Czy ranne bieganie wymaga specjalnych patentów?
To nie jest naturalne. Normalne też nie do końca. Biegać rano? Zrywać się o 5.00 rano by zrobić trening przed pracą, szkołą, odwiezieniem dzieci do przedszkola? Czasem tak trzeba, z czasem można się przyzwyczaić, a nawet odkryć w tym coś pięknego! Zanim jednak tak się stanie, wiele osób nie wie jak się za to zabrać. W sieci jest pełno porad o tym jak zacząć biegać rano, ale wiecie co? Cała tajemnica kryje się w jednym – naszych chęciach. To ile wystaliśmy w kolejce po chęci i motywację i ile garści byliśmy w stanie wynieść, sprawia, że na tyle jest w nas siły by zerwać się o świcie (a nawet przed) i wybiec przywitać budzący się świat!
Bieganie o poranku naprawdę nie wymaga od nas specjalnych zabiegów i przygotowań. Każdy z czasem na pewno odkryje swój sposób, by szło sprawniej i milej. Jedni przygotują ubrania wieczorem, inni zjadają makaron późnym wieczorem. Nie ma uniwersalnej metody, by poranne bieganie się udało. Trzeba po prostu chcieć to zrobić, albo umieć się zmusić 🙂 Jak ja to robię?
Ranne bieganie idzie mi dość opornie, nie będę ukrywać. Jednak średnio raz w tygodniu przychodzi taki dzień, że muszę i tyle. Najważniejszy patent w moim przypadku, to odpowiednio wczesne położenie się do łóżka, a więc wieczór przed, uwijam się jak mróweczka ze wszystkim by o 22.00 słodko już śnić (zasypiam jak dziecko, to dużo ułatwia). W przeciwnym razie nie ma opcji bym była w stanie normalnie funkcjonować przez cały dzień (7-8 h snu to moje minimum). Kolację jem standardowo, nic nie dodaję, nie zmieniam, ale ja nie jem na wieczór ciężkich rzeczy, więc to jest kwestia bardzo indywidualna. Wczoraj np. zjadłam pieczonego batata i tuńczyka z warzywami.
Kolejne moje osobiste ułatwienie to sposób budzenia. Nastawiam budzik przynajmniej pół godziny wcześniej, by zdążyć spokojnie wypić małą czarną, iść do łazienki i ubrać się. Należę do tych co biegają rano na czczo i nie mam z tym problemu. A gdy już uda mi się zebrać w sobie i wyjść (zawsze później niż planowałam), to wiem, że odniosłam sukces bez względu na dalszy przebieg!
Bo najważniejsza zasada moich porannych treningów i od tego powinnam zacząć, nie biegam nic ciężkiego. Mój organizm nie jest w stanie wybudzić się na tyle szybko i sprawnie by zmobilizować się do mocnego biegania, dlatego poranki traktuję jako czas dobry na rozbiegania i podbiegi (uważam je za słaby akcent). Takie są założenia treningowe, a przy okazji odkryłam, że jest to niesamowicie przyjemne uczucie.
Uwielbiam wtedy obserwować budzący się świat, patrzeć na słońce i myśleć, jakie to mam szczęście, że jestem na tym świecie (trochę dziwnie romantyczna robię się o świcie). Zatrzymuję się na fotki, nie kontroluję zegarka, wiem ile mam zrobić, ale bez ciśnienia. Oczywiście zazwyczaj fizycznie nie czuję się najlepiej na takim biegu (dzień wcześniej robiłam coś ciężkiego/długiego), ale jest mimo wszystko łatwiej mentalnie, a jak już wrócę do domu – jestem w dobrym humorze! Od rana! To niesamowity stan, za który kochają ranne bieganie moi bliscy 🙂
Pozdrawiam!
PS A jak to jest z Wami? Macie patent na ranne bieganie?