większość z nas jednak te marzenia musi połączyć ze zwykłym życiem i obowiązkami, które czekają za zamkniętymi drzwiami.

Nie chcę Was też zostawić ze smutnym poczuciem, że się wypaliłam. Im dłużej piszę ten wpis, tym jaśniej widzę, a sięgając dziś po Triatlon. Biblia treningu, niezależnie od tego czy uda mi się kiedyś pokonać tę dyscyplinę, poczułam, że coś we mnie tli, muszę tylko pilnować by nie zgasło i odnaleźć utracony balans. A czy uda się go odnaleźć pokażą czas i kolejne wpisy.

Share: